Bartłomiej Pawlak
Jak na wyprawę rowerową, to zaczęło się raczej nietypowo, bo od szachów. I nie chodzi o to, że było szach-mat i gotowe. We wrześniu 2018 w Starochorzowskim Domu Kultury rozgrywany był Memoriał Romana Bąka, turniej szachowy dla młodzieży poświęcony pamięci zasłużonego śląskiego szachisty. Korzystając z wizyty na Śląsku i dobrego serca naszych małżonek, które przejęły pieczę nad dziećmi, postanowiliśmy z Jackiem sprawdzić, jak się jeździ na rowerach po terenach kojarzonych głównie z wydobyciem węgla i przemysłem. Trasa zaplanowana na monitorze komputera okazała się trafiona w dziesiątkę – wiodła z Chorzowa przez Siemianowice, Czeladź, Będzin aż nad zbiorniki Pogoria w Dąbrowie Górniczej. Osobiście trasa wprawiła mnie w zachwyt do tego stopnia, że postanowiłem wrócić tam większą grupą. Łatwo powiedzieć, trudniej zrealizować, tym bardziej, że plany na kolejne wycieczki rodziły mi się w głowie jeden za drugim, a czas – cóż nie jest z gumy. W końcu po bez mała trzech latach, szczęśliwie plan udało się przekuć w czyn. Jak mawiają, co się odwlecze, to lepiej smakuje. Smakowało i to wybornie.
W grafiku wycieczek ta była ostatnią przed wakacjami, zanim każdy rozjedzie się w swoją stronę. W wakacje ciężko jest skrzyknąć się na wspólny wyjazd, bo zawsze ktoś korzystając z urlopu bawi w innym rejonie. Chyba wszyscy mieli takie odczucie, bo zebrała się nas spora grupa – 23 osoby. Nie przestraszył nas nawet upał zapowiadany na ten dzień. Zakładałem, że bliskość wody i tereny zielone złagodzą trochę żar lejący się z nieba i dadzą, jeśli nawet nie komfort, to przyzwoite warunki do jazdy.
Zagłębie Dąbrowskie mylnie utożsamiane przez wiele osób ze Śląskiem, to nadgraniczny (pomiędzy wielkimi regionami Polski), specyficzny subregion, należący kulturowo i etnicznie do Małopolski, a jedynie administracyjnie do województwa śląskiego*, z głównymi miastami takimi jak Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza i Będzin. Nieprawidłowa klasyfikacja wynika zapewne z faktu, że obszar Zagłębia (z największymi zakładami takimi jak Huta Katowice, Koksowania Przyjaźń, Elektrownia Łagisza) stanowi część Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego i jako całość podciągana jest pod Śląsk.
(*podziękowania dla ekipy Zamku w Będzinie za cenne, merytoryczne uwagi co do prawidłowej definicji Zagłębia Dąbrowskiego)
Właśnie tereny Zagłębia Dąbrowskiego, a nawet jeszcze bardziej na północ wysunięte rejony dawnego Księstwa Siewierskiego stały się celem naszej wycieczki, a zamki w Będzinie i Siewierzu stanowiły punkty graniczne naszej trasy.
Samochody zaparkowaliśmy na obszernym placu przy ul. Browarnej w Będzinie, tuż obok zamku, na drugim brzegu rzeki Przemszy. Przed wyruszeniem w drogę zwyczajowo miała miejsce krótka odprawa z omówieniem trasy wycieczki, zasad bezpiecznego poruszania się, komunikacji oraz podziału na grupy podczas poruszania się w ruchu ogólnym. Jako że słońce zaczęło ostro przygrzewać, szybko skierowaliśmy się ku jasnej bryle będzińskiego zamczyska. Murowany zamek powstał w połowie XIV wieku i pamięta czasy panowania króla Kazimierza Wielkiego. Badania archeologiczne wykazały, że już kilka wieków wcześniej w tym miejscu stał drewniany gród warowny. Lokalizacja zamku była nieprzypadkowa, gdyż strzegła granic ze Śląskiem będącym wówczas we władaniu Królestwa Czeskiego oraz szlaku handlowego z Krakowa na Śląsk.
Wypychamy rowery pod bramę wejściową zamku i udajemy się na krótkie zwiedzanie. Za bramą widać specyficzną budowę warowni, a mianowicie podwójny mur obronny i trakt pomiędzy nimi prowadzący na zamkowy dziedziniec. Nad dziedzińcem górują okrągła wieża i dawna część mieszkalna zamku, w której obecnie mieści się ekspozycja oraz kasa. Z wieży można ogarnąć wzrokiem sporą połać terenu – zarówno dachy zabudowań Będzina, Wzgórze Zamkowe z parkiem, oraz równie stary jak zamek, kościół św. Trójcy. Sięgając wzrokiem bardziej na północ widzimy spore połacie zielonych terenów, jak również przypominające o industrialnym charakterze rejonu kominy i chłodnie elektrowni Łagisza.
Po opuszczeniu zamkowych murów wracamy z powrotem na parking, skąd zaczyna się prowadząca wałami rzeki Przemszy rowerowa ścieżka na północ w kierunku Dąbrowy Górniczej. Droga prowadzi nas raz lewym raz prawym brzegiem rzeki. W pewnym momencie na krótko rozstajemy się z nadrzeczną ścieżką i poruszamy się asfaltem pomiędzy zabudowaniami, by po około dwóch kilometrach powrócić nad Przemszę.
Z czasu studiów w pamięć zapadł mi wizerunek Przemszy jako przemysłowego ścieku, w którym życie biologiczne zamarło. Najwyraźniej radykalne zmniejszenie działalności przemysłowej na tych terenach wyszło przyrodzie na dobre i przyczyniło się do poprawy parametrów rzeki, bo bujna roślinność porasta jej brzegi, a i jakieś ryby chyba też się zasiedliły, bo napotkaliśmy amatorów wędkowania.
Nawierzchnia ścieżki na całym odcinku aż po Park Zielona w Dąbrowie Górniczej jest szutrowa, ale równa i wygodna do jazdy. Rosnące przy ścieżce drzewa dają trochę cienia, więc jedzie się całkiem miło. Jedno na co trzeba uważać, to szerokość ścieżki – miejscami jest trochę wąsko (oczywiście dwa rowery bez problemu się mieszczą), więc przy mijaniu nadjeżdżających z naprzeciwka cyklistów trzeba zachować czujność. Dla bezpieczeństwa jedziemy gęsiego, co przy tak licznej grupie fajnie musi wyglądać z lotu ptaka – peleton rozciągnięty na długości 100-150 metrów.
Po przejechaniu mniej więcej ośmiu kilometrów docieramy do Parku Zielona w Dąbrowie Górniczej – park jest bardzo ładny, urządzony i zadbany, z głównym placem pośrodku oraz alejkami i mostkami pośród drzew. Będąc tu z Jackiem na rekonesansie trzy lata wcześniej z tego co pamiętam, to prace związane z rewitalizacją i urządzeniem parku były wtedy na finiszu. Parkowa ścieżka wyprowadza nas wprost na zbiornik wodny Pogoria III tuż obok plaży i molo.
Słowem wyjaśnienia – zbiorniki wodne o technicznie brzmiących nazwach Pogoria I, II, III oraz IV wchodzące w skład tzw. Pojezierza Dąbrowskiego powstały w miejscu eksploatacji piasku wykorzystywanego do podsadzania (wypełniania) nieczynnych chodników i wyrobisk górniczych pobliskich kopalń. Działania takie miały na celu zapobieżenie (lub ograniczenie) osiadania terenu, a w konsekwencji powstawania szkód górniczych na jego powierzchni. Po zaprzestaniu eksploatacji i odwadniania wyrobisk piasku wypełniły się one wodą tworząc akweny o powierzchni od 25 do 560 hektarów. Obecnie zbiorniki te stanowią bazę do rekreacji wodnej, uprawiania sportów wodnych, wędkowania, wypoczynku mieszkańców Zagłębia oraz częściowo stanowią użytek ekologiczny (część zalewu Pogoria II). Stojąc na brzegu Pogorii III i IV oraz patrząc na wschód widać wyraźnie zabudowania i kominy Huty Katowice.
Zachodnim brzegiem zbiornika Pogoria III prowadzi wygodna asfaltowa aleja w kierunku zalewu o numerze IV. Trochę zazdrościmy osobom korzystającym z wodnych atrakcji, ale przed nami jeszcze sporo drogi. W pewnym momencie zgodnie ze wskazaniami nawigacji (jak również ufając własnej pamięci) odbijamy z bulwaru w lewo, gdzie czeka nas niespodzianka w postaci forsowania nasypu kolejowego – pamiętam, że przekraczało się tory kolejowe, ale teraz prowadzone były przez PKP prace utrzymaniowe i rowery musieliśmy przenosić. W drodze powrotnej okazało się, że 500 m dalej znajduje się przejazd rowerowym tunelem pod torami, ale jadąc przed południem jeszcze tego nie wiedzieliśmy.
Zaraz za torami znajduje się największy ze zbiorników zespołu Pogoria o liczbie porządkowej IV posiadający cywilizowaną nazwę Kuźnica Warężyńska. Ze względu na rozmiary idealnie nadaje się on do żeglowania i uprawiania sportów motorowodnych. Poruszając się wygodną rowerową ścieżką po zachodniej stronie zbiornika podziwiamy zacumowane w marinie żaglówki oraz jachty pod żaglami prujące toń jeziora. Od strony wody chłodzi nas przyjemna bryza niwelująca żar lejący się z nieba.
Na północnym krańcu Pogorii IV kierujemy się w stronę Siewierza przez miejscowość Trzebiesławice – publiczną drogą, ale na szczęście z nikłym ruchem samochodowym – mamy do pokonania około 10 km. W połowie dystansu znajdujemy czynny pomimo niedzieli spożywczy sklep z czego skwapliwie korzystamy uzupełniając zapasy picia. Po pokonaniu krótkiego podjazdu wypatruję na horyzoncie siewierskiego zamku. Nic z tego – same lasy i ani śladu ruin górujących nad okolicą. Po kolejnych 4 km wszystko się wyjaśniło. Mylnie założyłem, że tak jak jurajskie Orle Gniazda zamek będzie się znajdował na wzniesieniu, a tymczasem dostępu do zamku przez wieki broniły okoliczne mokradła, a nie wyniesione wzgórze.
Dotarcie do Zamku Książąt Siewierskich oznacza, że połowę drogi mamy za sobą. Zanim pójdziemy zwiedzać znajdujemy w miarę zacienione miejsce na odpoczynek i zaplanowany piknik. Wyciągamy turystyczne kuchenki, gotujemy wodę na zupki, kawę oraz herbatę. Po godzinnej sjeście, posileni wyruszamy na podbój fortecy.
Prawdopodobny czas powstania murowanego zamku to połowa XIV wieku. Od połowy wieku XV był on we władaniu biskupów krakowskich wraz z całym Księstwem Siewierskim stanowiącym niezależny byt organizacyjny i państwowy. Położony na moczarach w zakolu Czarnej Przemszy, z czasem w trakcie kolejnych przebudów zmieniał swój charakter z obronnego na bardziej reprezentacyjny. Jego dobre czasy kończą się w 1790 r, kiedy to Sejm Wielki włączył Księstwo Siewierskie do Rzeczpospolitej. Od tego momentu zamek niszczeje i popada w ruinę.
Wejścia w zamkowe mury broni czynny zwodzony most. Jako że mamy pokojowe zamiary bez przeszkód meldujemy się na dziedzińcu (rowery zostawiamy przed warownią). Ściany zamkowych murów pną się na trzy kondygnacje wzwyż, a przez puste otwory okienne prześwituje błękitne niebo.
Odmiennie od tego w Będzinie mury wzniesione są z cegły, a nie jasnego kamienia. Niestety ostały się głownie ściany zewnętrzne, komnat tutaj nie pozwiedzamy. Prawdziwym wytchnieniem jest wizyta w podziemnej sali, gdzie panujący chłód sprawia, że aż nie chce się stamtąd wychodzić, a przecież trzeba, bo koniecznie musimy też wejść na szczyt zamkowej wieży zobaczyć jakie widoki się z niej roztaczają. No cóż, widoki nie mogą się równać z tymi z będzińskiej warowni, ale też nie rozczarowują.
Nad Pogorię IV wracamy tą samą drogą, którą przybyliśmy. W upale forsujemy kilometrowy podjazd, ponownie zatrzymujemy się w naszej oazie (czytaj: spożywczaku), uzupełniamy zapasy w bidonach, wlewamy w siebie lodowate, słodkie gazowane napoje, chętni jeszcze liżą lody, po czym kręcimy kolejne kilometry.
Plan na drogę powrotną był taki, żeby największą z Pogorii objechać wschodnim brzegiem, tym samym domykając pętlę wokół niej. Akurat nad zalew No. 4 docieramy w momencie, kiedy ze względu na popołudniową porę część osób wypoczywających nad wodą postanawia wrócić do domów. W efekcie przez kilometr lawirujemy pomiędzy samochodami usiłującymi opuścić parking, wzniecającymi przy okazji tumany kurzu na piaszczystej drodze. Jest to frustrujący i niezbyt miły kawałek trasy. Będąc tu z Jackiem nie mieliśmy takich problemów (ale była to końcówka września i nie było tłumów plażowiczów), a nawet miło wspominaliśmy ten właśnie odcinek. W końcu wyrywamy się z tabunu samochodów i jedziemy już całkiem przyjemnie polną drogą. Warto zaznaczyć, że ta strona nie oferuje takiego komfortu jazdy jak zachodni brzeg, którym jechaliśmy w południe, ale też ma swój urok. Trasa wiedzie w pewnym oddaleniu od linii brzegowej, prowadzi przez łąki polną ścieżką, później lawiruje między domami, by na koniec boczną drogą z gładkim asfaltem wyprowadzić nas na przesmyk pomiędzy Pogorią III i IV. Tutaj żegnamy się z częścią grupy pragnącą zażyć kąpieli i popływać na SUP-ach. Reszta ekipy skręca zgodnie z oznakowaniem w lewo w tunelik prowadzący pod torami kolejowymi na bulwar przy Pogorii III (teraz nie było potrzeby noszenia rowerów przez tory, co miało miejsce przed południem).
Znowu w Parku Zielona przystajemy na krótki odpoczynek, z sakw wyciągamy resztki picia i drożdżówki, po czym ruszamy szutrową ścieżką rowerową prowadzącą obwałowaniami Przemszy w kierunku Będzina. Jadąc rano widzieliśmy po drodze, tuż za miastem (a wracając to będzie przed) poniżej wałów fajne miejsce rekreacji z gastronomią i lodami. Planowaliśmy się tam zatrzymać, ale pod wieczór okazało się, że liczna grupa ludzi bawi się przy muzyce koncertującego zespołu Jeden Osiem L – ach te czasy końca lat dziewięćdziesiątych… Pora późna, ludzi multum, do lodów kolejka, więc po krótkim namyśle postanowiliśmy wrócić na parking do zaparkowanych samochodów. Jeszcze pakowanie rowerów i powrót do Krakowa w promieniach słońca chylącego się ku zachodowi.
Dwa zamki niczym klamrą spięły zarówno naszą trasę jak i relację z niej. Oba ciekawe, będące trwałymi ruinami, choć każdy z nich inny – obowiązkowo do zwiedzenia podczas wycieczki. Zespół zalewów Pogorii piękny, a ścieżki rowerowe aż wydają się zapraszać do jazdy. Dzisiaj tereny rekreacji, lśniące różnymi odcieniami błękitu i granatu tafle jezior z połyskującymi na biało żaglami jachtów, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu ogromna kopalnia i miliony metrów sześciennych piasku wydartego Ziemi. Ongiś krajobraz księżycowy przemysłowych terenów, dzisiaj zastąpione przez lazur i zieleń.
I tak oto przemierzyliśmy około 60 km po terenach Zagłębia Dąbrowskiego. Przewyższenia nieznaczne, więc można rodzinnie z dzieciakami wyruszyć na wyprawę. Najlepiej mieć do dyspozycji cały dzień, żeby na spokojnie obejrzeć opisane przez nas miejsca położone na trasie. Wróciliśmy z wycieczki niesamowicie zadowoleni, trochę zmęczeni i nieźle opaleni. Dużo zieleni, woda, słońce, trochę historii i oczywiście zgrana rowerowa ekipa to przepis na udany weekend. Mamy nadzieję, że niniejsza relacja skłoni Was do eksploracji tych terenów.
Liczymy na to, że zarówno ta relacja, jak również wcześniejsze z Żelaznego Szlaku Rowerowego oraz Rowerowej Trasy Średnicowej odmienią Wasz sposób obioru i postrzegania terenów Górnego Śląska i Zagłębia. To piękne miejsca, z dużą ilością terenów zielonych oraz zachowanymi zabytkami przypominającymi o historii regionu.
A na koniec, dla cierpliwych, którzy doczytali tekst do końca link do filmu z naszej wycieczki:
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ