Bartłomiej Pawlak
To trzecia i zarazem ostatnia część zapisu naszego rowerowego i nie tylko odkrywania Opolszczyzny. Jak wszystko, tak i nasz wakacyjny wyjazd zmierza ku końcowi, ale do samego końca nie zwalniamy tempa i staramy się wycisnąć z niego tyle ile tylko się da. Przed Wami zapis ostatnich pięciu dni wyprawy, a dla ciekawych gdzie byliśmy i co zobaczyliśmy przez wcześniejsze dziesięć dni wstawiamy linki do poprzednich części relacji:
CZĘŚĆ PIERWSZA
Dzień 1 – Góra św. Anny
Dzień 2 – Wokół Grodkowa
Dzień 3 – Z Opola nad Jeziora Turawskie
Dzień 4 – Pociągiem z Opola do Wrocławia
Dzień 5 – Wokół Jeziora Turawskiego
CZĘŚĆ DRUGA
Dzień 6 – Prudnik rowerem i pieszo
Dzień 7 – Z Kędzierzyna-Koźla do Polskiej Cerekwi
Dzień 8 – Wokół Pokrzywnej
Dzień 9 – Aleją Lipową z Prudnika do Mosznej
Dzień 10 – Szlakiem Czarownic z Otmuchowa do Paczkowa
Dzień 11 – Deszczowa Nysa
W nocy solidnie lało, pada też i rano, ale to nie powód do siedzenia w domu. Rowery schowane pod plandeką, a my ruszamy na piesze zwiedzanie Nysy. W poszukiwaniu miejsca do zaparkowania przejeżdżamy na drugi brzeg Nysy Kłodzkiej, gdzie zostawiamy samochód na parkingu obok Reduty Kapucyńskiej stanowiącej część dawnej Twierdzy Nysa.
Próbujemy przedostać się na drugi brzeg stopniem wodnym na Nysie, ale przez teren położonej na drugim końcu stopnia elektrowni przejścia nie ma. Wracamy zatem promenadą po koronie stopnia i tym razem już skutecznie dostajemy się na drugi brzeg Mostem Józefa Becka.
Podążając ulicą Piastowską po lewej stronie mijamy Plac Kopernika z usytuowanym centralnie Pomnikiem Patriotów Polskich, natomiast po prawej odremontowany budynek Starostwa Powiatowego.
Niedaleko za skrzyżowaniem znajduje się pierwsza zaplanowana tego dnia atrakcja, czyli Bastion św. Jadwigi. To jedna z zagospodarowanych pozostałości Twierdzy Nysa.
Wchodząc na dziedziniec widzimy dwie kondygnacje budynków kazamat, które od strony zewnętrznej nakryte są ziemnym nasypem. Zaglądamy do lokalu Informacji Turystycznej, gdzie oglądamy ekspozycję stałą oraz otrzymujemy cenne informacje na temat tego co w Nysie należy zobaczyć.
Przed ruszeniem na miasto zaglądamy jeszcze do mieszczącej się również w bastionie Strefy Odkrywania, Wyobraźni i Aktywności – SOWA.
W odrestaurowanych pomieszczeniach dawnych kazamat czeka na nas przewodnik, który zapoznaje nas z historią bastionu oraz opowiada o SOWIE. To takie mini centra edukacyjne wzorowane na rozwiązaniach znanych z Centrum Nauki KOPERNIK i wyposażone przez nie w kilka stanowisk doświadczalnych oraz „majsternię”.
W trzech salach znajdują się stanowiska doświadczalne, których przejście zajmuje nam trochę czasu, bo zabawa jest przednia i każdy chce na sobie wypróbować różne zjawiska fizyczne.
Z SOWY udajemy się na nyski rynek. Zaczynamy od zwiedzania bazyliki św. Jakuba Apostoła i św. Agnieszki. Pochodzący z pierwszej połowy XV wieku kościół w formie jakiej widzimy go obecnie pochodzi z odbudowy po zniszczeniach wojennych z 1945 roku. Obok bazyliki znajduje się czterokondygnacyjna dzwonnica, której budowę rozpoczęto w 1474 roku i nie ukończono do dzisiaj.
W surowym ceglanym wnętrzu dominują ośmioboczne filary wspierające stromy, dwuspadowy dach tej trzynawowej świątyni. W prezbiterium znajduje się trójdzielny ołtarz, a nad chórem z organami wielobarwne witraże.
Obchodzimy Rynek dookoła, by po jego przeciwnej stronie stanąć przed Domem Wagi Miejskiej, w podcieniach którego do 1945 roku owa waga stała. Na bocznych ścianach widoczne są pozostałości XIX wiecznych polichromii w motywami heraldycznymi.
Wąską uliczką od Domu Wagi kierujemy się znowu ku bazylice – po prawej ręce mamy stare kamieniczki, po lewej nowoczesną zabudowę – czy obie pasują do siebie i średniowiecznego rynku pozostawiamy ocenie czytelników. Na końcu uliczki mijamy po prawej ceglaną wieżę zwieńczoną stalową iglicą z koroną – to odbudowana w 2008 roku w miejscu pochodzącej z XV wieku, a zniszczonej podczas działań frontu ‘45 roku wieża ratuszowa.
Z Rynku kierujemy się w stronę Wieży Ziębickiej i dalej w kierunku mostu na Nysie mijając po drodze piękne secesyjne kamieniczki.
Po drugiej stronie rzeki podchodzimy lekko w górę do kolejnego militarnego obiektu w mieście, Fortu Prusy. Przed wejściem do fortu znajduje się masywna 33 metrowa żelbetowa konstrukcja wieży ciśnień wraz ze znajdującą się na górnym poziomie galeryjką widokową, na którą można się dostać krętymi schodami.
Gdy już złapiemy oddech, możemy z góry popatrzeć na Nysę, ale przede wszystkim warto skierować wzrok w kierunku leżącego u podnóża wieży bastiony Fortu Prusy. Jak na dłoni widać kształt fortu w formie pięcioramiennej gwiazdy z usytuowaną na wewnętrznym dziedzińcu studnią.
Pod warstwą ziemi kryją się dwukondygnacyjne kazamty, całość otoczoną jest suchą fosą, a dodatkowym zabezpieczeniem przed atakującymi miały być tak zwane chodniki kontrminierskie. Niestety w trakcie naszej bytności nie było możliwości wejścia do wnętrza fortu, więc zadowoliliśmy się do obejścia go dookoła ścieżką poprowadzoną dnem fosy.
Do samochodu wracamy wzdłuż Szlaku Chrobrego mijając po drodze zabudowania zakładu karnego i tereny po dawne Fabryce Samochodów Dostawczych w Nysie.
Dzień 12 – Kajakiem po Odrze (12 km)
Tego dnia dla odmiany zmieniamy środek transportu z rowerów na kajaki. Za radą Wojtka z Przystanku Pokrzywna kontaktujemy się z panem Mariuszem i z pośród kilku opcji decydujemy się na spływ Odrą, dzikim i spokojnym odcinkiem powyżej Kędzierzyna-Koźla. O umówionej godzinie meldujemy się w Lubieszowie, gdzie przesiadamy się do samochodu pana Mariusza i z kajakami na przyczepie zmierzamy na miejsce startu, czyli przeprawę promową w Ciechowicach.
Po ubiegłodniowych opadach deszczu widać, że Odra płynie spora – z rozmowy pana Mariusza z obsługą promu słyszymy, że poziom wody podniósł się koło metra. Nieźle. Po szybkim instruktarzu zakładamy kapoki, chwytamy w dłoń wiosła i wskakujemy do kajaków. Wartki nurt chwyta kajaki i ruszamy ku przygodzie. Mimo podwyższonego stanu Odry na szczęście w rzece nie ma gałęzi czy konarów, ale trzeba mieć się na baczności, bo przy umacniających brzegi ostrogach tworzą się wiry i wsteczne prądy.
Zgodnie z zaleceniem trzymamy się środka rzeki, żeby nie zaryć dziobem w brzeg. Na wodzie panuje idealna cisza, słychać jedynie chlupot wody i głosy wodnego ptactwa. Co chwilę jakiś ptak podrywa się od brzegu i przelatuje nam nad głowami. Przez dwie godziny to nasi jedyni towarzysze, poza tym mamy rzekę na wyłączność. Odra co rusz skręca to w prawo, to w lewo łagodnymi łukami. Całe otoczenia sprowadza się do rzeki, ptactwa i nadrzecznej zieleni. To idealny reset dla zmysłów, otoczonych wyłącznie dźwiękami i obrazami natury.
Zgodnie z umową, na wysokości przeprawy czołgowej w Dziergowicach dzwonimy do pana Mariusza meldując gdzie jesteśmy. Jest trochę zaskoczony, bo nie zakładał, że tak szybko tutaj dotrzemy. Mimo że wioseł używaliśmy przeważnie do korygowania kursu kajaków, to podniesiony stan wody niósł nas dość szybko. Wkrótce widzimy machającego do nas z brzegu pana Mariusza, zawijamy do małej zatoczki, wciągamy kajaki na skarpę i pakujemy na przyczepę. Przy pożegnaniu otrzymujemy jeszcze taką ilość informacji co powinniśmy zobaczyć w okolicy, że spokojnie moglibyśmy spędzić tutaj kilka dni na zwiedzaniu.
Ostatecznie decydujemy się na wizytę w położonych nieopodal Rudach. Po drodze mijamy Kuźnię Raciborską, która w 1992 roku była w centrum zainteresowania całej Polski za przyczyną gigantycznego pożaru trawiącego okoliczne lasy i heroicznej walki strażaków walczących z żywiołem.
Celem naszej wizyty w Rudach jest Pocysterski Zespół Klasztorno-Pałacowy wraz z otaczającym go parkiem i stawami. Przybyli w XIII wieku z Jędrzejowa Cystersi oprócz działalności duszpasterskiej i edukacyjnej prowadzili działalność rolną, hodowlaną, łowiecką oraz przemysłową. Rok 1810 przynosi koniec cysterskiego gospodarowania w Rudach, za przyczyną kasaty dóbr zakonnych na rzecz poczet kontrybucji, które musiały zapłacić Prusy. Zanim rozpoczniemy zwiedzanie, postanawiamy urządzić sobie krótki odpoczynek połączony z plenerowym obiadem w przyklasztornym parku, nad brzegiem stawu. Jak tylko kaczki zwiedziały się o naszym posiłku, tłumnie podpłynęły do nas licząc na coś do jedzenia.
Zwiedzanie zaczynamy od dziedzińca otoczonego zabudowaniami Domu Opata, Klasztoru oraz Pałacu Księcia. Wchodzimy do budynku dawnego opactwa, kupujemy bilety, po czym udajemy się na piętro, gdzie zaczyna się zwiedzanie.
Przechodząc przez kolejne sale poznajemy historię Cystersów i opactwa zapisane w ornatach, manuskryptach, przedmiotach liturgicznych oraz wystawie fotografii ukazujących odbudowę klasztoru ze zniszczeń dokonanych przez wojska rosyjskie w 1945 roku.
Przechadzając się krużgankami oprócz widoku na zadbany wirydarz, mamy możliwość podziwiana bogatej kolekcji Andrzeja Oleńskiego, na którą składają się porcelanowe filiżanki z całego świata.
W jednej z sal znajduje się wystawa pisanek z całego świata ze zbiorów Ulii Shnorr. Przechodząc dalej mamy okazję zapoznać się z dawnymi instrumentami muzycznymi oraz historią rodu von Ratibor und Corvey.
Zwiedzanie kończymy przejściem przez kapitularz i refektarz, by następnie znaleźć się w sklepiku z pamiątkami.
W budynku dawnego Pałacu Księcia mieści się restauracja, w której można posmakować lokalnych potraw, ale niestety tym razem zrezygnowaliśmy z rozkoszy podniebienia kierując się prosto do sąsiadującej klasztorem bazyliki.
Kościół jest gotycki w formie o czym świadczą ceglane ściany, łukowe sklepienia, wąskie i wysokie okna, ale wystrojem z późniejszej epoki, czyli baroku. Jak czytamy na pamiątkowej tablicy, kościół został wyniesiony do godności bazyliki mniejszej w 2008 roku.
Na pewno nie poświęciliśmy Rudom tyle czasu ile byśmy chcieli, ale w drodze powrotnej koniecznie chcieliśmy zahaczyć jeszcze o Głogówek.Zadbany rynek z budynkiem ratusza pośrodku, otoczony niewysokimi kamieniczkami o kolorowych fasach sprawia bardzo przyjemne wrażenie.
W drodze z rynku na zamek mijamy ufundowaną 1634 roku przez hrabiego Jerzego III Oppersdorffa Kaplicę Grobu Pańskiego będącą kopią Grobu Bożego w Jerozolimie. Dochodząc do zamku napotykamy dwie kamienne tablice upamiętniające pobyt w Głogówku króla Jana Kazimierza oraz kompozytora Ludwika van Beethovena.
Co do samego zamku będącego siedzibą rodu Oppersdorffów, to widać, że w jakiejś części jest on odrestaurowany, ale reszta budowli czeka lepszych czasów strasząc odpadającym tynkiem, pokruszonymi murami i resztkami szyb w oknach.
Niestety nie mieliśmy okazji przyglądnąć się dziedzińcowi, bo zostaliśmy stanowczo wyproszeni przez urzędujące tam osoby w dawnych strojach (nie było informacji o zakazie wchodzenia, ani własności prywatnej) – strzepnęliśmy zatem proch z naszych butów i opuściliśmy niegościnne progi. Przy zamku znajduje się dwutarasowy park, którego charakter zmieniał się na przestrzeni wieków.
Wracając w kierunku rynku przechodzimy jeszcze obok klasztoru i kościoła oo. Franciszkanów, ale ograniczamy się tylko do obejrzenia zabudowań od zewnątrz, gdyż drzwi do kościoła są już zamknięte ze względu na bądź co bądź dosyć późną porę.
Dzień 13 – Pętla wokół Jeziora Nyskiego (41 km)
Po raz kolejny meldujemy się w Nysie, tym razem, żeby wykręcić zgrabną pętlę wokół Jeziora Nyskiego. Szybko przemykamy przez miasto, zatrzymując się na chwilę w Bastionie św. Jadwigi, żeby zakupić magnesy z różnymi modelami samochodów Nysa, które poprzednio wpadły mi w oko.
Przy Wieży Ziębickiej skręcamy w lewo, okrążamy Rynek, by po chwili znaleźć się w Parku Miejskim. Znajduje się w nim pochodzący z 1741 roku i odbudowany po zniszczeniach Kampanii Napoleońskiej w 1809 roku Fort Wodny. Kilkukrotnie przebudowywany zmieniał swój charakter i przeznaczenie, by obecnie służyć mieszkańcom jako miejsce wypoczynku oraz różnego rodzaju wydarzeń.
Dwa kilometry dalej wjeżdżamy na koronę zapory Jeziora Nyskiego. Jest to sztuczny zbiornik wodny oddany do użytku na początku lat ’70 XX wieku, o powierzchni koło 20 km, czyli podobnej wielkości jak Jezioro Turawskie, które również objeżdżaliśmy dookoła kilka dni wcześniej. Zapora ma w okolicach 5 km długości z pieszo rowerową ścieżką na koronie wału. Pośrodku zapory znajduje się elektrownia wodna.
Kierujemy się na południe okrążając jezioro zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Towarzyszą na piękne widoki – od lewej złociste łany zbóż, dalej Góry Opawskie, Jeseniki prezentującej się po prawej taflę jeziora w całej rozciągłości. Jako że tego dnia od zachodu zawiewał mocny wiatr, trzeba było się mieć na baczności, żeby podziwiając pejzaże nie zakończyć wycieczki kilkanaście metrów niżej u podstawy zapory.
Po około dwóch kilometrach skręcamy w prawo, przekraczamy rzekę Białą Głuchołaską, po czym na najbliższe dziesięć kilometrów zmieniamy nawierzchnię pod kołami z asfaltu na drobny, ale ubity żwirek. Ścieżka wiedzie trochę technicznymi dróżkami, sporo po koronie wału zbiornika, pod koniec obrzeżem pól. Jedzie się wygodnie i z ładnymi widokami.
Na pewnym odcinku wzdłuż jeziora nasza trasa pokrywa się ze ścieżką przyrodniczo-edukacyjną, więc przystajemy co kawałek czytając informacje umieszczone na tablicach.
Pomiędzy Bukowem a Wierzbnem znajduje się zachodni brzeg jeziora, dalej płynie już Nysa Kłodzka, która łączy przepływając przez Otmuchów łączy ze sobą dwa jeziora, Nyskie i Otmuchowskie, ulokowane po przeciwnych stronach miejscowości.
Otmuchów to najdalej wysunięty na zachód punkt naszej wycieczki, ale jako, że jego główne atrakcje zwiedziliśmy kilka dni wcześniej, więc tym razem nie bawimy tu długo. Zatrzymujemy się tylko na krótki postój na rynku, słownie na długość kawy, po czym ruszamy w drogę powrotną.
Początkowo jedziemy ścieżką wzdłuż Nysy Kłodzkiej, mijamy będący w remoncie stary kolejowy most, który ponoć ma służyć jako przeprawa rowerowa pomiędzy brzegami Nysy. Wsparty na kamiennych filarach stalowy, nitowany kratownicowy most pozbawiony jest już szyn i podkładów kolejowych.
Dolna cześć konstrukcji została oczyszczona i pomalowana zieloną farbą, natomiast kratownice jeszcze straszą rdzą na stalowych kształtownikach.
Po przekroczeniu obwodnicy Otmuchowa odbijamy na jakiś czas od brzegów Nysy Kłodzkiej, a później Jeziora Nyskiego i wkraczamy w królestwo złocistych zbóż, żółtych słoneczników oraz zielonej kukurydzy i soi na tle błękitnego nieba. Droga sielsko snuje się pomiędzy polami – zgodnie orzekamy, że to najbardziej pocztówkowy widok całego naszego wyjazdu.
W Głębinowie robimy sobie dłuższy odpoczynek, pod wiatą rozkładamy naszą przenośną kuchnię polową i zabieramy się za przygotowanie obiadu. Po posiłku i odpoczynku ruszamy w dalszą drogę, ale zaraz znowu przystajemy, bo z wysokiego brzegu rozpościera się piękny widok na jezioro, zaporę i rysujące się na horyzoncie góry.
Nagle ni z tego ni z owego nawigacja prowadzi nas przez kemping, marinę oraz plażę, ale przez nikogo nie przeganiani spokojnie opuszczamy teren ośrodka. Po krótkim podjeździe docieramy na duży parking gdzie znajduje się wejście na płatną część plaży, ale po pytaniu czy jesteśmy tylko tranzytem zostaliśmy przepuszczeni bez żadnych opłat.
Droga prowadzi w dół pomiędzy domkami letniskowymi i kończy się przy strefie gastro. Zgodnie z deklaracją nie udajemy się na plażę, ale ponownie ścieżką rowerową po koronie wału zmierzmy ku Nysie.
Przed elektrownią wodną zjeżdżamy z wału do jego podstawy, skąd dalej wiedzie klimatyczna szutrowa ścieżka wzdłuż Nysy Kłodzkiej.
Po chwili przeskakujemy na prawy brzeg rzeki i kontynuujemy jazdę nadrzeczną ścieżką, by za kilkaset metrów mostem ponownie mostem przedostać się na lewy brzeg rzeki.
Teraz pozostaje nam już tylko krótki odcinek ścieżką po wale przeciwpowodziowym Nysy wzdłuż Szlaku Chrobrego, gdzie kończymy naszą wycieczkę przy zostawionym rano na parkingu samochodzie.
Dzień 14 – Z Krapkowic do Mosznej śladem pałaców (54 km)
Naszą ostatnią rowerową wycieczkę zaczynamy tym razem w Krapkowicach. Parkujemy w bocznej uliczce nieopodal rynku, co oprócz plusów wynikających z bliskości miejsca startu trasy okaże się też mieć minusy, o czym przekonam się na sam koniec.
Centralnie, pośrodku rynku pełnego kwiatów, krzewów i drzewek znajduje się fontanna. Najważniejszy miejski plac otaczają kamieniczki różniące się od siebie stylem, widać, że pochodzą z różnych czasów i epok.
Poniżej rynku usytuowany jest kościół p.w. św. Mikołaja pochodzący z 1330 roku, a tuż obok niego znajduje się zamek, którego początki sięgają również XIII wieku.
Ostatnimi właścicielami zamku od XVIII wieku po rok 1945 była rodzina von Haugwitz. Obecnie w zamku funkcjonuje Zespół Szkół Zawodowych. Od strony ul. Zamkowej bryła zamku nie wygląda szczególnie reprezentacyjnie, przypomina raczej ciąg mocno zmęczonych kamienic z szarym tynkiem. Zdecydowanie lepiej prezentuje się z przeciwnej strony od podnóża skarpy zabezpieczonej kamiennym murem.
Przed opuszczeniem Krapkowic przystajemy jeszcze na chwilę przy fragmencie zachowanych murów obronnych i kwadratowej Wieży Bramy Górnej.
Błyskawicznie wyjeżdżamy poza granice miasta i przez kolejnych 5 km podróżujemy polnymi, ale równymi drogami, otwartą przestrzenią pośród łanów zbóż.
Kolejną po krapkowickim zamku magnacką posiadłością jest zamek w Dobrej. Niestety czujemy pewien niedosyt, gdyż przez bramę w oddali majaczą jedynie jakieś zabudowania gospodarskie. Teren jest prywatny, ogrodzony, zatem o przyjrzeniu się z bliższa nie ma mowy, a szkoda, bo jadąc samochodem z głównej drogi widać piękną, białą bryłę pałacu.
Kontynuujemy naszą wycieczkę początkowo wzdłuż ogrodzenia pałacowych włości, by po chwili zagłębić się w Lasy Niemodlińskie. Poruszamy się wygodnymi śródleśnymi drogami południową stronę kompleksu leśnego przez prawie 12 km, z rzadka wyjeżdżając na otwarty teren.
Na chwilę przystajemy w Racławiczkach przy kościele, naprzeciw którego znajduje się krzyż poświęcony poległym w obu wojnach światowych mieszkańcom miejscowości.
Jeszcze kilka kilometrów dzieli nas od zamku w Mosznej, droga prowadząca pomiędzy polami, to znowu skrajem lasu daje mnóstwo przyjemności z jazdy. W tym miejscu, może nadmierne zaufanie do nawigacji, chwila dekoncentracji, jakieś zamyślenie sprawiły, że popełniłem błąd, który kosztował nas prawie godzinę czasu błądzenia po okolicy w poszukiwaniu właściwej drogi.
Minęliśmy skręt w lewo, w śródleśną ścieżkę czego nie zauważyłem, po chwili elektronika na nowa przeliczyła trasę i znaleźliśmy się na skraju łąki, skoszonego pola rzepaku i lasku. To skrajem raniącego nogi ścierniska, to znowu przez łąkę w trawie po pas, na końcu laskiem przez chaszcze i pokrzywy – jak ścieżki nie było, tak nie ma. Postanowiliśmy zawrócić i szukać inne drogi do Mosznej.
Na szczęście po kilkuset metrach drogi powrotnej nawigacja pokierowała nas tym razem na właściwą drogę i już bez przeszkód dotarliśmy do parku pałacowego w Mosznej. Jako że zamek zwiedziliśmy kilka dni wcześniej, więc tym razem w cieniu drzew, nad stawem urządziliśmy sobie dłuższy postój z piknikiem.
W sąsiadujących z Moszną Kujawach zatrzymujemy się na chwilę, bo po prawej stronie znajduje się kościół pw. św. Trójcy, a naprzeciwko, po lewej stronie drogi pałac rodziny Tiele-Winckler. Warto zaglądnąć do kościoła, ze względu na jego świetliste wnętrze, z delikatnym malowaniem sklepienia.
Pałac kompletny, ale czekający lepszych czasów i remontu. Widać, że za ogrodzeniem roślinność wzięła sobie teren w posiadanie.
Kolejną miejscowością, w której napotykamy pałac są Pisarzowice. Na wjeździe do miejscowości, po lewej stronie znajduje się wielki kompleks dawnych budynków folwarcznych, a dalej pałac von Oppersdorffów, dawnych właścicieli tych terenów.
Na wyjeździe z Pisarzowic podczas przejazdu przez lasek napotykamy stado krów wracających z pastwiska – ciekawie, kto był bardziej zaskoczony?
Kawałek dalej, za laskiem, naszym oczom ukazują wysokie, ceglane budynki – to kompleks „Amerykan” z młynem, spichlerzem oraz częścią mieszkalną. To kolejne posiadłości von Oppersdorffów. Hrabia Eduard podczas pobytu za oceanem, będąc pod wrażeniem nowoczesnych amerykańskich młynów i piekarni postanowił przenieść rozwiązania na rodzimy grunt, do Pisarzowic. Trzeba przyznać, że rozmiar i rozmach inwestycji, choć obecnie częściowo zrujnowanej, nadal robią wrażanie.
Siłę napędową dla urządzeń młyna zapewniała płynąca obok rzeka Osobłoga, wzdłuż której przemieszczamy się przez jakiś czas. Droga z polnej zmienia się w asfaltową, co przyjmujemy z radością, gdyż tempo podróży wzrasta, co biorąc pod uwagę krążące dookoła czarne chmury pozwala mieć nadzieję na dojechanie do Krapkowic przed deszczem.
Mkniemy zatem przez Komorniki i Nowy Młyn. Ponownie przekraczamy Osobłogę, mijamy położoną za ogrodzeniem strzelnicę, jeszcze długa prosta pośród szpaleru drzew i przy pływalni „Delfin” spadają na nas pierwsze, duże, ciepłe krople deszczu.
Mobilizujemy resztki sił i gnamy co tchu do zaparkowanego przy krapkowickim rynku samochodu. Zdążyliśmy w ostatniej chwili, ale pakowanie rowerów na przyczepę przypadło mi w niezłej ulewie. Wtedy okazało, się że miejsce, w którym zaparkowaliśmy oprócz zalety w postaci bliskości rynku, ma ten feler, że cała woda z ulicy spływa w kierunku krawężnika, przy którym zaparkowaliśmy. W efekcie brodziłem w wodzie po kostki, ot taka niespodzianka na koniec wyprawy.
Dzień 15 – Powrót
Czas pakowania i powrotu zawsze sprawia, że wszyscy chodzą smętni i trochę rozdrażnieni. Nie ma radosnego podniecenie i emocji towarzyszących przygotowaniom do wyjazdu, ich miejsce zajmuje żal, że to już koniec, że na kolejny taki wyjazd trzeba będzie czekać cały rok.
Na koniec postanowiliśmy udać się jeszcze na spacer po Pokrzywnej, żeby utrwalić w pamięci spędzone tutaj miłe chwile. Zaglądamy do Parku Rosenau, przechodzimy koło położonego obok parku wodnego, karmimy i głaskamy alpaki oraz kozy w zagrodzie.
Przy kawie robimy podsumowanie całego wyjazdu, z mocnym postanowieniem, że jeszcze kiedyś tutaj wrócimy, bo tylu rzeczy nie zdążyliśmy zobaczyć, w tyle miejsc zaglądnąć – myślę, że spokojnie na kolejny dwutygodniowy wyjazd wystarczy.
Przed południem wyruszamy w drogę powrotną. Za tylną szybą zostaje Pokrzywna, Moszczanka, Łąka Prudnicka, Prudnik. Miejsca przez które tyle razy przejeżdżaliśmy w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Będzie nam ich brakowało. Góry Opawskie z wolna nikną na horyzoncie, mijamy Moszną, Krapkowice, po czym wjeżdżamy na autostradę A4. Jeszcze Góra Świętej Anny, gdzie przecież dopiero co byliśmy zaczynając naszą wakacyjną przygodę, a teraz niczym klamrą spina ona naszą krętą pętlę po najpiękniejszych miejscach Opolszczyzny.
Przed nami w oddali widać już Górny Śląsk, za dwie godziny witamy się z grodem Króla Kraka i Smoka Wawelskiego. Jak mawia przysłowie, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Może… Póki co żal nam się wakacji…
Podsumowanie
Na koniec kilka słów podsumowania. To był niezwykle udany wyjazd, zarówno pod kątem odwiedzonych miejsc, napotkanych ludzi, jak również łaskawości pogody. Opolszczyzna zaskoczyła nas, zachwyciła i urzekła. Mamy świadomość, że skupiliśmy się na południowej części województwa, północną traktując trochę po macoszemu, ale powoli będziemy to nadrabiać.
Co nas urzekło w opolskich krajobrazach? Łagodne pagórkowate tereny mieniące się złotem dojrzałych zbóż i zielenią rosnącej kukurydzy. Towarzyszące nam podczas wielu wycieczek, widoczne na horyzoncie zarysy Gór Opawskich i Jeseników. Uporządkowane oraz zadbane miasta i miasteczka z kolorowymi ryneczkami, murami obronnymi, basztami, ratuszami. Zbiorniki wodne wokół których fajnie się podróżuje. Liczne dwory, dworki, zamki, folwarki, parki będące zapisem historii regionu.
Z perspektywy turysty rowerowego bardzo pozytywnie oceniamy odwiedzone miejsca. Udało nam się odbyć dziewięć wycieczek na rowerach, pokonać 375 km. Poruszaliśmy się wydzielonymi ścieżkami rowerowymi, bocznymi drogami publicznymi ze znikomym ruchem samochodowym, szutrowymi duktami pośród lasów oraz polnymi drogami. Drogi pozbawione utwardzonej nawierzchni nie sprawiały kłopotów nawet dla miejskiego roweru z oponą 1,75’’. Tereny przez które poruszaliśmy się generalnie były płaskie, z nachyleniami nie przekraczającymi kilku procent. Co do poczucia bezpieczeństwa podczas poruszania się po drogach publicznych, to nie doświadczyliśmy żadnej sytuacji, w której moglibyśmy czuć się zagrożeni.
Wielkie podziękowania kierujemy do Przemka Supernaka, który napisanym przez siebie „Przewodnikiem rowerowym po najlepszych trasach Opolszczyzny” wzbudził naszą ciekawość i skłonił do spędzenia wakacji na rowerach właśnie na Opolszczyźnie. W przewodniku jego autorstwa znajdziecie propozycje 25 wycieczek, z których my wybraliśmy i przejechaliśmy 8. Trzeba podkreślić, że wszystkie opisy mają pełne odwzorowanie w terenie, co świadczy o solidnym przygotowaniu i objechaniu tras przed napisaniem przewodnika.
Trasy na które się zdecydowaliśmy miały średnio między 30 a 50 km, gdyż oprócz samej jazdy rowerem chcieliśmy mieć czas na zwiedzanie i odpoczynek. Dodatkowo 2-3 godziny dziennie zajmowała nam logistyka związana z dojazdem oraz powrotem, jak również rozpakowywaniem, i pakowaniem rowerów na przyczepę.
Mogliśmy też całość pobytu poświęcić na rowerowe wycieczki, ale włączenie w wypoczynek elementów turystyki pieszej i kajakowej z jednej strony pozwoliło na uniknięcie monotonii, a z drugiej dało możliwość poznania regionu z różnych perspektyw. Oczywiście na wypadek niepogody lub niedyspozycji któregoś z uczestników mieliśmy w zanadrzu plany awaryjne, ale szczęśliwie nie musieliśmy z nich korzystać.
Opolskie na rowery, Opolszczyzna na wakacje – polecamy!!!
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ
☕ WSPÓLNA KAWA ☕
Cieszymy się, że przeczytałaś/eś nasz tekst do samego końca. Jeśli Ci się podobało i stwierdzisz, że warto postawić nam kawę, to będzie nam niezmiernie miło: