Bartłomiej Pawlak
W pierwszej części relacji było o zwiedzaniu Szczebrzeszyna, Roztoczańskiego Parku Narodowego, Puszczy Solskiej, Zwierzyńca, Józefowa i Suśca oraz Rezerwatów Szum, i Czartowe Pole. Po czterech dniach jazdy przyszedł czas na odpoczynek i skorzystanie z innych atrakcji Roztocza.
Zamość – Miasto Twierdza
Piąty z kolei dzień wyprawy poświęciliśmy na zwiedzanie perły polskiego renesansu. Rowery zostawiliśmy w Zwierzyńcu, a my samochodami udaliśmy się do Zamościa, następnie pieszo na obchód miasta-twierdzy.
Bramą Lwowską dziarsko wkroczyliśmy do Bastionu III, gdzie pani przewodnik obrazowo przedstawiła nam dzieje miasta i twierdzy prowadząc przez ceglane komory strzelnicze i bastiony murów obronnych.
Następnie kroki swoje skierowaliśmy na rynek, żeby uwiecznić naszą obecność na zdjęciach z ratuszem i ormiańskimi kamieniczkami w tle.
Centrum jest zachwycające – misterne zdobienia i kolorystyka kamienic robią wrażenie. Młodsza część ekipy i młodzież z pasją oddała się grze terenowej otrzymanej w Informacji Turystycznej, wypełniając kolejne pozycje w książeczkach i odkrywając tym samym pasjonujące historie miasta.
Będąc w Zamościu koniecznie trzeba zobaczyć Akademię i Pałac Zamojskich, odtworzoną Bramę Szczebrzeską wraz z Bastionem VII katedrę, a w niej krypty pochowanych w nich kolejnych ordynatów zamojskich, kaplicę z relikwiami i dzwonnicę z widokową galerią pozwalającą ogarnąć wzrokiem całą zabytkową część Zamościa. Pobyt kończymy w uroczym parku, by spacerem wzdłuż murów obronnych powrócić na parking.
Spływ kajakowy Wieprzem
Tego dnia postanowiliśmy rozruszać nasz drugi zestaw kończyn. W Obroczy zapakowaliśmy się do kajaków i rozpoczęliśmy siedmiokilometrowy spływ rzeką Wieprz. Dziesiątki zakrętów, płycizny, nisko pochylone drzewa, wystające z dna korzenie zarówno dla młodszych, jak i starszych stanowiły nie lada atrakcję.
Początkowo było trochę zamieszania z opanowaniem sztuki sterowania kajakiem na meandrach Wieprza, ale wszyscy szybko przyswoili umiejętności. Po prawie dwóch godzinach cali i zdrowi dopłynęliśmy nad zalew Rudka w Zwierzyńcu. Żeby nie było zbyt prosto, to u wlotu do zalewu czekał nas mostek, pod którym, aby przepłynąć konieczne było położyć się na dnie kajaka.
Druga połowa dnia minęła na zajęciach w podgrupach. Część ekipy udała się na boisko rozegrać mecz, a Emilka, Zosia, Dominik oraz pan Józef i ja czując niedosyt rowerów pokręciliśmy w kierunku Żurawnickiej Góry. Niestety słabe oznakowanie, piasek na niewłaściwej odnodze drogi, którą obraliśmy, a w końcu zarośnięta trawą i nieuczęszczana część trasy skłoniły nas do powrotu. Niemniej jednak pokonaliśmy 17 km przy okazji objeżdżając dwukrotnie Zalew Rudka i snując się po centrum Zwierzyńca.
Susiec, Szumy na Tanwi
Po raz kolejny rozpoczynamy wycieczkę w Suścu. W centrum miejscowości robimy zdjęcia przy figurach Kargula i Pawlaka (reżyser „Samych swoich” Sylwester Chęciński pochodził właśnie z Suśca) i kierujemy się trasą GreenVelo w kierunku Rebizantów.
Stajemy na parkingu, przy którym zaczyna się ścieżka dydaktyczna. Po obu stronach Tanwi zlokalizowane są budki strażnicze symbolizujące dawną granicę pomiędzy zaborem austriackim i rosyjskim. Po raz kolejny zostawiamy rowery spięte ze sobą i wyruszamy na eksplorację Szumów na Tanwi.
Te okazują się najokazalsze ze wszystkich przez nas zobaczonych i stanowią serię 24 skalnych progów, na których tworzą się malownicze wodospady. Ścieżka dydaktyczna prowadzi zarówno jedną jak i drugą stroną Tanwii. Część grupy postanawia sforsować rzekę pieszo, co oczywiście kończy się pełnym sukcesem. Ja wybieram bezpieczne przejście kładką.
Wracamy do pozostawionych rowerów i zaczynamy najostrzejszy podjazd całej wyprawy o nachyleniu 10%. Po jego pokonaniu i wyrównaniu oddechów czeka na nas jakże miły zjazd w kierunku Huty Różanieckiej i Maziarni.
Klimat niestety trochę psuje duży ruch samochodowy, w tym ciężarówki. Zgodnie z mapą i przewodnikiem skręcamy w lewo (choć przy drodze brakuje oznakowania tego zjazdu, a pierwsze oznaczenia szlaku znajdujemy głęboko w lesie) i asfaltem przez puszczę powoli pniemy się w górę. Przy rozmowie mało kto zauważa ten podjazd. Pierwotny plan zakładał wizytę w Narolu i powrót asfaltem do Suśca, ale zniechęceni dużym ruchem na drodze postanawiamy wrócić nad Szumy na Tanwi drogą przez las. Połowa trasy była mocno obiecująca, natomiast druga przyniosła rozczarowanie w postaci miałkiego piasku pod kołami. Szczęśliwie dotarliśmy do asfaltu i bez przygód wróciliśmy do Rebizantów. Tam nad Tanwią urządziliśmy sobie ostatni biwak, by po dłuższym odpoczynku powrócić do samochodów pozostawionych w Suścu. Kolejne 34 km możemy doliczyć do naszego konta.
Krasnobród z burzą w tle
To już ostatni z zaplanowanych dni jazdy rowerami, nasza ostania wycieczka. Zaczynamy przy zalewie w Jacni, gdzie zaskakuje nas wybudowana tężnia solankowa. Korzystamy z jej dobrodziejstw spacerując dookoła, wdychając przesycone jodem powietrze.
Po raz kolejny trasa miała być łatwa i do pokonania każdym typem roweru. Niestety, na dzień dobry sypki piach, konieczność pchania rowerów i chmary komarów skutecznie popsuły nastroje w grupie. Z wyraźną ulgą wyjechaliśmy na asfalt, by w krótkim czasie dojechać do Suchowoli. Dalej czekał nas jeszcze podjazd, który oprócz litrów potu z części ekipy wyciskał również łzy. Na ich otarcie, w nagrodę czekał nas długi zjazd po gładkim jak stół asfalcie. Po wjeździe do Krasnobrodu zatrzymaliśmy się przy pierwszej turystycznej atrakcji, czyli kaplicy na wodzie. Uroczy, tchnący spokojem, drewniany kościółek, w którego fundamentach bije cudowne źródełko z krystalicznie czystą wodą.
Niestety woda zaczęła się lać również z nieba, więc w podcieniach kaplicy przeczekaliśmy najgorsze. Za sprawą opadów nie mogliśmy w pełni docenić uroku lipowej alei prowadzącej do centrum. Po kilkuset metrach ukazało się naszym oczom krasnobrodzkie sanktuarium z dominującymi kolorami bieli i czerwieni.
Po raz kolejny nie dane nam było w spokoju dokończyć zwiedzania, gdyż groźne pomruki burzy stawały się coraz bliższe. Schronienie znaleźliśmy w punkcie oznaczonym jako Miejsce Przyjazne Rowerzystom, czyli w położonej vis-a-vis sanktuarium, Informacji Turystycznej. Faktycznie było przyjaźnie, chociaż osiemnastoosobowa grupa potrafi być wyzwaniem. Kierując się otrzymanymi radami i dziękując za gościnę wyruszyliśmy ku krasnobrodzkim stawom i górującej nad okolicą widokowej wieży. Aby podziwiać widoki roztaczające się z wieży na położone w dole stawy, lasy i łąki trzeba pokonać krótki, ale intensywny podjazd, a później jeszcze kilkadziesiąt kamiennych stopni. Roztaczający się z wieży widok pozwala zapomnieć o trudach.
Wracamy na dół, by alejkami pokluczyć pomiędzy zalewami. Opuszczamy Krasnobród, początkowo przez las, a później asfaltem, by w Bondyrzu skręcić w prawo. Kilka chwil na obejrzenie starego młyna mieszczącego obecnie restaurację i dokręcamy ostatnie kilometry do Jacni domykając z wynikiem 32 km ostatnią pętlę naszej wyprawy.
Pożegnanie z Roztoczem
Po szybkim pakowaniu i pożegnaniu z przemiłymi gospodarzami gospodarstwa U Drwala, postanawiamy przed wyjazdem zwiedzić jeszcze muzeum Roztoczańskiego Parku Narodowego.
Budynku dopadamy w strugach deszczu. W środku czeka na nas ciekawa ekspozycja oraz zwiedzanie z przewodnikiem wystawy ukazującej zwierzęta roztocza w zaaranżowanych scenkach i plenerach.
W międzyczasie ulewa ustała, więc wróciliśmy do centrum Zwierzyńca skosztować przed drogą pysznej wojskowej grochówki i zakupić miody na folklorystycznym festynie. Koniec! Żegnamy Zwierzyniec, obieramy kurs na Kraków, ale nie byłbym sobą, gdym jeszcze nie wycisnął czegoś więcej z ostatniego dnia. Przystajemy na chwilę w Bondyrzu i łapiemy się na zwiedzanie skansenu Zagroda Guciów.
Nie jest to wielki skansen, ledwie kilka krytych strzechą chat, ale dzięki zgromadzonym w nich eksponatom i pasji oprowadzającej nas przewodniczki dla dzieci była to świetna lekcja historii, a dla dorosłych sentymentalna podróż w nieodległe przecież czasy, kiedy sami posługiwaliśmy się sprzętami, które obecnie są prezentowane w skansenie. Ciekawostką skansenu jest ekspozycja meteorytów z największym z nich ważącym blisko 90 kilogramów. I tu okazało się kto naprawdę ma krzepę – Krzysiek podniósł kosmiczny głaz.
Z nutką nostalgii
Miał być tydzień, wyszło osiem noclegów, a tak naprawdę to udało się wykorzystać do maksimum dziewięć dni niesamowitej przygody, podczas której przejechaliśmy rowerami 205 km. Był czas na jazdę, zwiedzanie i kajaki. Nie zabrakło posiedzeń przy grillu i wieczornych wyjść na miasto. Mimo, że przygotowanych miałem kilkanaście tras, to ze względu na ilość dni do dyspozycji trzeba było dokonać wyboru. Dzięki świetnej dyscyplinie w ekipie, szybko nabranej wprawie do jazdy w grupie, mogłem sobie pozwolić na wybór dłuższych z przygotowanych wycieczek, pozwalających na zapoznanie się z różnymi regionami Roztocza.
Wybór Zwierzyńca na bazę operacyjną był dobrym posunięciem – stąd mieliśmy wszędzie blisko. Dojazd do Józefowa, Suśca czy Zamościa zajmował nam od kilkunastu do kilkudziesięciu minut samochodami. Infrastruktura rowerowa rejonów, które zwiedziliśmy zachęca do poznawania Roztocza z perspektywy siodełka roweru.
Nie bez żalu opuszczamy ten piękny zakątek naszego kraju mając pod powiekami i na kartach pamięci aparatów utrwalone krajobrazy, miejsca i zdarzenia. Wyjeżdżamy z przekonaniem, że na pewno jeszcze kiedyś tu wrócimy.