Piotr Jaworski-Grzanka
Zapowiada się ciepły sierpniowy dzień. Kilka dni lało i zaczynało mi brakować jazdy na rowerze. Skoro tak, to szybka decyzja – jadę!
Siadam do komputera i kupuję bilety do Nowego Targu oraz z Nowego Sącza do Krakowa! Tak, to VeloDunajec. Dzwonię do Bartka i dowiaduję się, że tego samego dnia planuje on rodzinną, męską wyprawę szlakiem El Poprado. Zazdroszczę mu tego pomysłu, który mam nadzieję zrealizować w 2022 roku. Umawiamy się zatem na spotkanie naszych dwóch wypraw na styku tras w Starym Sączu. Historię wyprawy Bartka pewnie mieliście już okazję przeczytać nie tak dawno temu – polecam – EL POPRADO – przełomem Popradu.
Jest 3:30, pora wstawać i wyruszać na dworzec. Pociąg TLK 53170 Karpaty relacji Gdynia Główna – Zakopane 4:51 rano. Dobrze, że są jeszcze wakacje – pociągi kursują normalnie. Jak pewnie wiecie, od kilku lat remontowana jest sukcesywnie linia kolejowa na odcinku od Suchej Beskidzkiej do Zakopanego, co skutkuje tym, że tylko w sezonie można się przejechać pociągiem. Taka sama sytuacja dotyczy linii Stary Sącz – Krynica Zdrój.
Korzystając więc z okazji przemykam nocą przez miasto. Jest jeszcze ciemno i dosyć chłodno. Ubrałem sobie co prawda 3 warstwy, ale nie jest dobrze!
W pociągu znajduję właściwy wagon, w którym spotykam inną rowerzystkę wracającą właśnie z objazdu rowerowego nad Morzem Bałtyckim. W podróży towarzyszy mi do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie wysiada. Jadąc dalej podziwiam wielkie mgły zalegające nad Zalewem Mucharskim. Samej zapory w Świnnej Porębie nie widać – mgły skutecznie zasłaniają widoki.

Docieram do Nowego Targu zgodnie z rozkładem o 7:42 i po wyjściu z pociągu przeżywam szok – 4 stopnie Celsjusza – włoski na nogach mi się zjeżyły! Co robić, chyba trzeba poszukać jakieś gorącej kawki. Wyjazd z peronu jest spoko, natomiast przed pięknie odnowionym dworcem nie wiem jak mam jechać dalej patrząc na ślad GPX-a w moim liczniku/nawigacji Wahoo.
Skręcam w lewo i docieram do stacji benzynowej, na której kupuję kawę. Ciepłe espresso stawia na nogi, ale nie rozgrzewa tak jak bym chciał. Pora wyruszać. Chwilę błądzę szukając skrótu – nie udaje się. Muszę zwrócić uwagę, że wyjazd z dworca w kierunku szlaku rowerowego VeloDunajec nie jest oznakowany i powinno się to zmienić. Docieram do trasy i do pierwszego znanego wam punktu Nowotarskiej Strefy Relaksu nad brzegiem Dunajca, gdzie na tablicy rozwieszam naszą flagę Wiatru w Szprychach i dzwonię do Bartka. Ekipa jeszcze w drodze, w pociągu do Krynicy. Postanawiam ruszać. Dotkliwy poranny chłód – myślę przestanie mi przeszkadzać, jak zacznę z przytupem i rozwinę odpowiednią prędkość. Mijając znany Wam pomnik owcy rowerzystki przeskakuję kładką na drugą stronę Dunajca i ruszam z kopyta.

Zaczyna się ładny dzień, mgły już opadły, trasa jest pusta, to sunę. Szybko mijam Łopuszną i zatrzymuję się na małe poranne szamanko w MOR Harklowa. Mam ze sobą termos z kawą – dodatek energii bardzo pomaga i ruszam dalej. Docieram do Dębna i pomykam wzdłuż czerwono-białych barierek.

Za chwilę pojawia się Zalew Czorsztyński. Jest piękny ranek, pusta droga – czego chcieć więcej? Jadę dalej i napotykam fajną miejscówkę zaraz przed wjazdem na zaporę boczną we Frydmanie (kawałek za MOREM) Przystań na Skarpie – spotykam właściciela Kamila, który właśnie otwiera lokal dla klientów i uruchamia ekspres do kawy.

Nie trzeba mnie długo namawiać, zamawiam kolejne espresso i rozmawiamy, jak VeloDunajec oraz VeloCzorsztyn zmieniły turystykę w ostatnim czasie. Wielki bum! Pojawili się nie tylko rowerzyści sakwiarze jak ja, czy grupy trenujących kolarzy zarówno amatorskich i zawodowych, ale także wiele rodzin chcących rekreacyjnie spędzić czas na rowerach. To dobra zmiana. Widać to chociażby po ilości nowych miejsc, jakie się otwarły np. w pobliżu Przystani Wodnej we Frydmanie. Dziękuję Kamilowi za kawę i wyruszam dalej jadąc południową trasą VeloCzorsztyn, która idzie tym samym śladem, co VeloDunajec.

Drobna refleksja – jeśli jesteście zainteresowani rekreacyjnym przejazdem nad VeloCzorsztyn to warto pamiętać, że północna część jest prawie zupełnie płaska i nadaje się dla wszystkich. Ta południowa już nie do końca. Dla niektórych przeszkodą może być wyjazd do Falsztyna (105 m w górę). Właśnie docieram na górkę w Falsztynie – wokoło coraz więcej miejsc, gdzie można się zatrzymać i zjeść lub napić.

Zaraz jak zaczyna się zjazd w dół po czerwonym asfalcie znajduje się także punkt gastronomiczny z lodami i piwem – dla każdego coś dobrego. Siedząc w ogrodzie przede mną rozpościera się fajny widok! Jest już cieplej, można się pokusić o gałeczkę lodów.

Czerwona ścieżka wije się w dół i miło się połyka kolejne odcinki. Docieram do Niedzicy – kończy się tu odcinek asfaltowy VeloDunajec. Dalej wzdłuż drogi wojewódzkiej obok zamku i zapory jedziecie się już albo asfaltem – co rekomenduję, albo starą ścieżką rowerową wykonaną z kostki, która kilka razy przerzucana jest z jednej strony drogi na drugą (3,2 km).

Moim zdaniem to ten fragment nadaje się do odświeżenia. Docieram do drugiej zapory w Sromowcach – tu trzeba pamiętać o skręcie zaraz za nią w prawo i znowu zaczyna się miodzio – kolejny odcinek asfaltowej VeloDunajec. Sromowce Wyżne, za chwilę Sromowce Niżne i docieram do kładki, którą przekraczam granicę polsko-słowacką.
W Sromowcach jadąc obok Biura Spływu Dunajcem i ogromnego pełnego aut parkingu zaczynam rozumieć co się dzieje.

W związku z wiadomymi ograniczeniami wcześniej wypełniłem i przesłałem stosowne zgłoszenie zdrowotne dla Słowaków (będąc zaszczepionym i posiadając tzw. paszport COVIDowy) – ale nie spotykam nikogo, kto by się tym tematem zainteresował. Na kładce sporo ludzi, sytuacja wręcz niepandemiczna.

Do Czerwonego Klasztoru dojeżdżam nikłą, wąską asfaltową ścieżką. Przede mną najpiękniejsza część trasy – Przełom Dunajca (utwardzona gruntówka czasem beton – 8,5 km). Na samej trasie pieszo rowerowej o tej porze przedpołudniowej nie było jakiegoś dużego ruchu. Co innego zaś działo się na rzece – potwierdziły się moje podejrzenia. Flisacy mieli szczyt sezonu. Cała rzeka pełna spływających turystów. Dawno nie widziałem takiej kumulacji.
Jadąc zatrzymuję się co chwilę by robić zdjęcia – także tym dzikim tłumom ludzi płynących Dunajcem – fiesta trwa! Całe szczęście widoki na Trzy Korony i Sokolicę robią swoją robotę!

Wracam do PL – przede mną znowu kiepski odcinek 2,5 km. Gmina Szczawnica wyremontowała promenadę do granicy, niestety nie likwidując kostki na ścieżce rowerowej, a tylko zmieniając jej rodzaj. Niezbyt to poprawiło warunki jazdy. Nie ma co narzekać – widoki rekompensują wszystko.

W Szczawnicy decyduję się na małą przerwę w podróży. Skręcam na deptak nad Grajcarkiem i pojawiam się pod wyciągiem szukając dobrego miejsca na okolicznościową fotę Wiatru W Szprychach.

Sam dojazd wzdłuż Grajcarka jest także niezbyt komfortowy – po kostce i w dużym tłumie turystów. Szybko więc konsumuję co nieco i zbieram się do dalszej drogi. Jestem bardzo ciekawy nowych odcinków VeloDunajec wykonanych pomiędzy Krościenkiem a Szczawnicą i dalszych. Kiedy mijam tablicę z napisem Szczawnica wita/żegna zaczyna się tak jak trzeba – porządna 3 km ścieżka asfaltowa dla rowerzystów! W Krościenku na trasie nie brakuje prawidłowego oznakowania – znaki dobrze kierują, jadę pod mostem prosto. Później pokonuję ulicę Zdrojową – nie omińcie położonego tuż nad brzegiem Dunajca MOR-u! Ja nie zatrzymuję się tam i jadę dalej.

Ponownie ścieżka asfaltowa wiedzie mnie obok pola namiotowego do nowej kładki rowerowej nad Dunajcem, świeżo oddanej jak dwie kolejne – w lipcu 2021! Kładka robi wrażenie!! Po przejechaniu kładki trafiam na krótki 600 metrowy odcinek brukowany a dalej… już jest budowa nowego odcinka i muszę jechać ruchliwą drogą. Dobrą wiadomością jest to, że budowany odcinek 1,5 km został skończony pod koniec roku, dwa miesiące po mojej podróży. Dalszy odcinek nadal w budowie – odcinek w Tylmanowej należy do najbardziej niebezpiecznych w podróży.

Duży ruch TIR-ów, brak pobocza mówią same za siebie. Po chwili docieram do kolejnego ważnego punktu – jeszcze otwartego mostu nad Dunajcem pozwalającego rowerzystom przejechać na drugą stronę Dunajca i dalej poruszać się lokalną drogą o małym natężeniu ruchu w kierunku kolejnej nowej kładki. Obecnie ten most jest nieczynny – na jego miejscu powstaje nowa przeprawa – stąd obecnie tymczasowo rowerzyści muszą jechać objazdem jeszcze kilka kilometrów drogą wojewódzką.

Podczas mojej podróży most jest na szczęście otwarty i mogę cieszyć się pięknem otaczającej przyrody, pełnej zieleni doliny Dunajca. Docieram do MORu – Ochotnica Dolna Tylmanowa. Jestem zadowolony, bo mam dobry czas (jest około południa) i jest jeszcze całkiem dużo czasu do spotkania z ekipą Bartka. Ostatnie kanapki zjedzone – czas ruszać. Przede mną wyłania się kolejna imponująca kładka rowerowa nad Dunajcem – z ciekawie rozwiązanym bocznym najazdem. Po przejechaniu na drugą stronę znowu trafiam na plac budowy trasy rowerowej (część ok 1,3 km wykonano do końca 2021 roku). Dalej niestety 1 km jadę drogą wojewódzką, po czym skręcam w prawo w zrobiony kolejny nowy odcinek. Znowu pełen spokój. Krótkie odcinki dróg lokalnych o małym natężeniu ruchu i docieram do najsłynniejszej chyba kładki rowerowej w Łącku. Przede mną 3,5 km klasyka VeloDunajec na wypasie.

Mijając plażę docieram do świetnie urządzonej przez Gminę Łącko – Strefy Aktywności i Rekreacji nad Dunajcem. To w zasadzie nowoczesny park z alejkami, ławkami, stolikami do gry w szachy, boiskami, placem zabaw dla dzieci, siłownią na wolnym powietrzu, wiatami i miejscami na grilla, pumptrackiem. Są foodtrucki – decyduję się na lokalne pyszne lody!

Jadę dalej, aż do mostu w Maszkowicach, gdzie po przejechaniu na druga stronę Dunajca znaki kierują mnie dalej lokalnymi drogami. Tu uwaga – trzeba się przygotować na mały podjazd na tym odcinku (40 m w górę i 4 km) co wynagradza potem zjazd w dół. Przelatuję potem przez most na drugą stronę do Jazowska i zaraz po prawej zaczyna się kolejny 2,4 km ostatni już przed Starym Sączem wypasiony asfalcik dla rowerzystów. Jadąc obok orlika w Jazowsku docieram do wybudowanego przez Samorząd Województwa Małopolskiego MOR w znanym, dobrym standardzie. Fota i w drogę dalej.

W Kadczy ścieżka dowiązana jest do mostu – trzeba skręcić w prawo i dalej znowu mam trochę pod górkę 14 m jadąc przez Gaboń i Gołkowice Górne. Widać za to po lewej całą dolinę Dunajca!

W Gołkowicach Dolnych skręcam w prawo, w nowo wybudowaną lokalną drogę i dolatuję do Mostków. Tu wiedziałem, że będzie mały fragment trasy nieskończony – nagle asfalt się kończy i 200 metrów czeka na kanalizację i asfalt. Po czym mam dylemat jak jechać dalej, czy trasą nominalną, czy objazdem. Stary Sącz realizuje duże prace kanalizacyjne, stąd trasa poorana jest co chwilę wykopami. Jak nie musisz – jedź objazdem, ja źle wybieram i jadę normalnie. Utwierdzam się w przekonaniu, że budowlańcom wolno idzie.

Docieram do miejsca spotkania z ekipą Bartka przed czasem – jest 15:00! Ulicami Piłsudskiego, Batorego, Jagiellońską docieram do Rynku. Jestem bardzo głodny i muszę się odświeżyć. Czas poszukać jakiejś szamki. Znajduję fajną pizzerię z ogródkiem na ulicy Nowe Bartolini. Znowu jestem pełny energii! Dzwonię do Bartka i ustalamy miejsce spotkania na połączeniu tras VeloDunajec i VeloNatura, blisko kładki łączącej Stary i Nowy Sącz. Stary Sącz znam dobrze, ale nigdy nie widziałem Bobrowiska i mam jeszcze sporo czasu – jest 16:00. Ulicami Morawskiego, 11 Listopada i Wielki Wygon wylatuję z centrum.

Zrobionym niedawno przejazdem pod mostem Św. Kingi docieram do standardowej asfaltowej ścieżki zaczynającej się obok kąpieliska. Zaraz obok ujścia Popradu znajduje się strzałka kierującą do Bobrowiska. Jestem pod wrażeniem – nowoczesny projekt i dzika przyroda! Mam chwilę na chill.

Jadę dalej do punktu spotkania (2 km od mostu Św. Kingi), gdzie czekam chwilę na chłopaków – są! Jest 17:19! Po krótkim powitaniu ruszamy dalej razem – o czym mieliście już okazje poczytać w tym poście – EL POPRADO – przełomem Popradu.

Mocno atakują komary, nie oglądając się za siebie lecimy asfaltówką na wale pod ruiny zamku (ok 8 km).

Na rynku obowiązkowa fota całej połączonej ekipy i docieramy na zabytkowy dworzec z 1908 roku. Ładujemy się do starego składu Przewozów Regionalnych 33158 JAWORZYNA. Oczywiście mamy na trasie przygodę, o której pisał Bartek, co powoduje, że w domu pojawiamy się ok 23.00.

Było super!!

Sprawdź też:
1. Rowerowe oblicze Podhala
2. Misja specjalna – rozpoznanie na Podhalu
3. Po kolei acz rowerem
4. Nie krogulec, ale ślimak i bóbr
5. EL POPRADO – przełomem Popradu
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ
Przeczytałem z zainteresowaniem aby porównać swoje i Twoje wrażenia z niektórych fragmentów trasy (cała jeszcze przede mną) – ale nie trafiłem na informację o kilometrach całości od NT do NS…. To ważne info, więc…. Pozdrawiam.
Bardzo nas cieszy, że się podobała relacja. Informacja o dystansie i przewyższeniu jest w podsumowaniu artykułu między tekstem i mapą. 123 km z Nowego Targu do Nowego Sącza oraz 559 m przewyższenia.