Kinga Mochel
Miejscem, które od dłuższego czasu chcieliśmy zwiedzić, było niezwykle popularne ostatnio Podlasie. Dodatkową pokusą była też bliskość szlaku Green Velo, który jest obowiązkową pozycją na checkliście prawie każdego rowerzysty. Ze strony Green Velo czerpaliśmy m.in. inspiracje do naszych wypraw. Padło więc na Podlasie. Długi sierpniowy weekend był idealną okazją, by małym kosztem urlopu sprawdzić co też się kryje w tym słynnym regionie.
Ponieważ nie mogliśmy się zdecydować, którą część Podlasia bardziej chcemy zwiedzić, postanowiliśmy zarezerwować noclegi w dwóch miejscach, które mogły stanowić doskonałe bazy wypadowe do naszych wycieczek rowerowych: Supraśl i Białowieża. Supraśl to urokliwe miasteczko położone niedaleko, bo około 15 kilometrów od Białegostoku, świetnie z nim skomunikowane, leżące na trasie wspomnianego już wcześniej szlaku Green Velo.
Na pierwszą wycieczkę wybraliśmy szlak Nieznanych Skarbów Polskiej Amazonii, czyli Doliny Narwi. Wystartowaliśmy z parkingu pod Miejsko-Gminnym Centrum Kultury i Sportu w Choroszczy.
Dojechaliśmy tam samochodem, nie chcąc tracić cennego czasu na jazdę przez rozkopany remontami Białystok. Najszybciej jak tylko się dało odnaleźliśmy szlak i jadąc za jego oznaczeniami, wyjechaliśmy z miasteczka. Po drodze na rynku napotkaliśmy fontannę, która skutecznie ochłodziła nasze gorące głowy 😉
Dojechaliśmy do miejscowości Kruszewo, stolicy słynnych podlaskich ogórków, które, jak tradycja głosi, kiszono i nadal kisi się tutaj w beczkach wrzucanych do wody. W Kruszewie napotkaliśmy też wieżę widokową, z której rozpościerał się widok na Bagna Narwiańskie.
Nie mogliśmy się doczekać głównej atrakcji tej wycieczki, jaką niewątpliwie były ruchome kładki zbudowane pomiędzy wsiami Śliwno i Waniewo. Łącza one te dwie miejscowości za pomocą drewnianych pomostów, zbudowanych na Narwiańskich Błotach, pomiędzy którymi po wodzie kursuje pięć ruchomych kładek, napędzanych siłą mięśni.
Aby je wprawić w ruch, należy ciągnąc łańcuch przemieścić kładkę od jednego pomostu do drugiego. Nie była to łatwa sprawa, zwłaszcza, że poziom wody był tak niski, że kładka zamiast pływać po niej, grzęzła w mule i musieliśmy się wspólnie przypiąć do łańcucha i nieźle natężyć, żeby dosięgnąć drugiego pomostu. Przeprawiliśmy się kolejnymi 3 kładkami, za każdym razem znosząc i wnosząc rowery z sakwami, gdyż kładki znajdowały się dobrze ponad metr pod poziomem pomostu. Mieliśmy dużo szczęścia, bo w ubiegłym roku, na skutek długotrwałych upałów i braku deszczu, kładki były zamknięte.
Naszym poprzednikom nie udało się przedostać na drugą stronę, gdyż brakło im siły, żeby przeciągnąć kładkę. Pomost biegnący od Śliwna do Waniewa ma około kilometra długości. Na pomoście zbudowano dwie wieże widokowe, z których rozpościera się widok na ogromny obszar narewskich bagien.
Na drugim końcu pomostu, ostatnia kładka nie działała, pasły się przy niej zaprzyjaźnione konie, które wytarmosiliśmy za grzywy.
Tutaj musieliśmy się przeprawiać w bród. Była to dla nas dodatkowa atrakcja. Narew płynęła sobie leniwie, na brzegu leżały łódki, a nad samymi głowami latały jaskółki.
Wyruszyliśmy dalej, a szlak wiódł nas polami, aż do siedziby Narwiańskiego Parku Narodowego, znajdującej się w starym parku, na skraju Narwi, gdzie również zrobiliśmy sobie spacer po pomostach. Nie były one tak atrakcyjne jak kładki śliwno-waniewskie, ale również urokliwe. Przy siedzibie NPN przebiegał również Szlak Bociani, który obok szlaku Green Velo kilkakrotnie napotkaliśmy jeszcze podczas naszych wycieczek.
Szlak ten łączy ze sobą Park Narwiański z Biebrzańskim i Białowieskim. Na naszych trasach mijaliśmy też często wielkie baloty słomy, pozostałość po żniwach, które dla nas stały się charakterystycznym widokiem spotykanym na Podlasiu. Nasza pierwsza wycieczka właściwie zmierzała już ku końcowi, wróciliśmy powoli wzdłuż drogi na Białystok nową ścieżką rowerową do Choroszczy. Zwiedziliśmy jeszcze z zewnątrz Pałac Branickich, który znajduje się w starym parku pełnym fos i bluszczy.
Obecnie w tym pałacu znajduje się muzeum. Tego dnia przejechaliśmy ok. 50 km. Wieczorem udaliśmy się na spacer po Supraślu. Piękne, nowe bulwary zaprowadziły nas wzdłuż rzeki Supraśli w pobliże starego Monasteru, który postanowiliśmy zwiedzić podczas naszego pobytu w miasteczku.
Na kolejny dzień zaplanowaliśmy wycieczkę do Kruszynian, wsi, w której znajduje się meczet tatarski i centrum kultury tatarskiej. Oryginalna wycieczka Szlakiem Tatarskim ma blisko 100 km, a biorąc pod uwagę, że większość trasy przebiega przez piachy Puszczy Knyszyńskiej i zaplanowaliśmy sporo do zwiedzenia, było to trudne do wykonania jednego dnia.
Postanowiliśmy sobie ułatwić życie i zamiast z Supraśla, wyruszyliśmy z leśnego parkingu w Kopnej Górze do znajdującego w pobliżu Arboretum. To ogrody w środku lasu z mnogością gatunków drzew, krzewów i bylin, stawem pełnym nenufarów, lilii wodnych i żab.
Aż żal było stamtąd wyjeżdżać, ale czas nas gonił nieubłaganie, a droga przed nami była daleka. Początkowo jechaliśmy asfaltem przez Puszczę Knyszyńską, ciągle tylko drzewa, drzewa i drzewa, i to jakie drzewa. Ciemno w tym lesie było. Na drodze napotkaliśmy parking, z którego wychodziła jakaś niepozorna droga.
Ciekawość nie pozwoliła nam jej ominąć. Jakież było nasze zdziwienie, gdy naszym oczom ukazała się polana, a na niej siedziba Nadleśnictwa Krynki z przepięknie zagospodarowanym terenem, po którym przechadzały się stada, tak! – stada bocianów. Miejsce to nosiło nazwę Silvarium.
Stawy z pomostami, mostki, wyspy, woliery z ptakami, alejki do spacerowania, plac zabaw, miejsce do wypoczynku dla rodzin z dziećmi i strudzonych rowerzystów.
Odpocząwszy chwilę, wyruszyliśmy w głąb puszczy.
Nasza trasa dalej przebiegała wśród małych wiosek, w których jakby czas się zatrzymał. Ludzie żyją tutaj wolniej, skromniej i spokojniej.
Małe domeczki obsadzone malwami, brukowane drogi, przydrożne krzyże prawosławne i katolickie, małe cerkwie, to widoki, jakie napotykaliśmy tego dnia.
Dotarłszy do Kruszynian, zdziwiliśmy się bardzo tłumami ludzi, które tu zastaliśmy. Obejrzeliśmy najstarszy w Polsce meczet i mizar, który znajduje się na wzgórzu.
Zmęczeni tłumem, postanowiliśmy spróbować tutejszej kuchni. Znaleźliśmy idealne do tego miejsce – Na Krańcu Świata.
Posiliwszy się solidnie, ruszyliśmy w drogę powrotną. Łatwo nie było. Piach, wszędzie suchy, suchy piach…
Dotarliśmy do samochodu wraz z ostatnimi promieniami słońca.
Następny dzień był dniem przeprowadzki z Supraśla do Białowieży. Postanowiliśmy jednak zwiedzić jeszcze tego dnia tyle, ile się da, zarówno na miejscu, jak i na trasie. Jak wcześniej już wspominałam, w Supraślu znajduje się prawosławny monaster o bogatej historii, ograbiony, zniszczony doszczętnie, wysadzony w powietrze, następnie po wielu perypetiach dziejowych oddany kościołowi prawosławnemu, obecnie znajdujący się w trakcie odbudowy.
Na obecną chwilę nie ma w nim ikonostasu, mały ikonostas jest umieszczony w tymczasowej cerkwi w jednym z zabudowań na terenie klasztoru. O historii klasztoru opowiedział nam niezwykle ciekawie jeden z mieszkających tam mnichów. W Supraślu zwiedziliśmy też Muzeum Ikon. Znajdują się w nim ikony zabytkowe i całkiem nowoczesne.
Zbiory muzeum to zderzenie jakby dwóch kultur. Przyznam jednak, że jedne i drugie niezwykle interesujące. Z Supraśla udaliśmy się w pobliże Wasilkowa, do miejscowości Święta Woda.
Bije tam spod skał źródełko, któremu przypisuje się cudowne właściwości uzdrawiające. Ludzie w prośbie o uzdrowienie odbywają tutaj pielgrzymki. Swoje intencje wypisują na krzyżach, które umieszczają na wzgórzu, nieopodal Sanktuarium. Krzyży tych jest niezliczona ilość. Trochę na kształt Góry Grabarki.
Przejeżdżając przez Tykocin, obejrzeliśmy pospiesznie zamek, a następnie udaliśmy się do Strękowej Góry, by obejrzeć miejsce śmierci i pochówku kapitana Władysława Raginisa, który zginął heroiczną śmiercią broniąc bunkra w kampanii wrześniowej podczas obrony Wizny zwanej polskimi Termopilami. Następnie eksplorowaliśmy Krainę Otwartych Okiennic oraz cerkwie w Puchłach, Trześciance i Narewce.
Większość z nich została odnowiona ze środków unijnych i jest udostępniona dla zwiedzających. Wyróżniają się one pięknymi kolorami.
Do Białowieży dotarliśmy późnym wieczorem. Ale o tym w drugiej części wspomnień…