Szyszkodar
Przeczytałem kiedyś, że rdzenna ludność Hawajów tatuowała sobie żółwie nad kostkami, ponieważ wierzono, że te stworzenia pomagają w wędrówce do szczęścia. Są niezwykle silne, wytrzymałe i płodne, żyją długo, niektóre gatunki nawet po kilkaset lat i mają wewnętrzny kompas, który pozwala im przemierzać całe oceany trafiając bezbłędnie do celu. Łatwo więc pomyśleć, że jeśli chcemy w życiu osiągnąć zamierzone plany musimy być silni, iść spokojnie, powoli i wytrwale jak żółw. Od dziecka jestem wielkim sympatykiem tych gadów i oprócz tego, że również mam je wytatuowane nad kostkami, kiedy zabrałem się za robienie rysunków rowerem oczywiste było dla mnie, żeby zacząć od żółwia.
Jakoś dwa lata temu natknąłem się przypadkiem na artykuł o człowieku, który nazywa siebie Strava Artist. Stephen Lund, bo o nim mowa, od lat w swoim rodzinnym mieście w Kanadzie przemierza ulice z włączoną na telefonie aplikacją w taki sposób, że po zakończeniu zarejestrowana trasa wygląda jak piękny rysunek. Dinozaur, syrenka, postaci z Gwiezdnych Wojen, a nawet królowa Victoria. Możecie sobie googlnąć – wyglądają niesamowicie! Pomyślałem, że takie rysunki, o których piszą na całym świecie to świetna promocja miasta jak i jazdy na rowerze, a dzięki niej jak wiemy przyczyniamy się do zmniejszania śladu węglowego, co jest dla mnie ważne! Ponadto mój ukochany Kraków to miasto kultury i zasługuje na takie rysunki, więc chciałem tego artystę do nas zaprosić. Szybko jednak uznałem, że byłoby to na pewno zbyt kosztowne i może lepiej poszukać kogoś w Polsce, kto mógłby to zrobić? No, ale długo nikt się nie znajdywał. Ostatecznie nie jestem sportowcem, ale skoro jestem rysownikiem to może sam spróbuję? Na początku ciężko mi się było zebrać. Mówiłem tylko na lewo i prawo, że jest taki artysta i że ja też kiedyś takie zrobię, bo to za dobry pomysł, żeby tego nie zrobić, i w Krakowie takie powinny być – ble ble ble – tylko takie pitolenie. Pracowałem wtedy w firmie Pontoon, która miała fundację Win4Youth i za każdy przejechany przez pracownika kilometr na rowerze przeznaczali jednego centa na cele charytatywne, czy jakoś tak. Opowiedziałem o kanadyjskim artyście koledze, który był u nas gościem od W4Y, on opowiedział wszystkim na firmowym zebraniu i głupio już było tego nie zrobić jak teraz całe biuro zaczęło czekać na rysunki rowerem. Poproszono mnie, żebym narysował biegacza, albo rowerzystę, albo chociaż napis W4Y. Ja jednak powiedziałem, że muszę się dopiero nauczyć, nie wiem czy mi wyjdzie i że chcę zacząć od żółwia. Kupiłem mapę, rozłożyłem ją sobie w domu na biurku i zacząłem paluchem studiować ulice miasta, aż znalazłem gada! Musiałem tylko w miarę zapamiętać trasę, włączyć aplikację i jechać.
Pyk, żółwik wokół starego miasta, a jego oczko to Wawel. I co? Zatkało kakao! Po żółwiu chciałem jeszcze narysować Smoka Wawelskiego zanim przejdę do realizacji zamówień. No to znowu rozłożyłem mapę i po około dwóch godzinach kombinowania wymyśliłem. W trakcie oryginalne plany na ogon pomieszał mi trochę remont jednej z ulic, a brzuch został narysowany inaczej, ponieważ musiałem ominąć biegnący w ten dzień po Krakowie maraton. Mimo wszystko smok, póki co jest chyba moim ulubionym.
Jak już jestem taki kozak – pomyślałem, to z łatwością narysuję pomysły ludzi z pracy, jednak okazało się, że nie jest to takie hop siup. Zacząłem od biegacza, ale nie udało się. Po pierwsze trasa okazała się dla mnie za długa i nie wytrzymałem kondycyjnie, a po drugie jego kształt był mocno naciągany i za mało czytelny.
Jako artysta lubię podejmować się takich rzeczy, po których coś zostaje, coś dla innych co może ich inspirować, uwrażliwiać, pobudzać wyobraźnię, rozbawiać, albo wyrywać z marazmu codzienności nawet jak mnie już nie będzie. Żeby to zrobić czasem trzeba zdecydować się na jakieś poświęcenia: nie dospać, nie dojeść, czy nie spotkać się ze znajomymi. Do tej pory sport nie był dla mnie frajdą, raczej bezpłodnym zabijaniem czasu i niechętnie się go podejmowałem uważając, że lepiej wykorzystać wolne chwile na tworzenie. Jednak potrzeba pozostawiania czegoś po sobie podstępnie sprawiła, że próbując dokończyć ten i następne rysunki zacząłem zmuszać się do przekraczania swoich limitów po drodze dorabiając się całkiem niezłej kondycji. Pozwoliła mi ona wymyślać coraz bardziej ambitne projekty.
Podczas próby numer dwa, patrząc na mapę przed wyjazdem stwierdziłem, że mój biegacz po kilku zmianach, mógłby być równie dobrze rowerzystą. Będzie wyglądał niezwykle kanciaście, ale może uda się osiągnąć efekt „tak źle, że aż dobrze” i chyba tak wyszło.
Głowa jest kwadratowa to wymyśliłem, że dorysuję daszek – będzie wyglądało jak czapka. Żeby zrobić oko musiałem zejść z roweru i spokojnie przejść się kawałeczek między grobami na Cmentarzu Rakowickim. Zobaczcie też na tylnie koło całkiem po lewej stronie. Przerywa się! To dlatego, że w tym miejscu nie ma mostu. Przypiąłem Tęczową Strzałę do znaku przy ścieżce rowerowej, po czym (liczy się dzieło, które zostaje na lata, a nie wysiłek artysty) wlazłem w chaszcze, badyle i metrowe pokrzywy przedzierając się aż do samiuśkiego brzegu rzeki. W nocy myślałem, że się wścieknę od tych poparzeń, ale co tam.
Jakoś może miesiąc później byłem na koncercie Acid Drinkers. Rysowałem o nich komiksy, które ukazywały się na portalu Antyradia, także mogłem za sceną pogadać z ekipą zespołu. Pochwaliłem się swoimi rowerowymi wyczynami i niespodziewanie spotkały się z ogromną popularnością, a że uwielbiam być popularny, więc zacząłem się popisywać na maksa – mówić, że Acid Drinkers też napiszę i takie zakrapiane śmieszki heheszki. Była tam też Ania, która śpiewa w zespole Biff. Mało liter, prawda? Dlatego kilka dni po koncercie napisałem rowerem Biff – lajtowo.
Tak lajtowo, że jeszcze zrobiłem serduszko na koniec, a co? Nie pozwolili mi wjechać na Wawel, dlatego, żeby zrobić kropkę nad i musiałem przypiąć Tęczową Strzałę, obejść dziedziniec zamkowy i wrócić do swojej kolorowej maszyny.
Chwilę potem miał być koncert Paula McCartneya w Krakowie. Jestem wielkim fanem the Beatles i bardzo chciałem zobaczyć ten występ. Nie udało mi się kupić biletu, jakkolwiek dosłownie tydzień przed imprezą wymyśliłem, że może jak napiszę imię gwiazdora na całe miasto to mnie wpuszczą? W między czasie obejrzałem wystąpienie Stephen’a Lund’a na TED Talk. Podpowiedział mi jedną sztuczkę, że jak się naciśnie pauzę w Stravie, przejedzie do innego miejsca i włączy aktywność na nowo to aplikacja połączy punkty prostą linią. Dzięki temu udało się zrealizować pierwszą część planu i napisać Paul McCartney na Krakowie. Nie było jednak zakończenia jak w amerykańskich filmach, bo dobiłem się z tym wyczynem jedynie do organizatorów koncertu, którzy odpisali mi, że przekażą go reprezentantom artysty no i w sumie to tyle, na koncert nie wszedłem.
Ex-Beatles grał w Krakowie jakoś w listopadzie, dni robiły się coraz krótsze i bałem się jeździć całkiem po ciemku po przeróżnych zakamarkach miasta, więc następną trasę zrobiłem dopiero na wiosnę. Wygląda na to, że napisy przypadły mi bardziej do gustu. Może, dlatego że było na nie większe zapotrzebowanie, albo że czułem się jak artysta graffiti, który używa swojego roweru jak puszki ze sprayem i smaruje niewidzialną farbą po ulicach miasta, a może, dlatego że w styczniu koleżanka życzyła mi na urodziny, żebym całą książkę w ten sposób napisał, sam nie wiem.
Tym razem wyjeździłem Win4Youth. Z czwórką było dużo kombinowania, Y mogłoby mieć dłuższy ogon, żeby mniej przypominało X, (w tym momencie trasy – pamiętam – miałem siłowy kryzys) a jak pisałem T to zerwał mi się łańcuch! Jeździłem wtedy jeszcze na pierwszej Tęczowej Strzale. Musiałem zatrzymać aplikację, wrócić z rowerem na nogach do domu, znaleźć szybko jakiś inny, wrócić z powrotem na miejsce, uruchomić zatrzymaną aktywność i dokończyć napis.
Zaraz po odejściu z firmy dla koleżanek i kolegów z pracy zrobiłem pożegnalny napis Pontoon.
Następnie przyszedł w końcu czas, żeby napisać Acid Drinkers. Niestety zacząłem mieć wtedy poważne problemy z nerwicą, która coraz bardziej utrudniała mi codzienność, poza tym wybrałem sobie jeden z najgorętszych dni tamtego roku i też Tęczowa Strzała (tym razem Dwójka) okazała się za słaba, dlatego po Acid Dr z bólem w sercu, cały roztrzęsiony od nerwów wyłączyłem aplikację i bardzo powoli wróciłem przygnębiony do domu do łóżka.
Dopiero po roku przerwy czułem się na tyle dobrze, żeby móc z powrotem spróbować swoich sił z rowerowym graffiti. Na rozgrzewkę napisałem Tomar w podzięce dla chłopaków z serwisu rowerowego, którzy opiekowali się wszystkimi trzema Tęczowymi Strzałami.
Potem byłem odwiedzić przyjaciół w ich nowym mieszkaniu w Warszawie. Podczas gadania i popijania whisky z colą Ania powiedziała, że jej ulubiony wyraz w języku polskim to d*pa. No to wyzwanie przyjęte! Napis wyjeździłem tydzień po wyborach prezydenckich, także śmieję się, że jedynie głupkowaty wybryk stał się nagle poważnym komentarzem politycznym.
Jest jeszcze bardzo dużo rysunków i napisów, które marzy mi się Tęczową Strzałą III wysmarować. Chciałbym między innymi napisać tytuły wszystkich płyt swojego ulubione zespołu Metallica, albo w ramach projektu WORLD PEACE pokazać, że każdy jest ważny, nikogo nie można pomijać i napisać na Krakowie nazwy wszystkich krajów na świecie. Ale zamiast mówić o pomysłach, postaram się je zrobić i wtedy opowiedzieć wam o nich coś więcej. Póki co trzymajcie się, pokój!
Fantastyczna pasja. Talent artystyczny z zacięciem sportowca. Pozazdrościć. Fajne rysunki i na mapie i przeniesione na papier.
Dzięki Madziu! <3 Pomysłów na nowe mam jeszcze sporo, będą się co jakiś czas pokazywać na naszym fejsbuku 🙂
Wymyśliłem, jadę.
Największy Polski Anioł Stróż 4.000 km. http://www.przygoda.tk