Bartłomiej Pawlak
Powracamy do rozpoczętej w pierwszej części relacji z wakacyjnego wyjazdu ekipy Wiatru W Szprychach w Bieszczady. Po trzech rowerowych wycieczkach i jednej górskiej, przyszedł czas na zmianę klimatu. Było coś dla ciała, teraz będzie coś dla ducha.
DZIEŃ 5 – ZDZISŁAW BEKSIŃSKI I PROZIAKI
Ze względu na kolejny dzień z zapowiadaną niepewną pogodą zmuszeni byliśmy zmienić nasze plany na środę. Zamiast spływu Sanem wybraliśmy się do Sanoka z zamiarem zwiedzenia zamku i okolic rynku. Zadbany gmach zamku wraz z odbudowanym bocznym skrzydłem mieści w sobie kilka ciekawych ekspozycji. Począwszy od militariów, przez malarstwo, a na niesamowitej wystawie ikon, całych ikonostasów i innej sztuki cerkiewnej kończąc. Wystawa ikon jest bardzo bogata i prezentuje kilkuwiekową historię ikonopisarstwa. Ciekawie wyeksponowana w zamkowych komnatach pokazuje kunszt jej twórców.

Dla naszego pokolenia to chyba była najciekawsza część ekspozycji na sanockim zamku, natomiast młodzież z niecierpliwością czekała na przejście do pomieszczeń w których zgromadzone są prace Zdzisława Beksińskiego począwszy od wczesnych lat jego twórczości, aż po obraz ukończony w dniu jego tragicznej śmierci. Obrazy te są niesamowicie ekspresyjne, dosadnie przemawiające do wyobraźni widza, na każdym kroku przebija z tych prac fascynacja Beksińskiego śmiercią i rozkładem.
Dla przewietrzenia głów po takiej dawce emocji i obrazów udaliśmy się na rynek, popróbować lokalnych specjałów w postaci proziaków. Proziaki, to takie pieczywo pieczone z dodatkiem sody, ale pomysłowość obsługi lokalu zestawiła nowoczesne smaki nadzienia proziaków z ich tradycyjną formą.

Z pełnymi brzuchami ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie. W narożniku rynku znajduje się klasztor oo Franciszkanów. Schodami za klasztorem można zejść do podnóża skarpy na której posadowiony jest zamek i zabudowania rynku.

W bocznej uliczce odchodzącej od rynku trzeba choć na chwilę przysiąść na ławeczce w towarzystwie dzielnego wojaka Szwejka.

Na tej samej ulicy znajduje się kamienica z dziewiętnastowieczną witryną frontową Drogerii i Perfumerii Jana Chydzika.

Wewnątrz obecny właściciel ma zgromadzoną bogatą kolekcję szklanych słojów, etykiet oraz przecudnej urody meblową zabudową apteki z szufladkami opisanymi nazwami medykamentów. Na ladzie stoi stara zabytkowa maszyna licząca. Otwierając drzwi do drogerii wsiadamy do wehikułu czasu…

DZIEŃ 6 – WODAMI RZEKI SAN
Wreszcie nadszedł dzień, na który wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością, a mianowicie spływ kajakowy w ramach wycieczki „Wodami Rzeki San” organizowanej przez Biuro Podróży „Bieszczader”. Kilka minut po godzinie dziewiątej stawiamy się na parkingu w Lesku, skąd po chwili podejmuje nas autokar. Jedziemy w kierunku Sanoka, a przewodnik Mirek opowiada o losach tych terenów i ich mieszkańców. W Sanoku grupa dzieli się na dwie mniejsze, z których jedna udaje się na zwiedzanie skansenu, a druga, w tym i nasza gromadka kieruje się nad brzeg Sanu. Wyposażeni w kapoki i wiosła stoimy przy swoich kajakach, a instruktor-ratownik robi nam odprawę oraz szkolenie. Po chwili zwodowane kajaki kołyszą się na rzece.

Zaczynamy dwunastokilometrowy spływ z Sanoka do Tyrawy. Rzeka jest szeroka i stosunkowo płytka, raz szybciej, raz wolniej płynie meandrując pomiędzy okolicznymi wzgórzami. Stan wody jest bardzo niski, więc co jakiś czas słyszymy jak spody kajaków szorują po kamienistym dnie rzeki.

Raz na czas ktoś musi wyjść ze swojego, żeby przepchnąć go przez płyciznę. Po mniej więcej 2,5-3 godzinach dobiliśmy do brzegu w Tyrawie.
Z Tyrawy wracamy do Sanoka, żeby spróbować specjałów kuchni bojkowskiej, a mianowicie placków z kaszy gryczanej i mięsa, czyli hreczanyków. Proste i smaczne danie, sporządzone z tego, co lokalna ludność była w stanie uprawiać na tym trudnym terenie.
Po obiedzie przenosimy się do Zagórza, gdzie po kilkunastominutowym spacerze meldujemy się na wzgórzu, na szczycie którego znajdują się ruiny klasztoru Karmelitów.
Korzystamy z możliwości wejścia na 23 metrową wieżę, by słuchając opowieści naszego przewodnika podziwiać roztaczające się widoki. Wzgórze z trzech stron opływa rzeka Osława, która chwilę później łączy swe wody z Sanem. W dole połyskują dachy domów, kościołów i cerkwi w Zagórzu. Wszystko to otoczone jest zielenią okolicznych pól i wzgórz.

Ostatnią zaplanowaną na ten dzień atrakcją jest rejs statkiem po Solinie. W trakcie dwugodzinnego rejsu dopływamy w najdalsze zakątki jeziora, aż do zatoki Olchowiec. Przewodnik Mirek barwnie opowiada o historii powstania tamy i jeziora, o tak zwanych Bieszczadzkich Zakapiorach, czyli pustelnikach, filozofach i wagabundach w jednym.

Motor łodzi szumi jednostajnie, słońce chyli się ku zachodowi, w lampkach, które trzymamy w dłoniach rubinowo mieni się przednie węgierskie wino…

Takim to miłym akcentem zakończyliśmy dzień pełen emocji i wrażeń.
DZIEŃ 7 – SZCZAWNE I RZEPEDKA
Po poprzednim długim i wyczerpującym dniu, w piątek postanowiliśmy nie forsować się zbytnio. Zaczęliśmy od wizyty w Szczawnem i zwiedzenia prawosławnej cerkwi p.w. Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy.

Od kilku lat opiekuje się nią pani Anna, osoba z wręcz encyklopedyczną wiedzą zarówno historyczną jak i teologiczną. Wyczerpująco i z wielką cierpliwością odpowiadała na nasze pytania. Po godzinie pożegnaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę.

Poniżej cerkwi znajduje się kamienny krzyż z napisami w języku polskim, ukraińskim, francuskim i niemieckim upamiętniający początek Akcji „Wisła” i pierwszy transport w dniu 29.04.1947. Warto na chwilę przystanąć i zadumać się nad smutnymi losami tych terenów i ich dawnych mieszkańców.
Tuż obok, między cerkwią, a stacją paliw odchodzi pamiętająca czasy PGR betonowa droga. Ta droga prowadzi nas do celu dzisiejszej wycieczki, czyli na Rzepedkę. Szybko nabieramy wysokości, po chwili wchodzimy w las, gdzie betonowe płyty ustępują miejsca szutrowej nawierzchni. Powyżej linii lasu na szczytach gór i pagórków rozciągają się bezkresne łąki. Wstęga drogi malowniczo wije się pośród nich.

Mniej więcej po godzinie stajemy na szczycie niewysokiej Rzepedki (704 m.n.p.m). Jako, że leży ona na lewym brzegu Osławy, zatem jesteśmy w Beskidzie Niskim. Góra może nie jest przesadnie wysoka, ale nie ma to żadnego znaczenia, gdyż widoki z niej rozpościerają się na 360 stopni.

Na pierwszym planie jest masyw Chryszczatej, w dali widać kolejne szczyty Bieszczadów. Po prawej i lewej niezmierzone łany łąk, w dole płynie Osława, chociaż z tego miejsca niewidoczna. Robimy pamiątkowe zdjęcia i niespiesznie zaczynamy zejście.

Po drodze znajdujemy kępę drzew, w cieniu których zalegamy na trawie, wyciągamy kuchenki i przygotowujemy obiad. Jest tak błogo, że nikt się nie spieszy z daniem sygnału do wymarszu. W końcu jednak pakujemy manatki i zmierzamy do zaparkowanych w dole samochodów.
Nie byłbym sobą, gdybym nie zaproponował jeszcze podjechania do nieodległej wsi Rzepedź-Wieś, gdzie znajduje się grekokatolicka cerkiew, niestety w tym dniu zamknięta. Obchodzimy ją zatem dokoła, czytamy zapiski z tablic informacyjnych i odjeżdżamy.

Ale wiecie, co, przecież stąd do Turzańska jest już tak blisko, a tam jest kolejna cerkiew… No i pojechaliśmy. Niestety cerkiew jest od zewnątrz w remoncie i zasłonięta przez rusztowania i płachty folii. Obchodzimy ją zatem ostrożnie wzdłuż muru okalającego teren.

Tak oto cały dzień zszedł nam w terenie na podziwianiu obłędnych widoków i zabytków drewnianej sztuki sakralnej tych terenów.
DZIEŃ 8 – PRZEŁĘCZ ŻEBRAK
To przedostatni dzień wakacyjnej wyprawy, ale ostatnia wycieczka z wachlarza zaplanowanych atrakcji. Zaczynaliśmy na rowerach, zatem pasuje rowerowo zakończyć wyjazd.
Podjeżdżamy samochodami wraz z rowerami do Nowego Łupkowa, gdzie parkujemy za zgodzą tamtejszego proboszcza na parkingu przed kościołem. Początkowo jedziemy tą samą drogą co tydzień wcześniej, ale zamiast skręcić na dole w lewo na Smolnik, my jedziemy prosto trzymając się głównej drogi. Po kilku kilometrach dojeżdżamy do Woli Michowej, gdzie mamy sposobność obejrzenia od wewnątrz niewielkiego drewnianego kościółka.

Następnie wracamy 500 metrów w kierunku, z którego przybyliśmy i skręcamy w prawo na mostek. Za mostkiem zaczyna się podjazd w kierunku Przełęczy Żebrak, czyli celu naszej dzisiejszej wyprawy. Z początku łagodnie, później nieco bardziej ostro w górę, by na końcu przed przełęczą dyszeć niczym parowozy.

Upał w ten dzień był nieznośny, co dodatkowo nie poprawiało sprawy. Po drodze minęliśmy ośrodek hodowli zachowawczej żubra oraz obelisk ku czci Żubra Puszcz Imperatora, upamiętniający powrót tego gatunku w okoliczne lasy po dwustuletniej nieobecności.


W końcu stanęliśmy na przełęczy Żebrak (816 m.n.p.m) położonej pomiędzy szczytami Magurycznego (884 m.n.p.m) i Chryszczatej (997 m.n.p.m). Zgodnie z lokalnymi podaniami nazwa przełęczy pochodzi od tragicznego wydarzenia z końca XIX wieku, kiedy to zimową porą wędrowny żebrak idąc z Mikowa do Woli Michowej zamarzł na przełęczy nie znajdując wcześniej noclegu w dolinie. Na pamiątkę tego zdarzenia do dzisiaj na przełęczy zostawia się kromkę chleba dla głodnego wędrowca.
Stoki Magurycznego i Chryszczatej są niemymi świadkami krwawych walk wyzwoleńczych I i II Wojny Światowej oraz starć z wojskami UPA, których sotnie chroniły się w okolicznych lasach. Do dzisiaj w lesie można napotkać mogiły i okopy porastające trawą i zaroślami.

Teraz czeka nas kilka kilometrów zjazdu, aż do Mikowa. Zatrzymujemy się na placu do składowania drewna i szykujemy do obiadu. Odchodząc kilkadziesiąt metrów od naszego obozowiska odnajdujemy w lesie zarys starego cerkwiska i grobów zarośniętych trawą aż po pas.
Tereny Mikowa, Smolnika, Duszatyna i innych miejscowości zostały całkowicie wysiedlone w ramach Akcji ”Wisła”, a zabudowania i cerkwie zrównane z ziemią. Zabudowania, które widać obecnie to domy z przełomu lat 50/60 kiedy na tych terenach zaczęli się pojawiać pierwsi drwale i osoby szukające samotności w głuszy.

Z Mikowa wracamy przez Smolnik, tą samą drogą, którą pokonaliśmy tydzień wcześniej, tyle że tym razem w przeciwnym kierunku. Droga niby ta sama, ale widoki inne. W Smolniku zatrzymujemy się jeszcze przy lokalnym sklepiku. Po upalnym dniu zakupione w nim lody smakowały wybornie.
Jeszcze tylko odcinek szutrowej drogi przez pola i pakujemy rowery, kończąc tym samym ostatnią wycieczkę. Trochę smutno przemierzać po raz ostatni drogę wzdłuż Osławy. Jakby na pożegnanie, w miejscu, gdzie rzeka tworzy przełom pod Mokrem napotykamy po raz kolejny czaplę siwą majestatycznie stojącą w wodzie.

Na koniec wycieczki rowerowe liczniki pokazały prawie 35 km i około 500 m przewyższenia.
ZAKOŃCZENIE
I oto dobiegł końca czas, który w naszej pamięci zostanie na długo. Osiem wspólnie spędzonych dni, w miejscu które przyciąga jak magnes. Były to dni wykorzystane do maksimum zarówno pod względem turystycznym jak i towarzyskim. Plan zwiedzania udało się wykonać w 100% – rowerami, pieszo i kajakiem. W założeniach wyjazd nie był stricte rowerowy, ale rowery stanowiły ważny środek lokomocji pozwalający na pokonywanie dłuższych dystansów niż pieszo i stanowiły 50% wszystkich wycieczek.
Ostatni dzień przywitał nas deszczem. Chyba specjalnie, żeby pożegnanie z Mokrem, Bieszczadami i Beskidem Niskim nie było takie bolesne. Gdy odjeżdżamy, z nieba leją się strugi deszczu, a drogami płyną rzeki. Tak jak po deszczu wychodzi słońce, tak po żalu z zakończenia wakacji przyjdzie radość planowania i przygotowań do kolejnego wyjazdu. Gdzie? Okaże się niedługo, pewne plany już są.

Na koniec jeszcze kilka słów podziękowania. Dla całej ekipy za cierpliwość i wytrwałość. Dla naszych Gospodarzy, za świetne warunki do wypoczynku. Dla wszystkich osób, które spotkaliśmy na wyjeździe i dzięki którym nasze zwiedzanie było bogatsze i ciekawsze. Dziękujemy i do zobaczenia!

Zwiedzanie Bieszczad nigdy nie bylo taka przygoda,jak z Biurem Bieszczader. Jeden dzien i mnostwo wiedzy o Bieszczadach. Rzetelne informacje, ciekawostki i anegdoty podane w interesujacy sposob. Sama trasa zwiedzania imponujaca, ale jednoczesnie pokazujaca te obiekty, ktore kazdy powinien obowiazkowo zobaczyc. Uprzejme i serdeczne podejscie do zwiedzajacych, sposob przekazywania wiedzy przystepny i dostosowany do odbiorcy oraz umiejetnosc zainteresowania wiedza o zwiedzanych zabytkach to niewatpliwie tylko czesc zalet Pana Lukasza (naszego przewodnika). Z pewnoscia nie zapamietalabym tyle szczegolow dotyczacych obiektow turystycznych, gdyby nie sposob w jaki potrafil nas nimi zainteresowac. Kazdemu polecam zwiedzanie w towarzystwie Pana Lukasza. Warto! Wielkie gratulacje za super pomysl organizowania takich imprez dla calego Biura. My juz szukamy rezerwacji na kolejne trasy. Goraco Pozdrawiamy ??
Tak, my też jesteśmy bardzo zadowoleni z wycieczki z Bieszczaderem. To było dopełnienie naszego planu zwiedzania, a Przewodnik p. Mirek okazał się skarbnicą wiedzy. Mamy nadzieję, że i nasze relacje będą przydatne w dalszym poznawaniu Bieszczadów. Zapraszamy do regularnych odwiedzin naszego bloga.