Jacek Wolak
Wakacje na Żuławach i Powiślu to dla ciekawych Polski podróżników okazja do odwiedzenia wielu mniej lub bardziej znanych atrakcji turystycznych. Któż z nas nie chciał odwiedzić licznych na tym terenie zamków krzyżackich, charakterystycznych domów podcieniowych, czy zobaczyć istne cudo XIX-wiecznej techniki – pochylnie na Kanale Elbląskim, które umożliwiają transport wodny między położonymi na różnych poziomach jeziorami Drużno, Drwęcą i jeziorem Jeziorak.
Wszystkie wspomniane atrakcje – co dla nas, miłośników turystyki rowerowej, jest szczególnie warte uwagi – można zobaczyć także z siodełka jednośladu. I choć przed nami jeszcze wyprawa trasą Rowerowego Szlaku Zamków Gotyckich Powiśla oraz Rowerowego Szlaku Mennonitów, to chcemy podzielić się wrażeniami po wycieczce otwartym w ubiegłym sezonie Regionalnym Szlakiem Kanału Elbląskiego: Elbląg-Ostróda.
Dlaczego taki wybór? Zachęcały artykuły o świeżo wytyczonym szlaku (lato 2019), a i możliwość odwiedzenia Ostródy, która jest położona na pięknym pojezierzu Iławskim. Przede wszystkim jednak urzekła nas legenda. Wszak Kanał Elbląski to jedyne miejsce na świecie, w którym można podziwiać poruszające się „po zielonej trawie” statki. Oczywiście można to zrobić – jak kilkadziesiąt tysięcy osób rocznie – także z pokładu wycieczkowego statku, ale rower daje możliwość obcowania z gwoździem programu z innej, w mojej opinii jeszcze bardziej atrakcyjnej perspektywy.
Wspomniany szlak, a co za tym idzie i nasza wędrówka rozpoczęła się na obrzeżach Elbląga, przy Rondzie Kaliningradzkim. Choć my mieliśmy szczęście być przywiezieni na miejsce samochodem, to dotarcie do ronda np. z dworca PKP jest możliwe z wykorzystaniem, może nie najbardziej komfortowej, ale zawsze istniejącej sieci ścieżek rowerowych po Elblągu. Po obejrzeniu mapki z trasą planowanej wycieczki, świetnie oznaczonym szlakiem ruszyliśmy po przygodę! Choć sam jej początek był trochę męczący (wyjeżdżaliśmy dość ruchliwą drogą wylotową z miasta), to już po kilku kilometrach krajobraz i nasze wrażenia odmieniły się o 180 stopni. Na wysokości Koronowa Żuławskiego przekroczyliśmy trasę S7 i znaleźliśmy się nieopodal jeziora Drużno. Widoki były tak piękne, że nawet zamiana nawierzchni z asfaltu na naprawdę dobrej jakości płyty jomb nie zrobiły na nas większego wrażenia. Kiedy, zbliżając się do Kanału Elbląskiego, ujrzeliśmy lisa z piękną, długą kitą, zrozumieliśmy, że wycieczka rozpoczęła się na dobre i czeka nas udany dzień. Szkoda tylko, że lisek niestety nie miał ochoty na małą sesję fotograficzną i szybciutko ukrył się w zaroślach…
Podążając wzdłuż Kanału, zajęliśmy się rozmową i kiedy powoli temat schodził na znalezienie właściwego miejsca na pierwszy dłuższy odpoczynek, nieco dla nas niespodziewanie natknęliśmy się na pochylnię Jelenie. Była to pierwsza na naszej trasie konstrukcja służąca do transportu pojazdów wodnych. Przyszła więc pora nie tylko na pamiątkowe zdjęcia i podziwianie osiągnięć XIX-wiecznej techniki, ale również na chwilę wytchnienia. Kolejne dwie pochylnie (Oleśnica i Kąty) czekały na nas już niebawem, więc z radością korzystaliśmy z faktu, że szlak przebiega trasami technicznymi położonymi zaledwie kilka metrów od tej unikalnej na skalę światową konstrukcji Georga Jacoba Steenke. Nasza uwaga była na tyle skoncentrowana na obserwowaniu sunących, a niekiedy nawet mijających się po trawie statków, że nie zdążyliśmy się zmęczyć podjazdem na całkiem strome wzniesienia.
Ostatnią pochylnię w Buczyńcu minęliśmy już bokiem i wkrótce – kończąc widokową część wycieczki – technicznymi drogami przy S7 dojechaliśmy do półmetka podróży, tj. do Małdyt. Tam postanowiliśmy zrobić kolejny dłuższy postój, a los szczęśliwie skierował nas do usytuowanej tuż przy szlaku lodziarni Miś, w której – zajadając znakomite lody śmietankowe (polecam!) – odpoczęliśmy przed leśną częścią wycieczki. Wracając na siodełko, już po kilkuset metrach czekała nas zupełna zmiana klimatu wycieczki. Skręciliśmy w las i – jak się okazało – poza kilkukilometrowym odcinkiem nieopodal Miłomłyna, poruszaliśmy się leśnymi duktami wzdłuż jezior: Ruda Woda i Drwęckiego do samej Ostródy. I choć same widoki stały się mniej różnorodne, to znalazł się czas na przyjemną przerwę na prywatnej przystani przy brzegu Rudej Wody.
Niespełna 85 km szlak zakończył się nieopodal przystani Żeglugi Ostródzko-Elbląskiej, na promenadzie nad brzegiem jeziora Drwęckiego w Ostródzie. Korzystając z dobrego zaplecza gastronomicznego, w nagrodę za udaną wycieczkę, pozwoliliśmy sobie na znakomite zapiekanki, po czym wróciliśmy kilkaset metrów na dworzec PKP, z którego zadowoleni wróciliśmy do domu.
Podsumowując, wycieczka udała się nam znakomicie. Szlak jest świetnie oznakowany i poruszanie się bez mapy i większego przygotowania, nie naraziło nas na najmniejsze choćby kłopoty. Na długo zapamiętamy nie tylko wspólnie spędzony czas i unikatowe pochylnie, ale również piękne krajobrazy krainy Kanału Elbląskiego.
Jeśli chodzi o sam komfort wycieczki, to nie mogliśmy narzekać. Choć na potencjalnych śmiałków, jeśli chodzi o nawierzchnię, czeka cała gama różnych możliwości (od dobrego asfaltu, przez leśne ścieżki, kończąc na „kocich łbach”), to podróżowanie rowerem trekkingowym było całkiem komfortowe. Fragmenty trasy wyznaczone ruchem ulicznym charakteryzowały się niewielkim ruchem samochodowym, a leśne ścieżki szerokie i na tyle dobrej jakości, że nie było nam dane przeżyć żadnej terenowej przygody.
Z pełnym przekonaniem polecamy tę wycieczkę, szczególnie teraz, gdy nie jest jeszcze bardzo popularna. Wydaje się, że już niedługo może być na niej znacznie większy ruch (my na ponad 80 km szlaku minęliśmy zaledwie kilkunastu zapaleńców wędrówek na dwóch kółkach).
Do zobaczenia na szlaku!