Bartłomiej Pawlak
Wybierając się na Podtatrze wystarczy w okolicach Nowego Targu stanąć i zrobić obrót wokół własnej osi, by zobaczyć otaczające nas zewsząd góry. Niczym na wyciągnięcie ręki mamy Tatry, Gorce, Babią Górę i Pieniny, które jak wianek oplatają Kotlinę Nowotarską. Powiązanie rewelacyjną siecią rowerowych ścieżek Velo Dunajec, Szlaku Wokół Tatr i Szlaku Wokół Jeziora Czorsztyńskiego sprawia, że oprócz przyjemności z samej jazdy rowerem mamy świetną bazę wypadową w góry. Warto czasem zwolnić biegu, odstawić na chwilę rower i odwiedzić położone w pobliżu tras atrakcje.
Tym razem nasz wybór padł na oddaną tuż przed majówką ścieżkę pośród drzew pod nazwą Brama w Gorce. Położona jest ona na obrzeżach Nowego Targu, na południowym zboczu Turbacza, w które głęboko wciął się potok Kowaniec, tworząc górską dolinę. Tych, którzy liczą na spacer w koronach drzew z widokiem na Tatry, musimy niestety rozczarować – gór nie widać, bo zasłania je zbocze doliny. Czy zatem warto tu przyjechać? Co ciekawego można zobaczyć? Dowiecie się w dalszej części tekstu.
Początek czerwca, pogoda wyborna, zatem zaczynamy wycieczkę, jak to często bywa podczas naszych podhalańskich wypraw w Łopusznej. Przed kościołem znajduje się spory parking, gdzie spokojnie można zostawić samochód. Przed wyruszeniem w drogę zajeżdżamy przed zabytkowy, drewniany kościół, by nacieszyć oczy tą perełką architektury drewnianej. Jeśli traficie, że akurat jest otwarty, to nie wahajcie się ani chwili, tylko wejdźcie podziwiać bogate wzornictwo malarstwa patronowego na suficie i ścianach oraz zabytkowe obrazy, i rzeźby.
VeloDunajec
Po zwiedzeniu kościoła przejeżdżamy na lewy brzeg Dunajca, gdzie łapiemy kontakt ze szlakiem VeloDunajec i podążamy w górę biegu rzeki, czyli w kierunku Nowego Targu. Zaraz na początku mijamy drewnianą wiatę MOR Łopuszna. Szlak wije się między łąkami, co rusz ukazując naszym oczom panoramę Tatr. Po 5 km docieramy do Waksmundu, wcześniej jeszcze w Ostrowsku przeskakując mostem na prawy brzeg. Z tego co doczytaliśmy, to dojście/dojazd do skywalka jest możliwy zarówno od strony Kowańca w Nowym Targu, lub właśnie z Waksmundu.
Bez wahania wybrałem tą drugą opcję, mając na uwadze, że przed nami będzie górka. Po raz kolejny przekraczamy Dunajec i początkowo spokojnie, między domami zaczynamy nabierać wysokości. Asfalt nowy, idealnie gładki, jeszcze smoliście czarny, niewyblakły od słońca zdaje się zachęcać do pociśnięcia w górę. Nadjeżdżający z przeciwka mieszkaniec z dezaprobatą kręci głową i radzi zawrócić mówiąc „nie podjedziecie” – my na to no problem, to wypchamy. Po chwili, zrozumieliśmy co gość miał na myśli – droga stanęła dęba i skończyło się rumakowanie, a zaczęło mozolne pchanie sprzętu.
To były dwa kilometry ściany, z czego połowa w okolicach 20% (max co pokazała Strava to 30,5%). Pot lał się strumieniami, bo czerwcowe słonko prażyło konkretnie, więc wszyscy skoncentrowali się na drodze przed sobą, nie patrząc w tył przez ramię. Jak się okazało, to był błąd, bo nagrodą za wysiłek i kolejne metry w pionie był fenomenalny widok na Tatry. Nabrana wysokość sprawiała wrażenie, że jesteśmy na poziomie równym tatrzańskim szczytom, co oczywiście było tylko złudzeniem optycznym. Nie zmienia to faktu, że panorama Tatr wprawiała w zachwyt i ciężko było od takiego widoku oderwać wzrok.
W efekcie grupa trochę mnie odskoczyła i musiałem wykrzesać dodatkowe moce, żeby ich dogonić, w sam raz w momencie, gdy asfalt ustępował miejsca szutrowej nawierzchni. Jeszcze chwila, jeszcze trochę i osiągamy przełamanie terenu – uff, podjazd skończony. Chwila odpoczynku na wyrównanie oddechu przy wiacie informacyjnej „Chodźcie na Turbacz” i ruszamy w dół kilkusetmetrowym zjazdem, aż do niewielkiego parkingu, przy którym dochodzi droga od strony Kowańca. Stąd zostaje nam już niecały kilometr asfaltem, delikatnie w górę pod pawilon wejściowy Bramy w Gorce.
Podczas naszej wizyty pawilon był jeszcze niewykończony, a wielki baner i dmuchana zjeżdżalnia próbowały trochę zamaskować wrażenie budowy. Mamy nadzieję, że przy następnej wizycie przywita nas okazały budynek, będący wizytówką miejsca. Problematyczne okazało się pozostawienie rowerów na czas zwiedzania – ostatecznie po konsultacji z pracownikiem zostawiliśmy je za barierą drogową – trochę partyzantka, ale lepiej się nie dało. Niestety nie znaleźliśmy ani jednego stojaka na rowery – miejmy nadzieję, że to problem przejściowy wynikający z natłoku spraw związanych z otwarciem obiektu, a nie odgórne założenie, że pod taką górę nikt się nie będzie pchał na rowerach. Podpowiadamy – jak stojaki, to w kształcie jak na MOR-ach VeloDunajec. (EDIT: stojaki ponoć są już zamontowane – jakie? Sprawdzimy)
Brama w Gorce
Gdy już ogarnęliśmy problem parkowania rowerów, możemy ruszać na zwiedzanie. Przed kasami niebieskie przenośne toalety (wewnątrz czysto i bez nieprzyjemnych zapachów) – warto skorzystać przed spacerem – kolejne toalety dopiero w kawiarniach. Polityka biletowa prosta i klarowna, odbijamy kartoniki na czytnikach i przez kołowrotki wchodzimy na drewniany pomost. Zaczynamy od poziomu terenu, dalej przez kolejne pietra lasu prowadzi nas łagodnie wznosząca się ścieżka.
Beton filarów i stalowe konstrukcje pomostów dość skutecznie maskują drewniane elementy. Podesty, kładki, słupki, poręcze zrobione są z surowego drewna, wypełnienie balustrad z ocynkowanej siatki, co w całości daje niezły efekt wizualny nie rażąc na tle drzewostanu. Nad terenem dominują dwie wieże wykonane z połączenia drewna i surowego betonu. W każdej z nich na szczycie znajduje się platforma widokowa, a na niższych kondygnacjach kawiarnia.
Kładki spacerowe poprowadzone są na różnych poziomach, przechodzą jedna nad drugą, wiją się między drzewami na prawo i lewo, mają podesty gdzie można przysiąść na chwilę i cieszyć się przyrodą, a dla najmłodszych atrakcje w postaci przejść po szkle, czy rozpiętej siatce.
Po drodze mijamy tablice edukacyjne pozwalające zapoznać się z budową i funkcjonowaniem lasu oraz przeczytać ciekawe informacje przyrodnicze. Całość jest pomyślana jako ciąg spacerowy ponad poziomem terenu (z zapisu GPS wyszło nam koło 1,5 km) łączący wszystkie atrakcje w całość.
Pierwszym budynkiem na trasie jest niższa wieża, skąd z podestu przed kawiarnią ażurową klatką schodową kilka kondygnacji wzwyż wchodzimy na taras widokowy. Tak jak wspominałem wcześniej, nie zobaczymy stąd gór, ani obszernych panoram, gdyż Brama w Gorce ulokowana jest w dolinie, ale przestrzeń i dorodny las porastający stoki Turbacza sprawiają, że człowiek czuje wolną przestrzeń i bliskość natury.
Po zejściu z tarasu lub przed wejściem na niego można jeszcze zaglądnąć do 40 metrowego tunelu, chociaż to propozycja raczej dla młodszych zwiedzających. Znajdziemy to garść informacji geologiicznych, zobaczymy hologram niedźwiedzia i posłuchamy jego ryku.
Następnie kolejnymi segmentami kładki budujemy wysokość, aż docieramy do drugiej, wyższej wieży, gdzie po pokonaniu jednej kondygnacji jesteśmy w najwyższym miejscu całej trasy, ponad 30 metrów nad poziomem terenu.
Po opuszczeniu wieży stopniowo tracimy wysokość, aż docieramy na wyższą kondygnację pawilonu edukacyjnego, gdzie na zwiedzających czeka sporo interaktywnych i tradycyjnych eksponatów związanych z fauną, florą oraz historią, a także charakterem regionu. Białe ściany z roślinnymi i zwierzęcymi motywami sprawiają nowoczesne, a jednocześnie przytulne wrażenie.
Cały osobny kącik poświęcony jest pasterstwu, a dzieciom może przypaść do gustu seria zamocowanych do ściany, otwieranych pudełek z pytaniami i odpowiedziami – taki kurs dla młodych juhasów. Na parterze znajduje się kameralna sala kinowa, ale akurat w dniu naszej wizyty obchodzony był Dzień Pluszowego Misia i na ekranie wyświetlana była bajka o misiu, więc nie obejrzeliśmy zwyczajowej projekcji. Obok kina znajduje się mała kawiarenka i sklepik z pamiątkami – duże brawa za brak tandetnej chińszczyzny.
Po wyjściu z budynku osoby z młodszymi dziećmi mogą skorzystać z atrakcji na świeżym powietrzu czyli placu zabaw z urządzeniami w kształcie zwierząt. Widzieliśmy ten plac z góry i trzeba przyznać, że wkomponowanie zjeżdżalni i innych atrakcji w figury niedźwiedzia, lisa, czy bociana jest pomysłowe i fajnie wykonane. Oprócz placu zabaw w pobliżu jest też bacówka, gdzie można popróbować lokalnych serów.
Całość obiektu oceniamy bardzo pozytywnie – spędziliśmy tutaj prawie dwie godziny na zwiedzaniu i podglądaniu przyrody, czytaniu tablic informacyjnych oraz cieszeniu się z kontaktu z przyrodą. Nie odczuliśmy tutaj ani nudy, ani monotonii, wręcz przeciwnie, po wyjściu wszyscy stwierdzili, że trzeba będzie wrócić za jakiś czas, o innej porze roku i ponownie przejść trasę.
Zgodnie z planem, nie wracaliśmy do Waksmundu, gdzie rozstaliśmy się z VeloDunajec, lecz przez Długą Polanę i Kowaniec zjechaliśmy do centrum Nowego Targu. Po drodze widzieliśmy powstający spory parking, więc zmotoryzowanym pewnie wygodniej będzie się dostać od tej strony. Rowerowo od tej strony jest zdecydowanie mniej męcząco niż z Waksmudu, bo podjazd rozciągnięty jest na pięciu kilometrach.
Bór na Czerwonem
Będąc w Nowym Targu spacerowym tempem przejechaliśmy wzdłuż Dunajca, potem kładką przy hali lodowiska przejechaliśmy na drugi brzeg, poplątaliśmy się trochę po Parku im. Adama Mickiewicza, by ostatecznie wylądować na Rynku na lodach.
Po lodach, wiadomo siły wracają, więc pojechaliśmy zobaczyć ostatnią z zaplanowanych tego dnia atrakcji, czyli Rezerwat Bór Na Czerwonem, który powstał na powierzchni przeszło 100 hektarów w celu ochrony cennego przyrodniczo torfowiska.
Początkowo ul. Waksmundzką i dalej ścieżką wzdłuż Bialego Dunajca dojechaliśmy w pobliże nowotarskiego lotniska. Nad głowami przelatywały nam samoloty, bezszelestnie sunęły w powietrzu szybowce, a kolorowe czasze spadochronów unosiły na wysokościach kolejnych skoczków. Przed kładką przy lotnisku nie mogło oczywiście zabraknąć zdjęcia z owieczką.
Przy lotnisku odbiliśmy w prawo wjeżdżając na teren Boru na Czerwonem, by po 200-300 metrach dotrzeć do drewnianego trotuaru pomiędzy drzewami. Po prawej stronie znajdują się zagłębienia terenu wypełnione wodą o ciemno-brunatnym zabarwieniu co dobitnie świadczy o tym, że wkroczyliśmy na torfowisko. Drewniana ścieżka poprowadzona została ponad terenem po to, by suchą nogą przejść przez torfowisko do wieży obserwacyjnej.
Nie jest ona wysoka, ale daje widok na otaczający nas teren z charakterystyczną roślinnością torfowiskową oraz widoczne jak na dłoni Tatry. Stojąc na górnym podeście, opierając łokcie na drewnianej balustradzie, wpatrujemy się w nasze najwyższe góry niczym przez tytułowe okno. Miejsce jest piękne i zdecydowanie warte polecenia, tym bardziej, że znajdujące się tuż przy dwóch ważnych rowerowych trasach – Szlaku Wokół Tatr oraz VeloDunajec.
Po wizycie w rezerwacie zostało nam 10 kilometrów trasy powrotnej po VeloDunajec, więc niespiesznie kręciliśmy kilometry korzystając z pięknej pogody i uroków otaczającej nas przygody. Na koniec zrobiliśmy jeszcze dłuższy postój w wiacie na MOR Łopuszna. Zupki zagotowane na turystycznej kuchence mają niepowtarzalny smak, a szum Dunajca rozleniwia i zachęca by zwolnić biegu. Tak też uczyniliśmy, bo do samochodów został nam zaledwie kilometr, więc nie było potrzeby, by się spieszyć.
Pętlę domknęliśmy w tym samym miejscu, gdzie zaczynaliśmy, czyli na parkingu w Łopusznej, mając przejechane trochę ponad 30 km. W zamyśle wycieczka miała być rekreacyjna, w sam raz na początek sezonu. I rzeczywiście taka by była, gdyby nie ten podjazd z Waksmundu, ale tutaj uczestnicy wycieczki pretensje mogą mieć wyłącznie do mnie, bo zbagatelizowałem przewyższenie, które pokazywał mi planer trasy. Tak się to kończy jak rutyna bierze górę nad zdrowym rozsądkiem i chłodną oceną.
Podsumowując trasę – fajna opcja na całodzienną wycieczkę połączoną ze spacerem pośród koron drzew oraz z wizytą w rezerwacie. Dla osób, które nie boją się podjazdów, pchania rowerów, jadą bez dzieci lub są wielbicielami wyczynu, opcja z Waksmundu będzie w porządku, ale pozostałym osobom doradzamy jednak podjechać od strony Nowego Targu, kosztem dołożenia kilku dodatkowych kilometrów, tym bardziej, że dojazd ze szlaku VeloDunajec nie sprawia żadnego problemu. Co do samej Bramy w Gorcach, to nasza subiektywna ocena jest jak najbardziej pozytywna, z uwagami, które wymieniliśmy w tekście. Nie jest to w żadnym wypadku tekst sponsorowany, a na wejściu kupiliśmy bilety jak każdy zwiedzający, więc swobodnie możemy wyrazić swoje zdanie. Zamierzamy wrócić tutaj i z perspektywy czasu sprawdzić czy zaszły jakieś zmiany, o czym nie omieszkamy Was poinformować.
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ