Bartłomiej Pawlak
Zima w tym roku (2020 rok – przyp. autora) najwyraźniej o nas zapomniała. Ani śniegu, ani mrozów. Nie przyszła – to nie, trudno. Za to z wiosną to co innego. Przyszła, a jakże, pewnego marcowego piątku. Przyszła i… i poszła sobie już w niedzielę. Oburzające! Był plan na trasę 100+ km w kierunku Proszowic, ale jak tu jechać przy tak słabych prognozach meteo? A te mówiły, że będzie koło zera, do tego deszcz i wiatr. Słuchając zdrowego rozsądku postanowiliśmy z Piotrem i Jackiem zmienić nasze plany wyjazdowe.
Po naradzie wybór padł na rejony w kierunku na południe i objazd Krakowa zachodnią stroną. Zbiórka o 9:00 na Salwatorze i bez zbędnej straty czasu wyruszamy. Mostem Dębnickim na drugą stronę Wisły, na Bulwar Tyniecki. Na wysokości pałacu Lasockich skręcamy w lewo i przejeżdżamy na przestrzał przez Park Dębnicki. Przez tereny Zakrzówka docieramy na obrzeża Ruczaju i dalej Aleją Wawelską pedałujemy przez sam środek Kampusu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Postanowiłem jeszcze trochę pokluczyć po znanych mi terenach i przeciągnąć chłopaków sennymi o tej porze uliczkami. Mijamy stadninę Krakowskiego Klubu Jazdy Konnej, by ulicami Lubostroń i Piltza dotrzeć do Kobierzyna – dawnej podkrakowskiej wsi, a obecnie osiedla Krakowa. Jadąc dalej ulicą Spacerową zostawiamy zabudowania szpitalne z prawej strony i po przejechaniu wiaduktem nad autostradą A4 meldujemy się w Sidzinie. Zaraz za Centrum Kultury i Sportu odbijamy na lewo w ul. Wrony, po czym po kolejnym kilometrze skręcamy w prawo w ul. Petrażyckiego. Kierujemy się na Skawinę, ale do niej nie wjeżdżamy, ponieważ wcześniej odbijamy w lewo za drogowskazem na Mogilany w ul. Wyspiańskiego. Odtąd czeka nas podjazd aż na sam grzbiet wypiętrzenia Mogilan.
Aż nie chce nam się wierzyć, że prognozy mogły się tak mylić! Chłodno jest i owszem, ale gdzie deszcz i wiatr? Nawet słoneczko nam przyświeca. A z takiej fajnej trasy zrezygnowaliśmy! Swoją frustrację wyładowujemy na kolejnych metrach podjazdu. Widzimy w oddali cel wspinaczki, obiecuję Piotrowi i Jackowi ładne widoki z góry na południe, może nawet zobaczymy Tatry na horyzoncie, przy takiej pogodzie? Za kaplicą w Chorowicach przystajemy na chwilę na banana i gorącą herbatę z termosu,
ale momentalnie marzniemy, bo słońce skryło się za chmurami, które ni stąd ni z owąd zasnuły niebo. Wkrótce osiągamy Mogilany, ale z obiecywanych widoków niestety nic nie wychodzi. Nawet nazwa ulicy: Widokowa nic tu nie zmienia. Klapa. Gór nie widać, za to jakieś mazy na horyzoncie – deszcz? Niemożliwe. Trzeba zatem jechać dalej, żeby się nie wychłodzić. Czeka nas prawie 5 kilometrów zjazdu do Radziszowa. Zapinamy kurtki i z górki. Ostatni odcinek ostro rwie na dół, wskazania licznika przekraczają 70 km/h – trzeba się pilnować. Z Radziszowa udajemy się do Skawiny, przy okazji testując nowiutki beton na rowerowej ścieżce prowadzącej wprost do centrum. Gładko, równo, przejazdy oznakowane. Skracamy sobie drogę przez Park Miejski, żeby następnie ulicą Tyniecką przekroczyć tory kolejowe. W taki sposób docieramy do wjazdu na Wiślaną Trasę Rowerową przy rzece Skawince. Kilkaset metrów szutrem prawym brzegiem, potem przeskok zieloną kładką na drugą stronę i już jesteśmy na WTR-ce. Przed kładką jeszcze szybki rzut oka na wiślane wały, które już są zagrodzone, co zwiastuje rychły początek prac przy ich wzmacnianiu. Może za dwa lata pojedziemy trasą z prawdziwego zdarzenia, a nie wydeptaną ścieżką wśród trawy po pas?
Ledwie co przejechaliśmy Skawinkę, ziścił się czarny scenariusz meteorologów. To co brałem wcześniej za deszcz na horyzoncie okazało się intensywną śnieżycą. Ogarnęła nas regularna zamieć śnieżna, która towarzyszyła nam dobrych kilkanaście minut. W takich warunkach dobrnęliśmy do przeprawy promowej Kopanka/Jeziorzany, promem przeprawiliśmy się na drugą stronę i dopiero za Jeziorzanami na podjeździe do Piekar zawierucha odpuściła. Teraz już nikt z nas nie miał wątpliwości, że rezygnacja w wyjazdu do Proszowic była słuszna.
Podjazd przez Ściejowice i Rączną przywrócił nam krążenie. Na końcu wzniesienia na skrzyżowaniu w prawo i ziuuu z górki przez Piekary. Po zjeździe w lewo na Liszki i zaraz w prawo w górkę między domami. Po nabraniu wysokości można wyrównać oddech i pooglądać ładne widoki na klasztor na Bielanach oraz dolinę Wisły. Przy okazji szybkie uzupełnienie węglowodanów i elektrolitów, po czym tniemy prosto na Kryspinów. Sobie znanym skrótem przeciskamy się między ogrodzeniami posesji, przecinamy drogę na Oświęcim, by po chwili znaleźć się na Budzyniu, pomiędzy jeziorami.
Kontynuujemy jazdę w kierunku Mnikowa, ale do niego nie docieramy, bo w Cholerzynie robimy skręt w prawo na Morawicę. Tutaj czekał nas mały bonus, bo zza morawickiego wzgórza wyłonił się cichutko lądujący odrzutowiec. Był tak nisko i blisko, że można było liczyć nity w poszyciu. Niestety wszystko działo się zbyt szybko i brakło czasu na wyciągnięcie aparatów oraz zrobienie zdjęć, a szkoda, bo taka okazja szybko się nie powtórzy. No cóż, bywa. Nie zostaje nam nic innego jak przejechać pod autostradą A4 i przez Aleksandrowice i Mydlniki wrócić do Krakowa.
Sprawdziło się stare przysłowie, że w marcu jak w garncu. Mieliśmy słońce, chmury, śnieg i chłód. Wszystkiego po trochę. Wróciliśmy zmęczeni, nie tyle z powodu pokonanego dystansu, czy nie wiadomo jakich górek, ale za przyczyną dojmującego chłodu oraz zmagania się z wiatrem od połowy drogi.
Z tego wyjazdu jest morał taki, że zawsze warto sprawdzać prognozy przed wyborem trasy zwłaszcza w jesienno-zimowo-wiosennych miesiącach, nie dawać się zwieść pięknej aurze z rana mimo niesprzyjających zapowiedzi meteo, a nade wszystko dostosować ubiór do zapowiadanych warunków. Lepiej mieć w plecaku dodatkową kurtkę czy rękawiczki i ich nie użyć, niż nie mieć i marznąć po drodze.
Trasa do powtórzenia na sto procent przy ładnej pogodzie. Dobra propozycja na szybką rundkę jak nie mamy całego dnia do dyspozycji. Wyszło jakieś 65 km. Przy odpowiednich warunkach z Mogilan można zobaczyć Tatry i Babią Górę. Całość trasy w asfalcie, więc może ona przypaść do gustu fanom kolarek. Są górki, podjazdy, zjazdy, zakręty i długie proste – o nudzie na trasie nie ma mowy.
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ
wiadomo, złoto zdobył słynny Przerażacz Saren, wśród przyjaciół znany jako Żelazna Łyda 🙂
Widzę, że sława Przerażacza Saren wyprzedza Go o kilka długości niczym śnieżyca, która nas ogarnęła w drodze 🙂
Żelazna Łyda ma wiele imion, znany jest też jako Dżin na Rowerze, albo Kolarzówkowy Kiper – Dwukołowy Degustator. 😛
Szyszkodar, kiedyś w upale dzielnie walczyłeś z dziesięcioma udarami 🙂 degustując wino, a na tej wycieczce dredy na głowie trochę by Ci zmarzły 🙂