Bartłomiej Pawlak
Chyba każdy turysta rowerowy i nie tylko ma coś takiego w sobie, że ciągle szuka nowych miejsc, tras, szlaków, widoków i wyzwań. Tu mnie jeszcze nie było, tam bym pojechał, to koniecznie trzeba zobaczyć i tak bez końca. Jednak czasami warto zwolnić, z planem lub bez objechać miejsca, które leżą blisko nas. Mimo, że było się w nich zapewne już nie raz, ale w innych okolicznościach, porze roku, może przemierzając szlak w przeciwnym kierunku, za każdym razem odkrywa cię coś nowego, patrzy z innej perspektywy, odkrywa scenerie w coraz to nowych kolorach. Wydaje się nam, że okolice, w których mieszkamy znamy jak własną kieszeń, ale to tylko złudzenie – wciąż jest mnóstwo interesujących miejscówek, do których nie dotarliśmy, o których czas zatarł wspomnienia, a poza tym na przestrzeni kilku czy kilkunastu lat zmieniają się one nie do poznania.
Tak właśnie było w naszym przypadku – niby znana na pamięć trasa do Ojcowa i Pieskowej Skały z przeskokiem w Dolinki Krakowskie – miały być trzy doliny, po małej modyfikacji trasy cztery, a ostatecznie stanęło na sześciu, jak się okazało przy pisaniu tej relacji. Skąd rozbieżność? O jednej zapomniałem, a o drugiej nawet nie wiedziałem, że ma nazwę. Okazało się to w momencie, gdy przy pisaniu niniejszego tekstu rzuciłem okiem na papierową mapę okolic Krakowa. Sześć dolin, trzy parki w tym dwa krajobrazowe i jeden narodowy, pod 90 kilometrów dystansu i 800 metrów przewyższenia – zainteresowani?
Końcówka października była wielce łaskawa, zatem w ostatnią jego niedzielę postanowiłem z Anią i Wojtkiem pokręcić trochę po dolinkach położonych na północny zachód od Krakowa. Żeby tradycji stało się zadość, początek i koniec naszej pętli przyjmujemy przy klasztorze ss. Norbertanek na krakowskim Salwatorze. Wokół Błoń cisza i spokój, nieliczni biegacze oraz rowerzyści, którym niestraszny chłód poranka przemierzają alejki wokół największej łąki Krakowa. Ja przez Cichy Kącik, Miasteczko Studenckie i Al. Armii Krajowej kieruję się na północ, gdzie przy rondzie pod Makro (Rondo Ofiar Katynia) już czekają Ania z Wojtkiem.
Wstępnie plan był taki, by klasycznie w kierunku Ojcowa udać się rowerowym szlakiem wzdłuż ul. Jasnogórskiej oraz dalej przez Giebułtów, ale Wojtek ma w zanadrzu inną propozycję i kusi ciekawą alternatywą. Zatem mówimy „wodzu prowadź”, po czym podążamy za Wojtkiem, początkowo pomiędzy gęstą zabudową szeregówek i jednorodzinnych domów, by wkrótce pod kołami poczuć szutrową ścieżkę wzdłuż potoku Sudół wijącą się w łęgowym lasku.
Po kilometrze nawierzchnia zmienia się w asfalt i lokalna uliczka wyprowadza nas na ul. Łokietka, czyli dawny szlak na Ojców. Przez osiedle Tonie kierujemy się na Pękowice, uprzednio przecinając plac budowy Północnej Obwodnicy Krakowa oraz pozostawiając po lewej ręce Fort nr 44 „Tonie” wchodzący w skład fortyfikacji Twierdzy Kraków.
Nabraliśmy wysokości i dalsza droga wiedzie już względnie na jednym poziomie grzbietem wzniesienia pomiędzy Zielonkami i Modlnicą. Od ostatniej wizyty widać zauważalne zmiany – między Pękowicami a Giebułtowem wydzielono na fragmencie ścieżkę rowerową oraz gruntownie przebudowano odcinek wzdłuż szkoły tuż przed kościołem w Giebułtowie.
Dalej bez zmian, aż do momentu gdzie kończy się asfalt – nowa gastronomia, widać, że ruch rowerowy napędza lokalny biznes.
Przed nami fantastyczny zjazd leśną ścieżką przez Kwietniowe Doły do Prądnika Korzkiewskiego. Chociaż ścieżka jest wysypana szutrem i wzmocniona specjalną kratką, to nachylenie stoku po lewej w połączeniu z wilgotnymi liśćmi na nawierzchni dostarczają lekkiego dreszczyku emocji. Lepiej, żeby koło nie uślizgnęło się wilgotnym podłożu, bo można by było skończyć kilkadziesiąt metrów poniżej nieźle poobijanym. Szczęśliwie obyło się bez przygód.
Wjeżdżamy w Dolinę Prądnika, której dno spowija jeszcze cień i chłód, a zbocza oświetlają już promienie słońca uwypuklając biel wapiennych skał pomiędzy złotymi i czerwonymi liśćmi drzew. To pierwsza z przewidzianych tego dnia dolin, wydrążona przez miliony lat w jurajskich wapieniach, a rozciągająca się od Sułoszowej do Prądnika Korzkiewskiego. Powoli wkraczamy na teren Ojcowskiego Parku Narodowego, asfalt ustępuje miejsca szutrowej nawierzchni, potok Prądnik szemrze cichutko tuż przy drodze.
Ani się obejrzeliśmy jak dotarliśmy do Źródełka Miłości i Bramy Krakowskiej. Po chwili mijamy stawy hodowlane pstrąga ojcowskiego i znajdujemy się w turystycznym centrum Ojcowa z górującymi nad zadbanym dawnym parkiem zdrojowym wapiennymi murami jurajskiej warowni. Z innych atrakcji OPN należy wymienić jaskinie udostępnione do zwiedzania oraz liczne szlaki turystyczne.
Po opuszczeniu centrum Ojcowa po prawej stronie mijamy Kaplicę na Wodzie – umieszczony na palach nad nurtem Prądnika drewniany kościółek p.w. św. Józefa Robotnika. Podążając w kierunku Pieskowej Skały trzeba wzmóc uwagę ze względu na ruch samochodowy, ale też warto rozglądnąć się po okolicy w poszukiwaniu pozostałości dawnych młynów zlokalizowanych nad Prądnikiem – ślady są nadto widoczne, a takich miejsc po drodze jest kilka. Nie dojeżdżamy do Pieskowej Skały asfaltem, gdyż odbijamy wcześniej w prawo w drugą tego dnia dolinę – Dolinkę Zachwytu.
Jest to mało popularna, spokojna, spacerowa dolina, długa na około 2 km, o płaskim dnie i zalesionych zboczach. Ilekroć jesteśmy w tej dolince, to zgodnie z jej nazwą jesteśmy zachwyceni – tym razem powodem zachwytu były dwa stada wolno biegających koników, z których jedno jak gdyby nigdy nic wybiegło z lasu tuż przed nami. Nie wchodziliśmy sobie wzajemnie w drogę, po prostu uszanowaliśmy wspólną obecność w tym miejscu.
Pozostało nam jeszcze pokonać dwa podjazdy, by na koniec długim zjazdem leśną aleją zameldować się u bramy kolejnego orlego gniazda, czyli zamku w Pieskowej Skale.
Pobyt tutaj skończył się na krótkim odpoczynku pod murami, bo wewnątrz, na dziedzińcu akurat trwał remont, a dodatkowo za wejście trzeba było zapłacić (dawniej wejście bez zwiedzania reszty zamku było free). Wobec powyższego zrezygnowaliśmy z wyjścia na taras restauracji znajdującej się na terenie zamku.
Od zamku na poziom drogi do Ojcowa prowadzą terenowe schody niezbyt nadające się do jazdy rowerem, w związku z czym podjeżdżamy leśną aleją, po to, by oddać się krótkiemu, ale intensywnemu zjazdowi. Zamek z dołu wygląda malowniczo niczym z turystycznych folderów. Tuż za nim wyciąga się ku niebu wapienna iglica – Maczuga Herkulesa.
Przed Maczugą mostkiem w prawo wjeżdżamy w lesisty parów – to Wąwóz Sokolec, którym dość jednostajnie wspinamy się w górę. Żegnamy się z Ojcowskim Parkiem Narodowym i po kilkunastu minutach podjazd kończymy na otwartym terenie pomiędzy Wolą Kalinowską a Sąspowem. Zjazd do Sąspowa, następnie podjazd do Jerzmanowic, przeskok na drugą stronę ruchliwej DK94, po czym rozpoczynamy dziewięciokilometrowy zjazd trzecią tego dnia doliną – Doliną Szklarki.
Na tym dystansie tracimy około 200 metrów wysokości. Wjeżdżając do Doliny Szklarki tym samym wkraczamy na teren Parku Krajobrazowego Dolinki Krakowskie rozciągającego się między Krakowem, Trzebinią i Olkuszem, w skład którego wchodzi około dziesięciu jurajskich dolin i kilka rezerwatów przyrody. Pierwsza część zjazdu prowadzi przez centrum Jerzmanowic, druga pomiędzy zabudowaniami Szklar i trzecia w dolnym biegu doliny do jej wylotu w miejscowości Dubie. Dwie pierwsze z racji przejazdu przez miejscowości nie są zbytnio interesujące, ale za to ostatnia obfituje w ładne widoki.
Po drodze mijamy krasowe wywierzysko Źródło Pióro (o wydajności 40 l/s), przy którym przystajemy na szybką kawę, Rezerwat Przyrody Dolina Szklarki, wapienne skałki i stawy hodowlane z najwyraźniej pysznym pstrągiem, bo tłumy były tam spore.
W Dubiu stykają się ze sobą dwie Dolinki Krakowskie – Dolina Szklarki, którą podążaliśmy oraz Dolina Racławki (której jednak nie zaliczamy do dzisiejszego zestawienia).
Dalej przez Pisary docieramy do Nawojowej Góry, kilkaset metrów ruchliwą DK79 wracamy w kierunku Krakowa, by następnie odbić w prawo ku Młynce. Zaraz za pętlą autobusową w Młynce znajduje się wyrobisko nieczynnego już kamieniołomu wapienia Nielepice, a dalej czwarta z mijanych dolin – Dolina Borowca.
To już teren Tenczyńskiego Parku Krajobrazowego położonego na Garbie Tenczyński i w Rowie Krzeszowickim. Jedzie się wprost fantastycznie pośród drzew, z dywanem złotych liści pokrywającym ściółkę w lesie. Prosta asfaltowa droga doprowadza nas na śródleśny parking we Frywałdzie, skąd wiele osób zaczyna swoje trasy w kierunku Tenczyna i Krzeszowic, lub Rudna, zamku Tenczyn i dalej do Puszczy Dulowskiej. My natomiast obieramy przeciwny kierunek zmierzając w stronę Krakowa.
Za Frywałdem przemierzamy Dolinę Sanki, najdłuższą, bo liczącą 5 km na obszarze Garbu Tenczyńskiego. To już piąta z kolei dolina na trasie, którą przemierzamy tego dnia. Przez Kopce i Baczyn docieramy na parking przy wejściu do ostatniej, przewidzianej w ramach naszej wycieczki doliny – Doliny Mnikowskiej.
Skręcamy w prawo w towarzystwie potoku i połyskujących bielą wapiennych skał. Tuż przy ścieżce znajduje się krasowe wywierzysko – Źródło w Dolinie Mnikowskiej – zasilające płynący dnem doliny potok Sanka. Ruch w tej dolince jest spory, gdyż stanowi ona częsty cel weekendowych wycieczek, między innymi za sprawą położonego wysoko w dolinie ołtarza i naskalnego obrazu dzieła Walerego Eljasza-Radzikowskiego. Dalsza część szlaku przez dolinę wiedzie ścieżką pośród drzew, a po przekroczeniu drewnianego mostku, nad samym brzegiem potoku. Od czasu do czasu ciszę zakłóca huk przelatujących nad głowami odrzutowców startujących z pobliskiego lotniska Balice.
Z Mnikowa przez Cholerzyn docieramy do Liszek, gdzie ulicami Mazurową i Zaolsze, pokonując ostatni podjazd na trasie wycieczki meldujemy się w Piekarach. Stąd czeka nas już droga wprost do Krakowa. Początkowo krętą jezdnią do Południowej Obwodnicy Krakowa w sporym ruchu samochodowym, a następnie komfortowym asfaltem po koronie wału przeciwpowodziowego Wisły, przez Bielany i Przegorzały, aż na Salwator. Po naszej lewej stronie na Srebrnej Górze widnieje klasztor oo. Kamedułów oraz widoczne pomiędzy drzewami zarys murów i eremu. Kawałek dalej, w Przegorzałach nad doliną Wisły góruje willa „Baszta” i zamek projektu Adolfa Szyszko-Bohusza. Na Salwatorze nasze drogi się rozchodzą, żegnamy się z Anią i Wojtkiem, po czym udajemy do domów.
I tak z wycieczki, która miała być zwyczajną przejażdżką po dobrze znanych ścieżkach wyszła interesująca eksploracja sześciu jurajskich dolin położonych na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej. To był mile i dobrze wykorzystany dzień, a wszystko to tuż za granicami miasta, w którym mieszkamy. Co z tego, że dróżki znane i wielokrotnie objeżdżone? Dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi, tak samo trasa przejechana już któryś raz nigdy nie będzie identyczna. Zatem jak się nie ma czasu czy możliwości ruszenia w nieznane, to warto pojeździć znanymi ścieżkami, odkrywając rzeczy, które nam wcześniej umykały.
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ