Szyszkodar
„Potem nalewa rumu do kieliszków robiąc uwagę – dość komiczną zważywszy, kto go słucha – że odrobina alkoholu od czasu do czasu jest ze względów atawistycznych bardzo dobrze przyswajana przez organizm, gdyż człowiek na przestrzeni całej historii i na wszystkich szerokościach geograficznych zawsze potrafił wynaleźć jakiś napój, którym mógłby się upić.”
Jest to fragment książki Alejo Carpentiera „Podróż do źródeł czasu”, którą znalazłem w budce na książki w Ogrodzie Prehistorycznym i po odwiedzeniu wszystkich Ogrodów Krakowian myślę, że są właśnie takim napojem wynalezionym dla nas przez Zarząd Zieleni Miejskiej.
Kiedyś po pracy jedna śliczna dziewczyna powiedziała, żebym z nią poszedł, pokaże mi ładne miejsce. Spacer zajął nam kilka minut. Wzięła mnie do malutkiego skweru, gdzie w intymności traw skryliśmy się przed światem i zaczęła mnie całować. Serce zabiło mi szybciej, krew uderzyła do głowy, a w brzuchu… w brzuchu poczułem motyle. Oprócz mnie miały tam też inne domki i ulubione kwiaty, które zapewniały je, że mogą zostać na długo.
W przerwach między całowaniem dziewczyna powiedziała mi, że jest to Park Kieszonkowy i że Miasto Kraków stara się zamieniać takie niezagospodarowane, zaniedbane fragmenty to tu to tam właśnie na tego typu malutkie parki. Jak już myślę wiecie jestem zagorzałym kibicem Matki Natury, oraz potwornym estetycznym wrażliwcem, dlatego byłem tym pomysłem niezwykle zauroczony. Jednak otumaniony zapachem, ale nie kwiatów tylko ślicznej dziewczyny nie byłem w stanie skupić się na tyle, żeby zapamiętać, że w domu muszę sprawdzić więcej informacji na ten temat.
Dopiero jakiś czas później natknąłem się przypadkiem w Internecie na krótki artykuł o Ogrodach Krakowian, który wyjaśnił mi, że parki są tematyczne, różnią się od siebie i że jest ich dwadzieścia cztery (a liczba rośnie). Ożywiony miłymi wspomnieniami słodkich pocałunków pomyślałem, że fajnie by było wziąć rower i je wszystkie zobaczyć. Logistyka to nie jest moja mocna strona, także zakładałem, że pojadę do jednego i na bieżąco będę sprawdzał na telefonie, gdzie jest kolejny… się zobaczy jak mi to idzie.
Opowiedziałem jednak o pomyślę szanownemu redaktorowi naczelnemu Wiatru w Szprychach Bartłomiejowi Pawlakowi, a ten szybko podłapał temat i jeszcze tego samego dnia wieczorem dzwonił do mnie, że chciałby jechać ze mną i czy mógłby sobie rozrysować trasę takiej wycieczki. Nie widziałem powodu, dlaczego by nie, wiem że Bartek takie rzeczy lubi to co mam mu zabraniać. Tak powstał bardzo fajny, nowy tematyczny szlak rowerowy po Krakowie – Szlak Parków Kieszonkowych, o którym co gdzieś wspomnimy budzi ogromne zainteresowanie.
Spotkaliśmy się umówionego dnia na Salwatorze i szybko pomknęliśmy do Ogrodu Papcia Chmiela. Jako, że sam jestem rysownikiem pomysł uhonorowania twórcy Tytusa, Romka i A’Tomka wzbudził we mnie miłe odczucia. Na miejscu zauroczyła mnie minimalistyczna, geometryczna architektura drewniana, która zachęcała do integracji z rosnącymi tam pięknymi klonami. Spodziewałem się co prawda jakichś tabliczek informacyjnych, lub innych odniesień do twórczości Henryka Chmielewskiego, jakkolwiek nic takiego na miejscu nie było. Było za to wyznaczone miejsce do rysowania kredą i myślę, że to nawet lepiej, bo nie należy za bardzo się skupiać na tym co było już narysowane, jeśli nie chcemy przeoczyć tego co jeszcze można narysować.
Bardzo się ucieszyłem, że w tym i jak się później okazało jeszcze w kilku innych ogrodach były tablice do rysowania kredą… chciałem napisać „dla dzieci”, ale przecież ja też uwielbiam pracować i bawić się kredą, a dzieckiem (przynajmniej w dosłownym sensie) już dawno nie jestem.
Następnie odwiedziliśmy Ogród Artystów i znów spotkałem się z kolejnym, miłym zaskoczeniem. Były tam piękne, wysadzane kamykami budki na książki. Od czasu do czasu pomagam, jako wolontariusz w Książkodzielni, a ponad to staram się wspierać takie instytucje jak Little Free Library i Bookcrossing, także widok tych malutkich biblioteczek wzbudził we mnie ogromną radość. Poczułem się dumny, że jestem obywatelem tak wspaniałego, europejskiego miasta.
Ogród Kwietny i kolejne sprawił, iż pomyślałem, że może nie stać nas na drogie obrazy i wystawy impresjonistów jakie widziałem w Edynburgu czy Londynie, ale zamiast marudzić i użalać się nad sobą potrafimy zaprosić do współpracy Największego z Malarzy i stawać się częścią prawdziwych, trójwymiarowych arcydzieł.
Natomiast, kiedy wjechaliśmy do Ogrodu Literackiego Bartek poszedł robić swój fotograficzny reportaż, żeby móc przygotować rzeczową i kompletną relację z naszej wycieczki, a ja mogłem sobie pozwolić na trochę mniej formalności, cieszyć się urokami parku, oraz przeglądać książki w postawionej tam budce.
Obok na bujanych ławkach siedziała młoda mama z dwójką dzieci, niemowlęciem zawiniętym w chustę i chłopczykiem, który siedział przy niej, jadł bułkę i ewidentnie mnie obserwował. Zatopiony w książkach nagle usłyszałem za plecami: „Ale bzytki pan.” No to się dowiedziałem! Mogłem tylko zacząć się śmiać lub płakać, na szczęście wybrałem to pierwsze. Zakłopotana i troszkę wystraszona mama upomniała synka i wyjaśniła parafrazując, że jest OK mieć inną stylówę niż większość, dlatego chłopczyk zaczął wodzić za mną wzrokiem, żeby kiedy nasze spojrzenia spotkały się przeprosić. Oczywiście, nie mogłem się na uroczego maluszka gniewać.
Ogród Malwowy też mnie niezwykle ucieszył. Raz, że parę dni wcześniej byłem zwiedzić Malowaną Wioskę Zalipie, która była cała obsadzona malwami, a dwa że rośliny te kochała moja mama. Są wielkie i dają dużo kolorowych kwiatów, a jak mówi Iris Apfel „kolorem, można wskrzesić zmarłego”. To wartość, która niezwykle pobudza nasze zmysły i nas uwrażliwia, dlatego dobrze jest otaczać się bogatą paletą, a Ogrody Krakowian właśnie to nam ofiarują.
Przyznam się, że dzielnice zaczęły zmieniać się nam jak w kalejdoskopie, jeszcze nie do końca do mnie dotarło, że już nie jestem w Bronowicach, a tutaj wjeżdżaliśmy na Prądnik. Tak było resztę wycieczki. Krajobrazy i klimat zmieniały się z miejsca na miejsce uwidaczniając jak zróżnicowanym Kraków jest miastem.
Po środku Ogrodu Dębowego rósł olbrzymi i niesamowicie piękny przedstawiciel tego gatunku, reszta to bardziej jakby uhonorowanie przez nas jego niezliczonych zasług i dobrodziejstw. Mocą tysięcy liści i żołędzi pochłania od setek lat dwutlenek węgla i zaopatruje nas w tlen, zapewnia schronienie dla wielu milionów gatunków: ptaków, owadów, pajęczaków i mikroorganizmów, które są esencjonalne do utrzymywania równowagi ekosystemowej. Jego obecność budziła we mnie radość, spokój i szacunek, nic dziwnego, że kiedyś drzewa te były otoczone kultem. Parki Dębowy i Leśny wydały się zarówno mi jak i Bartkowi dobrymi miejscami do świętowania Szyszkielników – innego projektu, w który jestem zaangażowany, kiedy nie przygotowuję materiałów dla Wiatru w Szprychach. Zachęcam was do odwiedzenia www.szyszkielniki.pl żeby dowiedzieć się więcej o tym pięknym święcie sadzenia drzew.
Mimo iż trudny do znalezienia ogromne wrażenie zrobił na nas Ogród Sąsiedzki, po pierwsze, że była tam spora część do uprawy warzyw i owoców oraz olbrzymie stoły, przy których można połamać się chlebem i tym co się wspólnie nasadziło rzecz jasna. Nic tak nie jednoczy ludzi jak dzielenie się jedzeniem.
Po drugie były tam przeurocze zagajniki i budki dla ptaków. Współczesna architektura i urbanistyka sprawiają, że liczba wielu gatunków ptaków w miastach maleje. Na przykład populacja wróbli w Polsce od lat 70tych zmalała o połowę, dlatego bardzo cieszą mnie powracające nawyki wystawiania karmników dla ptaków, budek lęgowych, czy budowania prowizorycznych ptasich kąpielisk, które są niezwykle pomocne zwłaszcza podczas gorących i suchych miesięcy.
Będąc w temacie jednym z kolejnych parków okazał się Ogród Ptasi, którym byłem zachwycony. Dużo wyeksponowanych budek pokazywało, że buduje się je inaczej w zależności od gatunku. Pięknie zaprojektowana tablica z informacjami o różnych ptakach żyjących w Krakowie inspirowała do angażowania się w pomaganie naszym skrzydlatym współmieszkańcom. Ponad to kolorem przewodnim ogrodu był super róż i dla mnie było to dopełnienie szczęścia.
Ogród Technologiczny wydawał się dopiero co posadzony. Naszła mnie tutaj myśl, że fajnie będzie przejechać stworzony przez Bartka szlak jeszcze raz, na przykład za pięć lat, kiedy drzewa się poprzyjmują i wspaniale rozrosną. Ogromnie się natomiast ucieszyłem z ławek z panelami słonecznymi, ponieważ popularyzowanie tematu energii odnawialnej jest niezwykle ważne w erze globalnego kryzysu klimatycznego, oraz w kraju w którym wciąż 80% energii pozyskiwana jest ze spalania węgla.
Było jeszcze wiele innych wrażeń i zachwytów, a jedyne czego mi brakowało to domki dla jeży, ale żeby opowiedzieć o wszystkim trzeba by było napisać książkę, a nie artykuł. Dzięki parkom kieszonkowym Kraków jest miejscem, w którym w mgnieniu oka codzienność przemienia się w niezwykłość, gdzie przeciętny mieszkaniec może stać się, choćby na moment bohaterem własnej bajki, gdzie z przygnębiającej rutyny i powtarzalności, jeśli tylko sobie na to pozwolimy jesteśmy wyrywani nieustannie, na każdym rogu i w każdym zakamarku.
Gorąco zachęcam was do zapoznania się z tą trasą. Piszcie śmiało maile do Bartka na wiatrwszprychach@gmail.com, a on wyśle wam ślad trasy, żebyście se wklepali do telefonu. Trzymajcie się ramy to się nie (wiadomo co) i jedźcie w pokoju, Piastamen.
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ