Bartłomiej Pawlak
Czy trzeba mieć pretekst, żeby wybrać się na wycieczkę? Zasadniczo nie, ale jeśli takowy mamy, to jakoś jest nam łatwiej przed samymi sobą usprawiedliwić fakt, że nie poodkurzaliśmy, nie przykręciliśmy półki, nie wymieniliśmy cieknącego kranu, albo nie pomalowaliśmy pokoju. Pretekst może też być motywacją, żeby ruszyć się z fotela, mimo że za oknem wieje wiatr, jest chłodno, a na popołudnie pogodynka zapowiedziała opady.
Dla mnie tym razem pretekstem do wycieczki były Mistrzostwa Małopolski w Szachach Szybkich rozgrywane w małopolskim Borzęcinie. Bez wahania zaproponowałem córce podwózkę na turniej, a ja czas oczekiwania postanowiłem wykorzystać na rowerową pętlę. Dla towarzystwa i jako mentalne wsparcie dla grających dołączył do mnie Paweł. Gdy szachiści zasiedli przy planszach z figurami, przełączyli zegary i wykonali pierwsze posunięcia, my we dwóch wyruszyliśmy na trasę.
Wycieczkę rozpoczynamy przy Gminnym Ośrodku Kultury w Borzęcinie. Przed budynkiem na skwerku znajduje się pomnik upamiętniający poległych w trakcie obu wojen światowych. Nad miejscowością góruje ceglana wieża kościoła, którego początek budowy datuje się na XVII wiek. Zasadniczo kościół zbudowany jest jako trzynawowa bazylika, a mnogość stylów zawdzięcza czasom budowy, odbudowy po pożarze i późniejszej rozbudowie.
Przed kościołem, przy moście na rzece Uszwicy, znajdujemy pierwszy z sześciu napotkanych tego dnia piktogramów rowerowych szlaków. To EnoVelo, czyli szlak poprowadzony przez obfitujący w liczne winnice tereny okolic Tarnowa i Brzeska. Temat jest na tyle obszerny, że trzeba mu poświęcić odrębną wycieczkę (lub nawet kilka), bo zwiedzania winnic oraz degustowania świetnych i cenionych przez znawców win nie da się zrobić w warunkach limitu czasowego, jakim dysponujemy tego dnia.
Przez most na Uszwicy kierujemy się na wschód, pierwsze 10 kilometrów pokonując spokojnymi asfaltami ze znikomym ruchem samochodowym, przez zadbane miejscowości. Po drodze mijamy stawy, a za wsią Rudy-Rysie wjeżdżamy w przecinkę prowadzącą przez las. Droga prosta jak od sznurka, o szutrowej nawierzchni miło chrzęści pod kołami.
Po obfitych opadach poprzedniego dnia i w nocy na drodze utworzyły się liczne kałuże, co daje dodatkową zabawę przy ich omijaniu. Las pachnie wilgocią, drzewa mienią się kolorowymi liśćmi, a zachodni wiatr szumi w koronach drzew. Pokonanie pięciu kilometrów zajmuje nam koło pół godziny, ale w takich okolicznościach przyrody, aż żal się spieszyć.
Na mijanych tabliczkach widzimy oznaczenia drugiego rowerowego szlaku – Bursztynowego Szlaku Greenways poprowadzonego przez Polskę, Słowację i Węgry, tak jak przed wiekami transportowany był bursztyn znad Bałtyku na tereny Cesarstwa Rzymskiego.
Po opuszczeniu lasu następnych 6 kilometrów przemierzamy bocznymi drogami przez Bratucice, Okulice do Bogucic. W Okulicach łapiemy kontakt z trzecim rowerowym szlakiem, a mianowicie VeloMetropolis będącym fragmentem szlaku EuroVelo4. VeloMetropolis przebiega przez Małopolskę z zachodu na wschód łącząc ze sobą kolejno Oświęcim, Kraków i Tarnów.
W Bogucicach wskakujemy na wał przeciwpowodziowy rzeki Raby i prawym brzegiem zmierzamy w górę jej biegu aż po podwieszaną kładkę pomiędzy Majkowicami i Mikluszowicami, spinającą oba brzegi Raby. Kładka jest wąska, podwieszona na linach do dwóch pylonów, z atrakcją w postaci szklanej tafli zamiast desek nad nurtem rzeki. Teraz po remoncie zapewnia bezpieczną przeprawę przez Rabę (rowery przeprowadzamy po kładce, a nie przejeżdżamy), ale pamiętam czasy, gdy wyzierająca spod warstw farby rdza i zmurszałe deski albo też ich brak przyprawiały o szybsze bicie serca.
W Mikluszowicach szlak VeloMetropolis zmieniamy na dziewięć kilometrów pysznych szutrów czwartego z kolei szlaku rowerowego, którym się poruszamy. Tym Szlakiem jest VeloRaba poprowadzona koroną wału przeciwpowodziowego, aż do samego Uścia Solnego, czyli miejsca, gdzie w dawnych wiekach transportowane były bałwany solne z kopalni soli w Bochni i przeładowywane na barki wiślane spławiające towary aż do Gdańska (pomysł na wycieczkę do Bochni znajdziecie tutaj: NaCl – Bocheński Szlak Solny).
W Uściu Solnym kończy się szlak VeloRaba (tutaj Raba wpada do Wisły), łącząc się z Wiślaną Trasą Rowerową, piątym szlakiem tego dnia. Małopolski odcinek WTR zaczyna się w Jawiszowicach na styku z województwem Śląskim i po 230 kilometrach kończy w Szczucinie przy granicy ze Świętokrzyskim. W ramach naszej wycieczki pokonujemy 36 km szlaku po Wietrzychowice.
Jeśli chodzi o widoki, to crème de la crème naszej pętli. Wisła to połyskuje swoją tonią, to znów się chowa za zaroślami, raz jest bystra i wąska w swoim korycie, to znów szersza, ale za to leniwa. Przez tysiące lat meandrowała w poszukiwaniu optymalnego przebiegu wycinając rozległą pradolinę, aż w końcu została ujęta w ryzy wałów przeciwpowodziowych.
O swej niszczącej sile przypomniała w 1997 i 2010 roku, kiedy podczas powodzi występowała z koryta zalewając międzywale, przetaczając tysiące metrów sześciennych wody w ciągu jednej sekundy. Teraz próżno szukać śladów tamtych kataklizmów, przyroda zaleczyła rany zadane nieujarzmioną siłą żywiołu, a my podróżując po rowerowej ścieżce na wałach podziwiamy piękno natury.
A jest co podziwiać – na północnym brzegu podcięte przez Wisłę stoki pagórków stromo opadają ku brzegowi rzeki tworząc w kilku miejscach malownicze klify. Na grzbietach wzniesień widać urokliwie położone domy, szpalery drzew i punkty widokowe.
Południowa strona jest zgoła inna, dominuje rolniczy krajobraz na żyznych glebach dawnych terenów zalewowych Wisły. Pola ciągną się hen daleko, wydaje się że ograniczają je dopiero widoczne na horyzoncie wzniesienia Pogórza Wiśnickiego oraz Ciężkowickiego. Niektórzy zarzucają monotonność Wiślanej Trasie Rowerowej, ale my jej absolutnie nie doświadczyliśmy, sycąc oczy cudnymi pejzażami pokolorowanymi w barwach jesieni.
Po drodze, jak to na sztandarowych małopolskich szlakach, przewidywalnie co 20-30 kilometrów napotykamy MOR-y, czyli miejsca odpoczynku rowerzystów z chroniącą od deszczu wiatą, toaletą, koszami do segregacji odpadów, stacją napraw rowerów, mapą z lokalizacją i przebiegiem szlaku wraz z atrakcjami oraz grillem.
Na 62 kilometrze ścieżka robi ostry zwrot w prawo – od tego momentu zmieniamy towarzystwo rzeki z Wisły na Dunajec. Mimo drogowskazów, że kilkaset metrów od wału przez pola znajduje się miejsce, gdzie obie rzeki mieszają swe wody, tym razem odpuszczamy jazdę na cypel, bo w terenie grząsko po opadach, a swoją drogą zaczynamy z lekka czuć presję czasu.
Mimo że kierujemy się na południe już wzdłuż Dunajca, to jeszcze przez kolejnych 10 kilometrów aż do Wietrzychowic podążamy Wiślaną Trasą Rowerową. Dopiero tam WTR odbija na wschód, a na południe wiedzie już oficjalnie VeloDunajec – szósty i ostatni szlak wycieczki. Tak z ciekawości podjechałem jeszcze na przeprawę promową (to jedyna opcja przedostania się na drugi brzeg) – Dunajec po obfitych opadach deszczu płynie wartko tocząc masy brunatnej wody.
Widać, że stan rzeki jest wysoki, ale przeprawa jeszcze działa. Wracam na wał i podążam śladami Pawła, który nie był aż taki ciekawy i od razu skierował się w kierunku Tarnowa. Dogoniłem go po 7 kilometrach. Wiatr, który na WTR był nam sprzymierzeńcem, teraz zawiewa chwilami dość mocno od boku i z czoła. Na szczęście osłabł w stosunku do porannych porywów, z którymi zmagaliśmy się podążając w kierunku Majkowic.
Trasa VeloDunajec niczym nie ustępuje komfortem jazdy WTR, ale Dunajec widujemy zdecydowanie rzadziej niż wcześniej Wisłę. Wał przeciwpowodziowy biegnie w większym oddaleniu od rzeki, a w międzywalu wyrosło sporo drzew i zarośli. Po prawej stronie widać bezkresne pola uprawne, a na wprost coraz wyraźniej rysują się góry. Z Wietrzychowic do Ostrowa zgodnie z kilometrażem podanym na znakach mamy 26 kilometrów. Po drodze mijamy wojenne cmentarze I Wojny Światowej oraz miejsce krwawej bitwy pancernej z Kampanii Wrześniowej 1939 roku w Biskupicach Radłowskich. Miejsce bitwy upamiętnione jest sugestywnym pomnikiem.
Po dotarciu do Ostrowa, żegnamy się z VeloDunajcem, który świeżutkim asfaltem prowadzi w kierunku Zgłobic i dalej ku górom. Gdybyśmy skręcili w lewo, nowym mostem przez Dunajec dotarlibyśmy do centrum Tarnowa, co już na innych wycieczkach praktykowaliśmy, wracając koleją do Krakowa. Tym razem jednak skręcamy w prawo w kierunku rodzinnej miejscowości Wincentego Witosa, czyli Wierzchosławic. To tutaj organizowane są cykliczne imprezy jak Dożynki Reymontowskie, Święto Karpia, czy Zaduszki Witosowskie. Jako, że nie wstrzeliliśmy się w datę żadnej z tych imprez, nie pozostało nam nic innego jak odbić w lewo, w kierunku ostatniej zaplanowanej tego dnia atrakcji, a mianowicie Lasów Radłowskich.
To było to, co przywróciło nam siły po przejechanych 100 km trasy. Początkowo zapowiadało się zwyczajnie, ot zwykła, asfaltowa droga, ale gdy dotarliśmy nad stawy sytuacja uległa zmianie. Drzewa zbliżyły się do jezdni, przy leśniczówce napotkaliśmy rozległą polanę ze ścieżką przyrodniczo-leśną „Lasy Wierzchosławickie”. Za polaną drogę przegradza szlaban, dalej jedziemy już sami, bez towarzystwa samochodów, od czasu do czasu mijając tylko spacerujące osoby. Jest tak cudnie, że humorów nie psuje nam nawet deszcz, który zaczął padać.
Jedziemy pośród kolorowych drzew, szeroką, wygodną drogą – trochę jak Żubrostradą przez Puszczę Niepołomicką, ale z lepszym asfaltem i bez tłumów. Na prawo i lewo w regularnych odstępach odchodzą drogi techniczne – trzeba się będzie wybrać na eksplorację tych lasów.
W pewnym momencie po lewej stronie mijamy kolejny staw, którego gładką toń mącą padające z nieba krople, ale nic to. Po minięciu stawu asfalt ustępuje gładkiemu szutrowi i do pełni szczęściu już nam nic nie potrzeba.
Po pięciu kilometrach od leśniczówki wyskakujemy z lasu na grobli pomiędzy kolejnymi dwoma stawami. Stąd pozostają nam dwa skręty w prawo i jeden w lewo, po czym meldujemy się w centrum Borzęcina. Cała pętla miała około 115 kilometrów, i mniej więcej 150 metrów przewyższenia, co znaczy, że była praktycznie płaska, bez żadnych górek.
Z kronikarskiego obowiązku melduję, że i szachowe zmagania zakończyły się pozytywnie, bo miejscem na podium w klasyfikacji kobiet, zatem można uznać, że wszyscy wypełnili swoje sportowe cele.
Podsumowując wyjazd – w kategorii odkrycia roku bezsprzecznie wygrywają oba leśne odcinki na wschód i zachód od Borzęcina. Mega szuter to ścieżka po wałach z Mikluszowic do Uścia Solnego wzdłuż Raby, gdzie jak po stole można było śmigać 30 km/h. Rzeczne klasyki WTR i VeloDunajec – klasa sama w sobie, kto był ten wie, kto nie miał okazji, niech czym prędzej się wybierze. Bliskość Tarnowa, Brzeska oraz Bochni gdzie można dotrzeć pociągiem i zacząć niniejszą pętlę to kolejny atut tych terenów. Na drugim brzegu Dunajca czeka na nas malowane Zalipie (polecamy wycieczkę: Rowerem po Powiślu Dąbrowskim), a po przeciwnej stronie Wisły filuternie puszcza do nas oczko Ponidzie. Na południe od Tarnowa wyjazd w kierunku gór wzdłuż Dunajca jest coraz bardziej komfortowy w miarę powstawania kolejnych nadrzecznych odcinków trasy. Jak widać tras do jazdy nie braknie póki starczy wyobraźni do ich planowania.
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ