Bartłomiej Pawlak
Wakacje już niedługo. W związku z konsekwencjami Covid-19 wiele osób zapewne zrezygnuje z zagranicznych wojaży i wybierze wypoczynek w Polsce. Roztocze idealnie nadaje się na wakacyjny wyjazd samemu lub z rodziną, a rowery zdecydowanie mogą ułatwić jego zwiedzanie. Postaram się Wam przybliżyć ten region na podstawie naszych zeszłorocznych wakacji w Zwierzyńcu.
Zaczęło się jak zawsze niewinnie, od luźnej rozmowy z Jackiem i Rafałem o rowerowych urokach Roztocza. Ani się spostrzegłem, jak nadszedł grudzień, a Jacek pyta mnie na poważnie – to co, wszystko dograne, jedziemy? Słowo się rzekło, kobyłka (a w tym przypadku rower) u płota, jak mawia przysłowie. Szybka weryfikacja wiadomości o Roztoczu i okazuje się, że poza ogólną wiedzą z lekcji geografii, że to gdzieś na wschodniej ścianie, w okolicach Zamościa (a może Lublina?), to tak po prawdzie niewiele wiem.
Z wypiekami na twarzy czekam na przesyłkę z księgarni podróżniczej z mapami i przewodnikami z tego regionu. Jest! Zatapiam się w lekturze i przez kolejne wieczory rzucam się w wir układania tras i planowania innych atrakcji turystycznych. Pochłania mnie to bez reszty, ale daje niesamowitą satysfakcję.
Przeglądając oferty noclegów trafiłem na agroturystykę U Drwala w Zwierzyńcu. To był strzał w dziesiątkę jak się później okazało. Mieliśmy do dyspozycji cały dom, miejsce na rowery, altankę, leżaki, grilla, miejsce do gier i zabaw, a w dodatku wszystko to blisko centrum. Na czas wyjazdu stał się on naszą kwaterą główną.
W międzyczasie do ekipy dołącza Krzysiek z rodziną – grupa liczy w sumie osiemnaście osób! Po równo dziewiątka dzieci i dorosłych. Czy podołam wyzwaniu? Czy wszyscy będą zadowoleni? A co jak nie dopisze pogoda? Może źle dobrałem trasy do możliwości grupy? Co jak się komuś przytrafi kontuzja? Cały maj był deszczowy, nikt nie przejechał ani kilometra, a do wyjazdu zostają cztery tygodnie – kiedy uda się zrobić formę? Tyle wątpliwości, tyle pytań…
I stało się. Nadszedł dzień wyjazdu – 6 lipca godz. 5:00. Zbiórka, krótkie powitanie, przedstawienie osób (nie wszyscy się znali) i “…cała na przód ku nowej przygodzie, taka frajda nie zdarza się co dzień…”. A tak na serio to autostradą A4 na wschód. Koło godziny ósmej stajemy na parkingu przed Przeworskiem. Tutaj pierwsza niespodzianka – mój rower ma defekt – kapeć na początek wyjazdu (w dodatku podczas transportu) działa demotywująco. Okazało się, że rower mojego syna pedałem przetarł oponę i dętkę w moim Cubie. Na szczęście w Biłgoraju znaleźliśmy sklep rowerowy, udało się kupić nową oponę i w zaplanowanym czasie dotarliśmy do Zwierzyńca. Rozpakowanie rowerów i bagaży przebiegło ekspresowo, a w międzyczasie ja naprawiłem swój rower.
W Szczebrzeszynie i rowerzysta brzmi w trzcinie
W samo południe cała ekipa stawia się na zbiórce. Robię szybką odprawę, przedstawiam zasady bezpiecznego poruszania się, dzielę grupę na dwa zespoły, wyznaczam prowadzących i zamykających, po czym wyruszamy na pierwszą wycieczkę. Przez centrum Zwierzyńca niespiesznie wyjeżdżamy z miasta podążając za znakami trasy Green Velo wydzieloną ścieżką rowerową poprowadzoną lewą stroną drogi w kierunku Zamościa. W połowie odległości do Szczebrzeszyna, w Żurawnicy ścieżka się kończy i kolejne kilometry pokonujemy jezdnią, ale z wydzieloną drogą rowerową. Szybko docieramy do Szczebrzeszyna, gdzie na rynku dłuższą chwilę zajmuje nam wykonanie zdjęć we wszystkich możliwych konfiguracjach – z chrząszczem i bez, z rowerami, i solo.
Po sesji szukamy pizzerii, bo wszystkim zaczyna burczeć w brzuchach. W końcu znajdujemy dobrą miejscówkę, posilamy się i wyruszamy w drogę powrotną. Żeby nie dublować trasy wybieram drogę przez Kawęczyn, Topólczę i Turzyniec. Na wyjeździe ze Szczebrzeszyna napotykamy kolejny, tym razem drewniany pomnik chrząszcza, symbolu miejscowości. Na tej trasie ruch jest zdecydowanie mniejszy, a po drodze mijamy mnóstwo schludnych, niewielkich drewnianych domów. Po lewej w oddali rysuje się Żurawnicka Góra, a na pierwszym planie widoczne są długie pasma pól uprawnych ze zbożem i grochem. Sielanka.
Odnosimy wrażenie, że Roztocze to ulubione miejsce bocianów, jako że co chwilę mijamy gniazda kolejnych skrzydlatych rodzin. W Turzyńcu skręcamy w lewo i przez miejscowość Bagno kierujemy się do Zwierzyńca. Przejeżdżając mostem nad Wieprzem mijamy kajakarzy spływających tą urokliwą rzeką. Mijamy cmentarz i naszym oczom ukazuje się niesamowity widok – drzewo rosnące pośrodku jezdni. Coś niesamowitego.
Wycieczkę zamykamy bilansem 25 km. Na zakończenie dnia udajemy się na zwiedzanie centrum Zwierzyńca, gdzie dzieci pałaszują zasłużone lody, a dorośli próbują lokalnych specjałów tutejszej sztuki piwowarskiej w Browarze Zwierzyniec.
Stawy Echo, Florianka i Rezerwat Szum
Tutaj wypoczywa się inaczej, regeneracja następuje szybciej. Po trudach drogi i atrakcjach dnia poprzedniego, rano wszyscy wstają wypoczęci i gotowi do jazdy. W centrum Zwierzyńca zatrzymujemy się, żeby obejrzeć kościółek na wodzie, przy niedzieli akurat otwarty. Oglądamy, podziwiamy, na koniec wspólne zdjęcie i ruszamy dalej. Po przejechaniu kilkuset metrów kolejna przerwa w podróży – informacja turystyczna u wejścia do Roztoczańskiego Parku Narodowego. Wyposażeni w mapy, przewodniki, pocztówki i pamiątkowe koszulki mijamy bramę parku i wygodną leśną drogą wjeżdżamy w las.
Docieramy do Stawów Echo, które ze względu na suszę i niski stan wody lepiej prezentują się na folderach niż w realu. Niedaleko za stawami trasa rowerowa na dobre oddziela się od asfaltu i wygodną, szeroką, szutrową drogą przemierzamy Roztoczański Park Narodowy trzymając się znaków żółtego szlaku rowerowego i oznaczeń GreenVelo. Ruch znikomy, więc pozwalam na swobodną jazdę w grupach. Po przekroczeniu torów kolejowych czeka nas atrakcja. Bobrowe rozlewisko. Mimo iż bobrów nie spotkaliśmy, to wrażenie robią stojące w wodzie drzewa. Uroczysko. Kolejne kilometry mijają nam w sielskiej atmosferze. Przed nami Florianka z zachowawczą hodowlą konika rasy polskiej.
Te półdziko hasające po rozległych pastwiskach urocze koniki podchodzą do ogrodzenia domagając się pieszczot. Głaskamy je, robimy sobie z nimi zdjęcia i ruszamy w dalszą drogę
W planie na dzisiaj mamy jeszcze do zobaczenia Rezerwat Szum. Szumami w tym rejonie określa się progi skalne w piaszczystym dnie rzeki, na których powstają niewielkie wodospady.
Szukamy miejsca, z którego moglibyśmy zobaczyć owe szumy, wjeżdżamy na parking i w grząskim piasku, trach – w rowerze Krzyśka pęka szprycha. Szczęśliwie następnego dnia szybko udaję się usunąć usterkę. Niestety parking okazuje się nienajlepszym miejscem do rozpoczęcia zwiedzania szumów, wobec czego jedziemy jeszcze kolejne dwa kilometry, gdzie niebieski szlak wprowadza nas na ścieżkę dydaktyczną. Ponieważ trochę kilometrów mamy już przejechane i głód daje znać o sobie, zarządzam postój i przerwę na piknik. Z plecaków wyciągamy kuchenki turystyczne, gotujemy wodę i zalewamy liofilizowane zupki. Z resztek wrzątku parzymy kawę i tak posileni zmierzamy nad zaporę pobliskiego sztucznego zbiornika, szukać początku ścieżki.
Obejście całej ścieżki dydaktycznej Rezerwat Szum zajmuje nam koło godziny. Napotkane po drodze szumy trochę nas rozczarowują. Są raczej mizerne, ale wynika to z suchego lata i niskiego poziomu wód, czego efektem jest ich mikry rozmiar. Wracamy do pozostawionych w miejscu pikniku rowerów i przemierzamy po śladach drogę powrotną do Zwierzyńca. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze raz przy Stawach Echo, żeby z wieży widokowej zobaczyć cała ich panoramę. Kończymy dzień z 32 kilometrami na licznikach.
Józefów i Puszcza Solska
Kolejny dzień z rana zapowiada się pochmurny. Nie bacząc na aurę pakujemy rowery na samochody i udajemy się do oddalonego o 15 km Józefowa. Auta zostawiamy na parkingu przy wieży widokowej, którą zamierzamy zwiedzić w pierwszej kolejności. Niestety deszcz próbuje pokrzyżować nam plany, ale na szczęście w porę chronimy się pod wiatą.
Jako że wieża jest zadaszona, to deszcz nie przeszkadza nam w jej zwiedzeniu. Z górnego tarasu roztacza się piękny widok na okolicę i przyległy kamieniołom wapienia józefowskiego, z którego powstała owa wieża. Kamieniołom jest udostępniony do zwiedzania, więc udajemy się na jego eksplorację po zejściu z wieży. Niestety deszcz nie daje za wygraną, ale po raz kolejny wiata przy wieży daje nam schronienie. Chwilę później pod kołami umyka nam genialna trasa GreenVelo – trzy kilometry odseparowanej od ruchu ogólnego ścieżki biegnącej wzdłuż pól – chwilo trwaj, jesteś piękna.
W Hamerni znowu dopada nas deszcz, ale szczęśliwe schronienie daje nam przystanek PKS odpowiednio duży, aby pomieścić 18 osób. Po krótkiej przerwie znowu jesteśmy na siodełkach. Kilkanaście minut później docieramy do rezerwatu Czartowe Pole.
Zjawiskowy, dziki kanion, który zwiedzamy z pieszej perspektywy. Ścieżka prowadzi w górę i w dół, w potoku leżą powalone drzewa, a i szumy znacznie bardziej okazałe niż dnia poprzedniego. Dziki charakter miejsca w pełni odzwierciedla jego nazwę – według podań, jeno czarci tu hasali… Tajemniczości rezerwatowi przydają napotkane wśród drzew ruiny dawnej papierni rodziny Zamoyskich. Po spacerze czas wyciągnąć z plecaków kuchenki i urządzić biwak. Kolejna i ostatnia tego dnia próba zepsucia nam wycieczki przez deszcz nie udaje się, i do końca dnia mamy już spokój.
I super, bo przed nami kilka dobrych kilometrów jazdy przez Puszczę Solską. Chyba na wszystkich nas puszcza wywiera niesamowite wrażenie. Droga prosta jak strzała, a po obu jej stronach rosną wysokie i smukłe sosny.
Dolne piętro sosnowego boru jest czyste i jak okiem sięgnąć widać tylko gołe pnie drzew u samej góry zwieńczone koronami. Jakże odmienna ta puszcza od dobrze znanej nam Niepołomickiej. Wśród majestatu drzew jesteśmy sami, brak jakiejkolwiek obecności innych osób. Trasa obfituje w pomniki toczących się na tych terenach walk z czasów II Wojny Światowej. Przy każdym zatrzymujemy się na chwilę, aby pokłonić się tym, którzy oddali swe życie w walce z okupantem. Na rozwidleniu dróg odbijamy na prawo na Fryszarkę. Jeszcze tylko dwa podjazdy i wracamy do pozostawionych przy wieży samochodów. Do listy dopisujemy kolejne 31 km.
Susiec, Oseredek i Borowe Młyny
Tego dnia wyprawę rozpoczynamy w oddalonym o kolejne 15 km od Józefowa Suścu.
Dochodzimy do perfekcji w rozładunku rowerów i po chwili mkniemy drogą w kierunku Oseredka. Tam zgodnie z planem zatrzymujemy się w Muzeum Pożarnictwa. Przemiła pani przewodniczka oprowadza nas i z dużym zaangażowaniem opowiada o starszym ogniomistrzu Janie Łasochu, nieżyjącym już twórcy muzeum oraz zgromadzonych przez niego eksponatach.
Trzeba przyznać, że zebrana w muzeum kolekcja pożarniczych utensyliów robi wrażenie. Co najważniejsze dla dzieci, wszystkiego mogliśmy dotknąć, zawyć strażacką syreną oraz wejść do wnętrza samochodów bojowych. Przy okazji przeczekujemy kolejną porcję wody lejącej się z nieba. Polecamy to miejsce jako obowiązkowy punkt do odwiedzenia i miejsce przyjazne rowerzystom.
Cztery kilometry dalej, zgodnie z marszrutą zlokalizowany jest kolejny nieczynny kamieniołom – Nowiny. Przez dawne wyrobisko prowadzi ścieżka kończąca się przy zlokalizowanej nad krawędzią urwiska wieży widokowej, z której roztacza się widok zapierający dech w piersiach.
Nam jednak najwyższy czas ruszać w dalszą drogę. Zaraz za Nowinami skręcamy w lewo w Puszczę Solską. Mimo że kolejne kilometry pokrywają się z trasą wczorajszej wycieczki, to puszcza jest na tyle fascynująca, że nikt nie narzeka na zdublowany odcinek. W miejscu, gdzie poprzedniego dnia odbijaliśmy na Fryszarkę, dzisiaj skręcamy w lewo, by po dwóch kilometrach znaleźć się w osadzie Borowe Młyny – w skład przysiółka pośrodku puszczy składają się cztery domy. Tuż obok znajduje się obelisk upamiętniający polowanie, w którym w 1578 roku wraz z królem Stefanem Batorym udział wzięli hetman Jan Zamojski i poeta Jan Kochanowski. Nad rzeką trafiamy na chyba najpiękniejsze podczas całego wyjazdu miejsce biwakowe. Niestety, co chyba staje się już tradycją, nadciągające deszczowe chmury przerywają sielankowy odpoczynek. Na szczęście kończy się na kilku kroplach deszczu.
Niestety marne w tym miejscu oznakowanie szlaku sprawia, że trochę kluczymy, zanim udaje się nam wjechać na właściwą drogę. Pomocą służy napotkana gospodyni z przysiółka. W tym miejscu okazuje się, że do przewodników trzeba podchodzić z pewną rezerwą, bo droga opisana jako łatwa i na każdy typ roweru okazała się dziesięciokilometrowym odcinkiem piaszczystej i grząskiej drogi przez las.
Osobom z rowerami o wąskich oponach sprawiło to pewien kłopot, ale szczęśliwie i bez większych przygód domknęliśmy pętlę. Nasz kilometrowy dorobek powiększył się o kolejne 34 km.
Po czterech dniach jazdy postanowiliśmy zrobić krótką przerwę od rowerów i skorzystać z bogatej oferty turystycznej Roztocza. Tak samo robię przerwę w tym miejscu relacji, a o tym, gdzie jeszcze byliśmy i co zobaczyliśmy do końca wyjazdu, przeczytacie w drugiej części relacji, która ukaże się niebawem.