Kinga Mochel
Kończąc pierwszą część relacji z naszego wyjazdu na Podlasie, opuściliśmy okolice Supraśla, Doliny Narwi i Puszczy Knyszyńskiej zmierzając do Białowieży. Dotarliśmy tam już ciemną nocą, a drogę przez puszczę oświetlały nam gwiazdy. Białowieża to duża wieś położona w centrum Puszczy Białowieskiej, 4 km od przejścia granicznego z Białorusią. Znajduje się w niej Geometryczny Środek Puszczy Białowieskiej – punkt oznaczony sporym obeliskiem.
Na pierwszy dzień pobytu zaplanowaliśmy wyprawę do Hajnówki, jak również zwiedzanie Rezerwatu Żubrów. Wyruszyliśmy spod wejścia do Białowieskiego Parku Narodowego. Znajduje się ono w ciekawym miejscu, przed kładką na rzece Narewce i stawami parkowymi.
Przejechaliśmy groblą obok obelisku upamiętniającego wielkie polowanie króla Zygmunta III Augusta z dworem, by obok Dworku Gubernatora Grodzieńskiego zmierzać dalej w kierunku skansenu, w którym znajduje się kilka chat, wiatrak i cerkiew staroruska. Później skierowaliśmy się w stronę puszczy, gdzie przejechawszy kilka kilometrów napotykamy na swojej drodze ścieżkę edukacyjną Żebra Żubra.
Stanowi ją kilkukilometrowy drewniany pomost, który prowadzi w pobliże Pokazowego Rezerwatu Żubrów. Na Żebrach Żubra zaliczamy wpadkę – nie zauważamy, że na jej początku znajduje się znak o zakazie pokonywania tej trasy rowerem. Na szczęście nie napotykamy na swojej drodze zbyt wielu zwiedzających i dopiero na samym końcu przypadkowi turyści informują nas o tym fakcie. Przepraszamy, po czym pospiesznie oddalamy się w stronę Rezerwatu. Tutaj również zwiedzamy pieszo – przykuwamy nasze „gazele” w specjalnie do tego celu przygotowanym miejscu i udajemy się na krótką wycieczkę po rezerwacie. Zapoznajemy się z historią Zagrody i jesteśmy mile zaskoczeni, gdyż podczas spaceru okazuje się, że jej mieszkańcami oprócz żubrów są również inne zwierzęta, m.in. jelenie, dziki, sarny, oceloty i wyhodowana w laboratorium hybryda – krzyżówka żubra z krową zwana żubroniem lub potocznie żubrokrową.
Zaprzestano jednak hodowli żubroni ze względu na niezadowalające rezultaty. Przy zagrodzie odbywał się jarmark rozmaitości białowieskich, darów puszczy, na którym w ramach wspierania lokalnej inicjatywy, zakupiliśmy od tutejszego pszczelarza miód z mimozy.
Kolejnym celem naszej wycieczki było legendarne Miejsce Mocy, które znajduje się gdzieś w puszczy. Legendy głoszą, że jest to miejsce Kultu Prasłowian. Wzniesiono tam małą wieżę widokową. W miejscu tym rosną dziwne drzewa, a z ziemi sterczą ułożone na kształt kręgu kamienie.
Tak jak wszyscy, siadamy na kamieniach, żeby naładować się pozytywną energią i ruszamy w dalszą drogę. Jedziemy leśnymi traktami wielokrotnie zmieniając kierunek trasy. Po drodze mijamy stacje drezyn rowerowych. Wreszcie docieramy do Hajnówki. Kilka kilometrów za miastem znajduje się Park Miniatur zabytków Podlasia, w którym możemy rozpoznać napotkane dotychczas obiekty.
Parkiem „zawiaduje” jeden pan, pełniący funkcje biletera, ochroniarza, sprzątaczki i właściciela, który podpowiada nam, gdzie spróbować lokalnych specjałów. Udajemy się więc pospiesznie z powrotem do Hajnówki, by tam posilić się przed dalszą drogą. Znów wjeżdżamy do Puszczy Białowieskiej.
Po szlaku Green Velo jedziemy kilkanaście kilometrów, mijamy po drodze wsie Budy, Teremiski i Pogorzelce, by od drugiej strony wrócić do Białowieży. Pokonaliśmy ponad 50 km. Szybko kładziemy się spać, bo na drugi dzień zaplanowaliśmy ambitniejszą trasę.
Wstajemy wcześnie, zajadamy śniadanie i dopinamy ostatnie szczegóły wyjazdu. Nasz plan na dziś to omijanie cywilizacji. Jedziemy nad Zalew Siemianowski, ale wcześniej chcemy dotrzeć jeszcze w kilka interesujących miejsc w Białowieży. Jedziemy do Białowieży Towarowej, starej stacji, która została przebudowana na restaurację i hotel dla turystów.
Tutaj w klimacie kolejowym można dobrze zjeść, a kilkaset metrów dalej spróbować swych sił na drezynach. Nie korzystamy z tej atrakcji, bo droga przed nami daleka. Udajemy się wzdłuż rzeki Narewki, napotykamy dwie wieże widokowe, wdrapujemy się na każdą z nich i podziwiamy widoki, jakie się stamtąd rozpościerają.
Następnie kierujemy się na północ od Białowieży. Po drodze mijają nas tabuny turystów, którzy na weekend ściągają do tej atrakcyjnej wioski. Mijamy po drodze ścieżkę edukacyjną Szlak dębów królewskich i książąt litewskich, po czym pospiesznie oddalamy się w stronę Narewki. Jesteśmy na skraju Puszczy Ladzkiej. Szlak wije się przez pola, łąki oraz malownicze wioski. Dojeżdżamy do Gruszek, gdzie napotykamy kolejną wieżę widokową i przydrożny sad, z którego można korzystać do woli.
Pod drzewami leżą stare odmiany jabłek oraz gruszek. Napychamy sobie nimi brzuchy i ruszamy w dalszą drogę. Wreszcie docieramy w pobliże Zalewu Siemianowskiego. Ostatnie metry przez las i jesteśmy na miejscu. Tutaj odpoczywamy. Rozbijamy się z dala od ludzi, jemy przygotowane kanapki, pijemy „izochmielniki”, a Robert ucina sobie nawet krótką drzemkę.
Fale rozbijają się o brzeg, czasem słychać warkot motorówki. Kto by pomyślał, że jeszcze kilka godzin wcześniej byliśmy w sercu Puszczy Białowieskiej. Czas wracać. Słońce nieubłaganie zniża się ku tafli jeziora. Chętnie zostalibyśmy obejrzeć jego zachód, ale przed nami ponad 40 km jazdy. Odnajdujemy szlak i ruszamy w drogę powrotną.
Jedziemy częściowo po szlaku Green Velo, częściowo po Podlaskim Szlaku Bocianim. Może jest trochę bardziej wymagająco, częściej koła grzęzną w piachu, więcej jazdy po szutrze, ale jest pusto, czujemy tą przestrzeń, zanurzamy się w naturze, od czasu do czasu pozdrawiając mijanych rowerzystów. Po raz drugi docieramy do Narewki. Jesteśmy głodni. W pośpiechu odnajdujemy przydrożny zajazd. W oczekiwaniu na zamówienie zwiedzamy przepiękny ogród i podziwiamy gabloty z wystawą trofeów w pszczelarstwie, których zdobywcą jest właściciel tego miejsca. Okazuje się, że kucharz gotuje wybornie.
Jemy, aż nam się uszy trzęsą. Zapada wieczór i robi się chłodno, więc uzupełniamy garderobę i jedziemy dalej. Przed nami ostatni odcinek trasy – prawie dwadzieścia kilometrów przez puszczę. Jedziemy. Montuję lampkę, którą wiozłam w sakwie. Okazuje się, że przez nieuwagę musiałam ja włączyć i jest rozładowana. Zapasowe baterie zostały na stoliku na kwaterze. Jedziemy szutrową białą drogą, ale drzewa coraz wyższe i gęstsze. Robi się ciemno.
Poruszamy się na jedną lampę – Robert oświetla mi drogę. Kilometrów jakoś dziwnie nie ubywa. Jest cicho, nie słychać ptaków, od czasu do czasu coś zaszeleści. Wreszcie wyjeżdżamy na dziurawy asfalt i powoli docieramy do cywilizacji. Na miejscu okazuje się, że na dnie sakwy miałam skitraną czołówkę ?
To już ostatni dzień rowerowych przygód tego długiego weekendu. Rano wyruszamy do domu. Ponieważ pogoda dopisuje, ustalamy trasę tak, żeby po drodze jeszcze odwiedzić Kazimierz nad Wisłą. Jestem tam pierwszy raz. Robimy sobie marszrutę przez Wąwóz Korzeniowy, wdrapujemy się na Górę Trzech Krzyży i zwiedzamy maleńki rynek. Ponieważ turyści opanowali miasto, w pośpiechu uciekamy przed tłumem, odnajdujemy auto i wracamy do Krakowa. Weekend wypełniony na maxa, na petardzie, wiele przepięknych miejsc odwiedzonych. Mimo to był czas na obcowanie z dziką naturą, z samym sobą, na zatrzymanie się, zadumę, złapanie oddechu, oderwanie od codzienności. Dwa miejsca, dwa światy, a wszystko to jedna kraina – Podlasie.