Szyszkodar
O Krakowskiej Farmie Miejskiej dowiedziałem się przez przypadek, od mojej kumpeli Emilki, która zwykle pomaga mi w Książkodzielni. Miałem ją kiedyś stamtąd odebrać i kiedy byłem na miejscu podszedł do mnie Janek (jak się potem okazało, jeden z gospodarzy tego przybytku), żeby się upewnić, czy nie przyjechałem rozsypać mu amerykańskiej stonki na krzaczkach ziemniaków. Żartuję – przyszedł upewnić się, czy wszystko jest ok i czy może mi jakoś pomóc. Coś tam mu gaworzyłem o Łukaszu Łuczaju i jego książce „Dzika Kuchnia”, a on mi wtedy dał do zjedzenia liść musztardowca. Ilość i intensywność smaków zaklęta w maluteńkim listeczku, tak mną wstrząsnęły, że z miejsca pomyślałem „ten gość nie jedną sałatę już jadł i swój ogródek zna”. Zaczęliśmy rozmawiać i jakoś wyjątkowo nam się ta rozmowa kleiła, dlatego umówiłem się z nim na kolejną już taką oficjalną do artykułu.

Farma znajduje się przy ulicy Zakliki z Mydlnik, 30-198 Kraków – około 10 kilometrów od centrum. Trasa jest malownicza, a dystans w sam raz dla mało i średnio-zaprawionych rowerzystów, którzy szukają jakiejś alternatywy dla drogi do Tyńca, dlatego pomyślałem, że może być to też taka mini relacja z wycieczki rowerowej. Redaktor Bartek zwykł zaczynać swoje trasy z Salwatora, no ale ja jestem z Płaszowa, więc trochę mi nijak do Norbertanek. Żeby ochronić się przed (słuchy mnie dochodzą) licznym gronem zagorzałych czytelniczek postanowiłem zacząć opisywać trasę od Kantyny Zabłocie. Pracuje tam taka ładna dziewczyna, zebrałem się nawet kiedyś na odwagę, żeby jej to powiedzieć, ale to inna historia. Z Zabłocia przez Most Kotlarski pojechałem na Bulwary Wiślane i zjechałem z nich pierwszym zjazdem za Mostem Dębnickim, koło Skweru Konika Zwierzynieckiego. Żeby nie jechać alejami, bo auta kopcą, to zygzakiem przemknąłem przez mniejsze uliczki, aż do stadionu Cracovii i wjechałem na ścieżkę przy Błoniach. Przejechałem całą drogę, aż do Rudawy i teraz już tylko w prawo i ciągle za rzeką, nawet nie potrzeba nawigacji, bo woda mnie prowadziła do samych Zaklików. Lubię tamtędy jeździć, bo niby się jest w środku miasta, a wszędzie tylko drzewa, łąki, szumi woda, ptaki, czaple i nawet bobra można spotkać. Ścieżka na wale Rudawy jest taka sobie, dlatego trzeba zachować ostrożność, ale z drugiej strony, może dzięki temu jest mniej uczęszczana co dla mnie jest na plus, bo nie lubię tłumów.

Przyjechałem na miejsce, jakiś chłopak z gołym torsem macha mi pęczkiem marchewek na powitanie to mówię, że na rozmowę do Janka Szpila jestem umówiony. Pokierował mnie pod drewniany daszek, po drodze przywitała mnie jeszcze przecudna, biała, bardzo serdeczna psinka, patrzę, jest. W jarzynowym ferworze, bo w cztery, czy pięć osób porcjowali plony do toreb z szarego papieru ledwo mnie zauważył.

Pytam, czy możemy porozmawiać, a on, że teraz nie, ale jak chcę to mogę popracować. Myślę, sobie „no mogę, ile ta praca może potrwać, pięć minut, godzinę, trzy godziny, uda się potem porozmawiać, nie uda?” Włączyła mi się czerwona lampka ostrzegawcza, bo miałem jeszcze sporo innych rzeczy tego dnia zaplanowanych. „Weź skrzynkę i tak do połowy napełnij nasturcjami”. Żem się dowiedział, że nasturcje to kwiaty, że je się je i jak się je zbiera, a wszystko trwało chwilę może dwie. Zostałem sam na grządce, przykulony, dobrze, że miałem kapelusz na słońce. Pomyślałem, że z tymi dredami otoczony pomarańczowymi kwiatami, podróżujący wcześniej wzdłuż brudnej rzeki, muszę wyglądać jak jakiś indyjski sadhu i rozweseliłem sam siebie tą myślą.

Tego dnia dął lekki wiatr, a przy ziemi nie było tak gorąco, także taka praca trochę mnie wyciszyła i lampka alarmowa szybko zgasła. Nawet nie wiem kiedy, przyszedł Janek i powiedział, że wystarczy już tych kwiatków, że siądziemy sobie przy grządce groszku, tam się będzie nam dobrze gadać. „O” schylił się na ziemię, a ja sobie myślę „co znowu?”. Podniósł piórko. Bardzo ładne piórko, chyba bażanta. Cieszyliśmy się chwilkę jego widokiem, a potem, nie wywalił go, tylko schował do swojej przypiętej do paska „nerki” jak jakiś skarb. Większość strąków była jeszcze młoda i można było je jeść w całość, bez obierania, także później podczas zapisywania rozmowy nagranej na dyktafonie ledwo udawało mi się wyłapać słowa spośród soczystego chrupania i mlaskania.

(S): Jak byłem dzieciakiem to miałem taką starszą ciocię, ona mówiła słuchajcie, do moich rodziców ja już jestem stara, już nie obrobię pola, macie tutaj dwie grządki możecie sobie uprawiać ziemniaki i tak mieliśmy ziemniaki na cały rok, dlatego się właśnie zastanawiam czy to tutaj podobnie wygląda ktoś przychodzi mówi, że chciałby mieć grządkę i sobie uprawia coś?
(J): Zastanawialiśmy się też nad taką formą, ale nie zdecydowaliśmy się na to ostatecznie, żeby nie zajmować się wszystkim naraz. Skoncentrowaliśmy się na tym, że my obrabiamy grządki, wytwarzamy warzywa i je sprzedajemy poprzez paczki i abonamenty. Mamy taki system, który jest nazywany RWS, czyli rolnictwo wspierane społecznie, w sensie, że duża część naszych paczek jest kupiona na cały sezon w ramach abonamentu, ale oprócz tego można do nas przyjść i pomóc nam, popracować na zasadzie barteru, to znaczy przychodzisz, pracujesz, zbierasz sobie też coś dla siebie i bierzesz do domu.
(S): Aha ok, tak jak teraz sobie groszek dzióbię.

(J): Tak dokładnie, tak jak teraz sobie groszek dzióbiesz i co tam będziesz sobie jeszcze chciał dzisiaj wziąć za pomoc to sobie możesz wziąć. No więc tak to wygląda, że są takie dwie podstawowe formy interakcji z nami, albo zakup, albo pomoc barterowa.
(S): i przyjść może każdy?
(J): Tak, nawet dzieci czasem przychodzą,
(S): żeby sobie podłubać w ziemi…
(J): Tak, z tym, że mamy taką charakterystykę…
(S): właśnie, bo w zależności od pory roku, to tutaj pewnie inaczej praca wygląda, nie zawsze, znajdzie się praca odpowiednia dla dzieci?
(J): Tak, wiadomo wczesną wiosną jest może najmniej przyjemnie, bo bywa zimno i deszczowo, trzeba dużo kopać, przerzucać ziemię, przygotowywać grządki, a jeszcze nie ma tych zbiorów, takich tych przyjemnych, później jest, tak jak teraz pełnia sezonu to pełno jest wszystkiego, a praca w dużej mierze polega, zwłaszcza w środy na zbiorach do paczek. Soboty mamy bardziej luźne, gdzie sobie przygotowujemy kolejne grządki, tak jak tutaj Jacek teraz pracuje w tunelu. Później jest jesień, ale nawet jeszcze rodzi pole, także wydajemy paczki do końca października, nawet w zeszłym roku w połowie listopada jeszcze coś tam było.
(S): A mogę zapytać, ile jest abonamentów w tym momencie, albo ile paczek wydajecie?

(J): W tym sezonie mamy około dwudziestu abonamentów, a co tygodniowo mamy dodatkowo kilkanaście, czasem dwadzieścia zamówień, czyli między trzydzieści, a czterdzieści paczek tygodniowo można powiedzieć wydajemy.
(S): Ile kosztuje paczka?
(J): 50 złotych.
(S): I co tam jest, w zależności od sezonu pewnie?
(J): Tak, w zależności od sezonu, to co jest w danym momencie najświeższe, najbardziej pożywne, co ziemia daje w danym okresie. Na początku ludzie przychodzili i się pytali czy mamy rzodkiewkę, my mówiliśmy, że jeszcze nie dojrzała, że mamy coś innego. „A to jak to nie macie rzodkiewki, przecież to jest normalne, żeby mieć rzodkiewkę cały rok”, no a my mamy ją tylko w jakimś konkretnym okresie, w tym momencie, kiedy jest to najkorzystniejsze, jeżeli chodzi o jej wzrost. Bazujemy na takim naturalnym rytmie, dlatego teraz, na przykład nie ma, bo jest za ciepło na rzodkiewkę.

(S): Właśnie, a jak sobie radzicie ze ślimakami? Ja mam mnóstwo ślimaków w ogrodzie, tylko, że nic nie uprawiam, także nic sobie z nich nie robię, ale wiem, że ludzie się prześcigają w przeróżnych sposobach jak się ich pozbyć, od nienaturalnych, po naturalne, dlatego zastanawiam się co wy robicie, żeby sprzedawane warzywa wyglądały przystępnie.
(J): Jest to trochę plaga, ale my mamy takie założenie, że farma jest całkowicie ekologiczna. Nie stosujemy żadnych środków chemicznych, więc prawdę powiedziawszy ze ślimakami radzimy sobie w ten sposób, że prześcigamy je…
(S): 🙂
(J): Jesteśmy szybsi niż ślimaki. To znaczy, mamy bardzo żyzną ziemię, z dużą ilością kompostu, siejemy dużo nasion, dlatego wszystko nam rośnie bardzo szybko i intensywnie, w związku z czym ślimaki nie zdążą wszystkiego zjeść. Trochę zjadają no i mamy te straty, ale jest to wliczone w interes, jeśli nie stosuje się chemicznych środków ochrony roślin no to się ma pewne straty. To jest element tej zabawy.
(S): Widziałem w Internecie artykuł o rolniku, który uprawiał ogródek z warzywami i zauważył, że świstak mu je podjada. Żeby się dowiedzieć w ogóle, że to świstak, zamontował kamery nocne. Najpierw chciał się go pozbyć, ale zaczął publikować w sieci filmiki ze zwierzątkiem i stały się tak popularne, że założył osobny ogródek tylko dla świstaka, żeby móc robić więcej nagrań. Przyszło mi to do głowy, bo to śmieszny przykład na to jak można robić coś na przekór naturze, albo razem z naturą.
(J): Tak… no ja nie przypuszczam, że jakbyśmy zrobili tutaj filmiki ze ślimakami to by miały jakąś popularność, ale czasem przychodzą zające, albo bażanty, chociaż bażanty nie są szkodnikami, zające trochę są. Potrafią ostro spałaszować sałatę, cukinie nawet, ten groszek co tutaj jemy to też, częściowo był na początku sezonu podgryzany przez zające właśnie.
(S): Wiesz co, a na fejsbuku z tego jak patrzyłem to rok temu tutaj jeszcze nic nie było. Trawa tylko.
(J): Tak, to znaczy jak my to przejęliśmy, w zeszłym roku, w kwietniu, to była jałowa, zaorana ziemia. Pewnym plusem tego było to, że nie było ślimaków. Pierwsze plony, które posialiśmy wyrosły stuprocentowo, bo ich nie było. Przyszły, dopiero później, jak im zrobiliśmy bogaty ekosystem, że tak powiem, no ale coś za coś. Zwiększyliśmy bioróżnorodność tego terenu no i jakość gleby.

(S): W jaki sposób się poprawia jakość gleby?
(J): Przede wszystkim, nie przekopujemy, nie oramy pola, tylko je wzruszamy, to znaczy napowietrzamy przez takie lekkie nakłucia.
(S): Chyba widziałem ustrojstwo do tego i się zastanawiałem co to jest.
(J): Tak, takie gigantyczne widły. Dajemy bardzo dużą pokrywę kompostu no i w zasadzie to jest to, nie oramy, nie stosujemy sztucznych nawozów, tylko naturalny kompost. Jest jego bardzo dużo, także można powiedzieć, że w pewnym sensie jest to uprawa eko-intensywna, właśnie przez tą ilość kompostu, który też pozyskujemy z zewnątrz, bo nasza farma nie wytwarza takiej ilości, więc kupujemy kompost ekologiczny dający dużą bioróżnorodność. Tutaj każda grządka to jest coś innego, pomiędzy grządkami rosną sobie chwasty, które też często wspierają glebę jak koniczyna, na przykład jest takim zielonym nawozem, to jest jedna wielka zupa, taki kocioł.
(S): A czyj to był pomysł, żeby coś takiego zapoczątkować?
(J): Tak trochę równolegle wpadliśmy na to z Jackiem, właściwie bezpośrednio Jacek Bender, czyli Broda Taty mi to zaproponował, ale myślałem już od dłuższego czasu, żeby coś takiego zrobić.
(S): Broda Taty to nazwa bloga?

(J) To jego ksywa, Jacek prowadzi gospodarstwo ekologiczne i sprzedaje swoje wyroby na Targu Pietruszkowym. Zajmuje się tym rolnictwem już od kilku lat, ja bardziej tak amatorsko, ale ja miałem takie zaplecze działań społecznych różnych i dałem temu projektowi taki rys popularyzacji i charakteru społecznego. Zrobiło się wokół tego trochę szumu, że tak powiem. Był jeszcze Apolinary, który w tym roku zrezygnował, ale też jako stary rolnik, który kiedyś pracował jako rolnik konwencjonalny, później poszukiwał różnych ekologicznych opcji. Wspólnie to stworzyliśmy i jedziemy drugi sezon. W tym roku dołączyła do nas Ola Solga, żeby pomóc nam w organizacji.

(S): Jak się tutaj wjeżdża to jest tabliczka Uniwersytetu Rolniczego, czy to jest ich teren?
(J) Wydzierżawiliśmy teren od uniwersytetu. Mamy bardzo dobry kontakt, wzajemnie sobie pomagamy jak coś trzeba, także jesteśmy bardzo zadowoleni z tej współpracy. Dzierżawimy ten teren, oni się nie wtrącają do tego co my robimy, taka sympatyczna, serdeczna współpraca.

(S): Ile się tu zwykle ludzi udziela na tej farmie, ile osób przychodzi i czy to są ci sami ludzie w kółko, czy przychodzą nowi?
(J) Wiesz co, no nas jest trójka bazowa, która prowadzi tę farmę, do tego są takie trzy/cztery osoby, z którymi blisko współpracujemy plus grono kilkunastu,/kilkudziesięciu osób, które raz na jakiś czas się pojawią coś nam pomogą. Taki dzień jak dzisiaj, środa, dzisiaj mieliśmy mało ludzi do pomocy.
(S): Bo zastanawiam się na ile jest to popularny temat, a jeśli jest to czy w jakichś grupach społecznych, czy różny przekrój?
(J): Różny przekrój, ale w sumie najczęściej ludzie młodzi: 20/30 lat. Zazwyczaj młodzi ludzie nam pomagają, a starsi kupują: 40/50 lat od nas kupują, 20/30 częściej przychodzą pomagać i biorą sobie za to warzywka… ale też różnie, w zeszłym roku mieliśmy takie panie koło pięćdziesiątki, które regularnie przychodziły sobie popracować. Dla wielu jest to też taki sposób relaksu, pogrzebać sobie trochę w ziemi.

(S): Taka działka?
(J): Tak, tylko osobiście powiem ci, że z działkami to czasem jest więcej stresuj niż relaksu. Ja posiadam działkę i nie zawsze mam na to wystarczająco czasu, a tam chodzi komisja, sprawdza i mówi, że jest nieprzystrzyżony trawnik.
(S): Naprawdę?
(J): Dostałem pismo nawet ponaglające ostatnio.
(S): O cholera.
(J) No, tak poważna sprawa, także powiem ci, że z tymi działkami to jest różnie.
(S): Właśnie, bo tutaj na pewno są jeże, jestem ich wielkim fanem, dokarmiam je u siebie w ogrodzie i mam nawet dwa wytatuowane, to może zbuduję wam karmnik (zero waste) dla jeży i przywiozę następnym razem?
(J) o super pomysł!
(S): Odnośnie działań społecznych, tak naprawdę, dlatego tutaj jestem. Jak się widzieliśmy za pierwszym razem wspominałeś, że jazda na rowerze jest dla Ciebie ważna i usprawnienie jazdy w Krakowie.
(J): No, to jest taka moja historia trochę. Bezpośrednio się tym już nie zajmuję, ale ładnych parę latek przeżyłem jako tak zwany aktywista rowerowy. Byłem jednym z założycieli, a później pierwszym prezesem Stowarzyszenia Kraków Miastem Rowerów. Rozkręcałem Masę Krytyczną w Krakowie, później doszedłem do tego, że Masa Krytyczna nie do końca spełnia swoją rolę zawsze i poszukiwałem opcji bardziej pokojowej, demonstracji bardziej pozytywnej. Tak stworzyliśmy festiwal/święto rowerowe – nazywało się Święto Cykliczne. Raz w roku robiliśmy wielki przejazd przez miasto, w pewnym momencie nawet trzy tysiące rowerzystów, potem piknik jednodniowy, czasem dwudniowy, trwało to ładnych parę lat. byliśmy też w sieci porozumienia ogólnopolskiego, współpracowaliśmy z innymi miastami. W pewnym momencie to przybrało też taką formę, bardziej lobbingu na poziomie prawnym, ponieważ tam oprócz takich ludzi jak my, jak ja – zajawkowiczów takich aktywistów, byli też bardziej specjaliści od kwestii prawnych, kwestii bezpieczeństwa ruchu drogowego, też eksperci infrastrukturalni, inżynierowie. Generalnie cały ruch szeroko wprowadził temat transportu rowerowego w Polsce, który wcześniej był bardzo po macoszemu traktowany, a my, inspirując się tym jak to na zachodzie Europy może fajnie wyglądać, różnymi akcjami, ale też właśnie takim nudnym męczeniem urzędów i polityków lokalnych i nie tylko lokalnych dosyć dużo przeforsowaliśmy. Dzięki temu połączeniu ogólnopolskiemu, dzięki temu, że te różne organizacje, z różnych miast się połączyły udało się nawet zmienić prawo w Sejmie, przegłosować ustawę pod kontem bezpieczeństwa ruchu drogowego wprowadzając pewne zmiany zwiększające bezpieczeństwo dla rowerzystów. To było już dobrych parę lat temu, już nie pamiętam kiedy. Dalej te stowarzyszenia działają, Kraków Miastem Rowerów działa, Święto Cykliczne już się nie odbywa, trochę się też wypaliła formuła, każdy tam poszedł w swoją stronę, ale wspominam to jako fantastyczny okres w moim życiu.
(S): Czyli rowery, trochę ze względów ideologicznych?
(J): No nie wiem, czy można mówić o postawie ideologicznej, bo ja zacząłem od takiego podejścia wiesz, byłem nastolatkiem, jeździłem na rowerze po Krakowie do szkoły i wkurzało mnie to, że jest to niebezpiecznie, nieprzyjemne, niemiłe. Zaczynałem od tego, że jeździłem dużo po Lasku Wolskim, ale później poszedłem do liceum, do centrum Krakowa i zacząłem jeździć po mieście, bo to był dla mnie najlepszy środek transportu i wkurzało mnie to, że to jest trudne. Pojechałem do Amsterdamu, zobaczyłem jak może być miasto przyjazne rowerzystom i zacząłem się orientować, szukać pytać kolegów czy coś można z tym zrobić. Tak natknąłem się na Masę Krytyczną, najpierw w Internecie, później się okazało, że jakaś ekipa organizuje się w Krakowie, przyłączyłem się i tak to się zaczęło.
(S): Masz jakiś preferowany rower? Bo ludzie lubią na przykład crossy i sobie zjeżdżać w Lasku Wolski, albo jakieś długodystansowe trekkingi, albo teraz są strasznie popularne te no… gravele.
(J): Nawet nie wiem co to jest 🙂
(S): Hihi, ja też się dopiero uczę 🙂
(J): Wiesz co, ja ze świata ludzi, którzy interesują się rowerami to już dawno wyszedłem, z jakiegoś takiego powodu, że w pewnym momencie, trochę zaczęły mnie inne rzeczy zajawiać i jakby przestałem być takim rowerzystą… nie wiem jak to określić nawet, rekreacyjno-sportowym. Rower się po prostu stał moją kobyłą.

(S): Wiadomo,
(J): Środkiem transportu tak naprawdę. Jako dziecko, jako młody chłopak jeździłem ostro po Lasku Wolskim i miałem tam jakiś MTB, taki prosty jeszcze komunijny, a potem właśnie kupiłem rower miejski. Do tej pory mam rower miejski, nie wiem jak to się mówi Holenderka? To jest akurat rower Koga.
(S): Ja też jestem zwolennikiem do miasta, rowerów miejskich. Trochę mnie drażni, że ludzie kupują rowery zazwyczaj w sieciówkach i to są sportowe rowery. Jeżdżąc sześć, czy osiem, czy nawet dziesięć kilometrów między zabudowaniami, nie jest się w stanie poczuć, czemu on jest tak skonstruowany, a nie inaczej. Rower miejski jest zaprojektowany w taki sposób, żeby mieć jak największy komfort z jazdy i bezpieczeństwo.
(J): Tak, one są po prostu wygodne w mieście.
(S): Nie można się nim też rozpędzić do jakiejś szalonej prędkości, która na bardziej okupowanych ścieżkach w mieście może być niewskazana, ale chciałem cię zapytać jeszcze o jedno, bo kiedy rozmawialiśmy pierwszy raz zaprosiłeś mnie też na kursy jogi, chciałem żebyś na koniec opowiedział jeszcze trochę o tym.
(J): Jak przestałem być aktywistą to stałem się, jak się sam trochę z siebie śmieję „pasyfistą”. Zacząłem się zajmować sobą, wcześniej zajmowałem się całym światem na około. Gdzieś tam jogę praktykuję od dawna i zrobiłem sobie dość wcześnie papiery nauczycielskie, ale to zawsze było na bocznym torze. Od paru lat coraz bardziej w to wchodzę, widzę jak joga dobrze na mnie działa, polubiłem też przekazywanie tego, więc prowadzę zajęcia. Wygląda na to, że ludziom się to podoba, bo od kilku lat organizuję wyjazdy. Bardzo mnie cieszy ta formuła, żeby wziąć ludzi do lasu, w góry, zapraszam też innych instruktorów, prowadzących inne sposoby pracy rozwojowej z ciałem. Ostatnio mieliśmy warsztaty ze świadomej komunikacji, miesiąc temu mieliśmy warsztaty z tańca swobodnego, oprócz tego ja prowadziłem jogę, robię takie połączenia. No i co ci mogę powiedzieć, to jest joga taka spokojna. Zauważyłem, że w Polsce bardzo powszechnie kojarzy się jogę, że joga to takie nie wiadomo co, że trzeba nogę za głowę zakładać, że to jacyś tylko super wygimnastykowani ludzie mogą robić, a to jest w ogóle jakiś bullshit.

Joga jest bardzo szerokim tematem, w bardzo różny sposób można ją praktykować i dla mnie najważniejsze to co joga może przynieść jako korzyści to jest powrót do siebie, do wnętrza do świadomości ciała, nauczenie się oddechu, który uspokaja wycisza, regeneruje ciało. Część rozciągająca ciało, to jest efekt uboczny, to co jest najważniejszego, dla mnie szczególnie, co teraz ludzie potrzebują to jest regeneracja, odpuszczenie napięć w ciele, wyciszenie umysłu, uspokajanie oddechu i takie łagodzenie, regenerowanie strudzonych cywilizacją organizmów.

GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ
Bardzo ciekawy artykuł. Dzięki. ❤️
Dziękujemy za miłe słowa. Cieszymy się niezmiernie, że nasz tekst przypadł do gustu.
Rewelacja. Po prostu nie mam słów. Osobiście uwielbiam nasturcje więc mają kolejną klientkę. Dziękuję! Beż was bym się o nich nie dowiedziała. ?