Szyszkodar
Niedawno można było na blogu przeczytać rozmowę z Markiem, który z Krakowa rowerem pojechał nad morze. Parę dni temu pisze do mnie jego żona, Aga, że dwójka ich pociech, Jagoda i Gutek zostali laureatami konkursu plastycznego i że zapraszają mnie na wernisaż, bo temat z którym dzieciaki miały się zmierzyć to „Rowerem przez Kraków”! No to wiadomo, że musiałem tam być!
Współcześnie często pisze się, że coś jest „niezwykłe”, albo „fantastyczne”, albo ktoś jest „wspaniały”. Dla mnie osobiście jest to wyświechtana kurtuazja, którą podejrzewam, w dobie mediów społecznościowych wykorzystuje się z nadzieją szybkiego i łatwego wywalczenia sobie uwagi odbiorcy. Podkreślam to, bo chcę, żebyście wiedzieli, że prace które zobaczyłem w Klubie Kultury Przegorzały (bez ściemy) były zaskakująco dobre, a oglądanie ich sprawiło mi ogromną frajdę. Podobno Pablo Picasso wracając raz z jednej z takich wystaw stwierdził: „Kiedy byłem w ich wieku, potrafiłem rysować jak Rafael, całe życie zabrało mi, aby nauczyć się robić to tak jak one.” Coś w tym jest, ponieważ w sobotę, w domu kultury wyraźnie było widać, w pracach młodszych dzieci, że pozwalały sobie na większą ekspresję, eksperymenty i wolność twórczą, kiedy prace starszaków stawały się bardziej realistyczne i przesiąknięte trendami… Nie oznacza to, że były gorsze, tylko oglądając je trzeba było siebie samego odrobinę przeprogramować.
Informacja na stronie głosi, że po obejrzeniu 175 wspaniałych prac nadesłanych do konkursu komisja wybrała 13 laureatów i 40 wyróżnionych w czterech odpowiednich kategoriach wiekowych, Ja jednak skupię się na moich dwóch bohaterach i kilku innych brzdącach, których pracami chętnie zasiliłbym swoją prywatną kolekcję sztuki współczesnej. Chciałbym was zbombardować galerią wszystkich obrazów, które widziałem, ze szczegółowym omówieniem na co zwrócić uwagę przy każdym, jakkolwiek po pierwsze prace nagrodzone, zostały oprawione w przeszklone ramy, dlatego ciężko było je sfotografować bez odbijania się w nich, po drugie znów muszę sobie przypominać, że piszę tylko relację a nie książkę, a po trzecie udało mi się też pogadać chwilkę z gospodynią tego przybytku, Panią Alicją Rożnowska-Szpot, która szybko się okazało jest mega fajną babką i skarbnicą oryginalnych, rowerowych historii.
Praca Jagódki w części środkowej przedstawia siedzącą na rowerze dziewczynkę w warkoczach ubraną w kwiecistą sukienkę. Na głowie ma czapkę z dwoma piórami: niebieskim i fioletowym, na których jeszcze wylądował gołąb. Rower ma koszyki z przodu i z tyłu, w których siedzą dwa czarne koty. W lewym górnym rogu obrazka jest słońce, w dolnym, jeziorko z pałką szerokolistną i kaczką, a cała prawa strona to budynek, który trochę jest Kościołem Mariackim, trochę Wieżą Ratuszową, a trochę Barbakanem. Warto też zwrócić uwagę na czerwone mazy koło szczytu wieży, które nie wiem czym są, ale ciekawie uzupełniają kompozycję.
Pełna ekspresji praca Gustawa, która już po pierwszym spojrzeniu nasunęła mi skojarzenia z malarstwem jednego z moich ulubionych artystów Hundertwasser’em, robi wrażenie ze względu na zaskakująco mądre i dojrzałe dobieranie kolorów, nie ma tutaj mowy o brudzie, albo przypadkowości. Praca przedstawia w prawym górnym rogu Słońce – być może pojawiło się tutaj pod wpływem pracy starszej siostry artysty? Następnie żółtą i różową kredką woskową autor zaczął rysować niebo, jakkolwiek wygląda na to, że zrezygnował z tej techniki na rzecz plakatówek. Na dole kompozycji są dwa budynki: jeden w palecie zielono/żółto/czerwonej, a drugi czarno/niebiesko/żółto/różowej. Wszystkim dorosłym, którzy mają problemy z zestawianiem palety kolorystycznej, np. przy dekorowaniu mieszkania, polecam te budynki jako wzornik. Wyraźnie widać, że inspirowane są architekturą wokół Rynku Głównego w Krakowie. Obok nich na rowerze w kolorze ultramaryna, siedzi postać, która jest trochę człowiekiem, trochę ptakiem, może trochę kotem… (czyżby znów wpływ starszej siostry?) W koszyku roweru znajdują się trzy czerwone kwiaty z żółtymi centrami.
Praca, która mnie najbardziej rozbawiła to Smok Wawelski w kaszkiecie i szaliku, jadący na rowerze, który zamiast kół ma obwarzanki (taki trochę Fat Bike), na bagażniku jest też skrzynia z obwarzankami, które Smok ochoczo rozrzuca i do których, dobierają się gołębie. W tle płynie sobie Wisła, a za nią widać, albo Jaskinię Smoka, albo Gród Kraka, albo kurnik? W każdym razie podoba mi się tak bardzo, że sam postanowiłem to narysować i jeśli tylko rodzice Natalki, która jest autorką to przeczytają może zgodzą się po zakończeniu wystawy, żebyśmy wymienili się rysunkami.
Resztą prac pozwolę się wam cieszyć, już bez mojego bajdurzenia, a teraz przeczytajcie co pani Alicja mi opowiedział.
(S): Chciałem się dowiedzieć czemu „Rowerem przez Kraków”, skąd pomysł na taki temat?
(A): ): Dlatego, że ja jestem rowerzystką. Uwielbiam jeździć na rowerze i staram się tutaj promować ten temat.
Bierzemy jako Klub co roku udział w konkursie „Rowerem do Szkoły”. Jest to konkurs pilotowany przez miasto Gdańsk, ale Kraków i inne miasta także w nim biorą udział. Co roku fundujemy nagrodę dla jednej ze szkół, jednej z klas, która polega na warsztatach plastycznych około-rowerowych. Zapraszamy zwycięzców we wrześniu, mogą sobie pojeździć naszym rowerem towarowym i posłuchać o trasach długodystansowych w Polsce i we Francji. Bardzo lubię jeździć do Francji na wyprawy rowerowe, dlatego sporo o tym wiem. Potem robimy także artystyczne, około-rowerowe warsztaty, na przykład ze strojów rowerowych, albo projektowania rowerów.
Konkurs „Rowerem przez Kraków” zwieńczony wystawą, jaką Pan dziś widzi, realizujemy od siedmiu, czy ośmiu lat. W tym roku zrobiliśmy go z mniejszym zadęciem, bo zwyczajowo Stowarzyszenie Kraków Miastem Rowerów jest naszym patronem i mamy zwykle zewnętrznych fundatorów nagród rowerowych.
Do tego czasami mamy też warsztaty rowerowe gdzie prezentujemy jak przykręcić śrubkę, czy załatać kółko, ale w tym roku przez Covid nie wiedzieliśmy czy będziemy otwarci, dlatego zrobiliśmy to tak mniej hucznie. W zeszłym roku pokonkursowa wystawa była zdalna. Dostawaliśmy prace wirtualnie i zrobiliśmy tylko wystawę wirtualną, no a w tym roku się super udało, chociaż prac i tak było mniej. Normalnie dostajemy koło pięciuset zgłoszeń.
(S): Zastanawiałem się, czemu znajomi, którzy mieszkają przy rondzie Matecznego wysyłają dzieciaki tak daleko do domu kultury, a oni powiedzieli, że nie, że pociechy chodzą do Podgórza, a tutaj było tylko ogłoszenie wyników. Czyli teraz rozumiem, że rysunki dzieci, spływają z całego Krakowa. Musi mi pani opowiedzieć jeszcze coś więcej o tym rowerze cargo, bo trochę o tym pisałem ostatnio, od jakiegoś czasu ekscytuję się tematem i cieszę się, że tutaj jeden jest, dlatego proszę powiedzieć jak to się stało.
(A): Cargo sobie kupiliśmy kilka lat temu przy okazji projektu finansowanego z budżetu Narodowego Centrum Kultury. To był taki program Ministerstwa Kultury: „Dom Kultury Plus”, czyli taki program, w którym można było wyjść na zewnątrz i dowiedzieć się od ludzi co by chcieli, żebyśmy dla nich w Klubie organizowali. Realizowany był w dwóch etapach. W pierwszym etapie była analiza potrzeb środowiska, a w drugim etapie projekt przypominał mały budżet obywatelski: dysponowaliśmy pewną kwotą pieniędzy i nasi mieszkańcy proponowali co chcieliby wraz z nami zrealizować. Zrobiliśmy super fantastyczne rzeczy, z których byłam ogromnie dumna. Ta pierwsza część, ta analiza – oczywiście można było sobie zamówić firmę socjologiczną, która by nam zdiagnozowała potrzeby mieszkańców, ale myśmy to zrobili sami. Wymyśliliśmy, że będziemy jeździli po dzielnicy, bo projekt obejmował więcej niż tylko same Przegorzały, obejmował cały Zwierzyniec gdzie mamy jeszcze dwa kluby: w Chełmie i na Woli. Wymyśliliśmy sobie, że będziemy rowerem wozili studnię życzeń. Wykonaliśmy dużą studnię ze styropianu i woziliśmy ją w tym rowerze cargo. Zaczepialiśmy mieszkańców na ulicy i prosiliśmy, żeby sobie wrzucili do tej studni życzenia działań kulturalnych takie jakie by sobie wymarzyli. I dzięki temu projektowi cargo zostało u nas. Bardzo o niego dbamy, więc nie pozwalam żeby stało gdzieś na zewnątrz i deszcz je moczył, tylko stoi w środku.
Używamy je na imprezy, jak dzisiaj. Zwykle mamy większe imprezy, które obejmują obszarem całe osiedle. Mamy niedaleko taki plac sportowy, więc kiedy tam też robimy jakieś wydarzenia rower nam się super przydaje do wożenia wielu rzeczy. Ale na stałe to my go po prostu tylko pieścimy, doglądamy i trzymamy tutaj w środku, no bo nie wiemy czy będziemy ponownie mieć okazję żeby kupić cargo.
(S): Właśnie dlatego ludzie mają mieszane zdanie na ich temat, w sensie, że niby by chcieli widzieć jak przedsiębiorcy ich używają w mieście, ale z drugiej strony cena jest tak konkurencyjna do jakichś używanych samochodów, czy skuterów, że przerzucanie się na cargo staje się jedynie z pobudek ideowych.
(A): To znaczy, nie był jakiś strasznie drogi… on kosztował jakieś trzy tysiące złotych… albo sześć? Chyba sześć, myśmy zapłacili trzy, a drugie trzy musiałam jakoś skombinować?
(S): (Porozumiewawczy uśmiech)
(A): No, ale jak pan widzi mamy też samoobsługową stację rowerową i to nie jest stacja z Zarządu Dróg, tylko nasza własna. Ufundowało ją Stowarzyszenie Przyjaciół Przegorzał. Dzięki temu mieliśmy stację naprawczą zanim w ogóle te stacje rowerowe się tutaj pojawiły.
(S): A jeszcze jakby mi powiedziała Pani trochę więcej o tym swoim prywatnym rowerowaniu we Francji i w ogóle.
(A): Wraz z mężem jesteśmy francuskojęzyczni, bywaliśmy często we Francji, dlatego jest nam tam po prostu zawsze fajnie wracać. Wcześniej pracowałam w Centrum Młodzieży im. Henryka Jordana, gdzie realizowaliśmy dużo projektów współpracy międzynarodowej, dlatego często jeździłam z młodzieżą do Francji, zwłaszcza do regionu Orleanu, w Dolinie Loary. Realizowaliśmy warsztaty plastyczne, albo fotograficzne: rysowaliśmy, czy szkicowaliśmy zamki, potem wieczorami wykańczaliśmy prace i robiliśmy wystawę. W najlepszym okresie wysłaliśmy do Francji pięć autobusów, po pięćdziesiąt osób przez całe wakacje i potem robiliśmy wystawy w Merostwie, w Orleanie i w Krakowie, w Urzędzie Miasta. Zauważyłam, że we Francji są piękne ścieżki rowerowe i wróciliśmy tam prywatnie z mężem.
Od tamtego czasu jeździmy regularnie co roku na takie długie wyprawy. Za pierwszym razem pojechaliśmy jeszcze tam ze strachem, do Burgundii. Mieszkaliśmy na kempingu i robiliśmy kółka po okolicy. Ale potem, już następnym razem wróciliśmy do Doliny Loary i jechaliśmy od Orleanu do wybrzeża Atlantyckiego. To było jakieś 700 kilometrów. I to nam bardzo zasmakowało. Francja jest po prostu genialna pod tym względem, naprawdę. Mamy teraz problem, bo właśnie się mierzymy z tym co mamy zrobić w tym roku. W zeszłym roku, byliśmy w Polsce.
(S): A to chodzi o obostrzenia związane z pandemią?
(A): To znaczy, w Polsce też jest ładnie…
(S): Czy chodzi o to, żeby mieć ładną trasę?
(A): Chcemy mieć ładną trasę. Green Velo jest bardzo ładne, byliśmy na tamtym terenie wielokrotnie, ale mnie chodzi o to, żeby po prostu było… (z zakłopotaniem) lepiej.
(S): A jak jedzie Pani z mężem, to ilu dniowe są to wyjazdy?
(A): No dwa i pół tygodnia. My robimy od tysiąca do tysiąca pięciuset kilometrów przez urlop.
(S): Fajnie
(A): W ciągu dnia jesteśmy w stanie przejechać do stu kilometrów.
(S): A jakie rowery?
(A): Ja mam Scott’a, stoi tam z przodu, crossa, zresztą mąż też.
(S): Z sakwami?
(A): Tak, tak, sakwy, namiot, kuchenka do gotowania…
(S): Aha, tak to wygląda. To nieźle, że sto kilometrów z takim bagażem. Zwykle ludzie się decydują przy stu kilometrach przez tyle dni, na ograniczanie ładunku i jedzenie w jakichś miejscach po drodze.
(A): My staramy się jeść w południe obiad w restauracjach. To jest element podróży, to jest element kultury i tak naprawdę to nie jest takie drogie. Bo jeżeli się tylko nie je w jakiejś miejscowości nadmorskiej, to obiad (przed pandemią) kosztował 13 euro. I to był taki obiad francuski, entrée , danie główne i deser i zawsze było to po prostu pyszne. Jak to francuskie jedzenie
(S): Dobra, bo już jestem zazdrosny.
(A): Wyślę Panu mojego bloga, Nie jestem blogerem zawodowym, ale ponieważ chciałam koniecznie gdzieś to zapisać to zrobiłam prywatny blog, także o jedzeniu we Francji podczas wyprawy.
(S): o super! Bardzo chętnie wykorzystam w artykule. Jedzenie kocham jeszcze bardziej niż rowery 🙂
(A): W związku z tym co roku mamy też wolontariuszy z Francji, z Programu Europejski Korpus Solidarności, także po to żeby sobie trochę porozmawiać po francusku na miejscu w Krakowie. Francja ma dwa systemy kempingów, ma systemy prywatne, które są oczywiście droższe, one są najczęściej w jakichś wypasionych miejscach turystycznych (…)
Tutaj musieliśmy przerwać, bo jednak na wernisażu dużo się działo i Pani Alicja była rozchwytywana, ale mleko zostało rozlane, kości zostały rzucone i za rok, albo i wcześniej na pewno dostaniemy od was mnóstwo zdjęć z rowerowych wakacji spędzonych w kraju dzielnych galów.
Całusy dla Agnieszki, Marka, ich dzieciaczków, Agnieszki, Bartka i ich urwisków oraz dla Emilki.
Thanks.