Bartłomiej Pawlak
Kto śledzi nasze wpisy na blogu, ten zapewne wie, że wakacje 2024 spędziliśmy podróżując po Pomorzu Zachodnim, przemieszczając się głównie na rowerach, poznając nowe, a także odwiedzając znane nam miejsca. Kto jednak jeszcze nie miał okazji przeczytać jak wyglądało pierwszych pięć dni naszego wyjazdu, to wszystkie szczegóły znajdzie w zamieszczonym poniżej linku:
CZĘŚĆ PIERWSZA
Dzień 1 – Wyjazd i Dziwnówek
Dzień 2 – Dziwnówek – Niechorze
Dzień 3 – Dziwnówek – Kamień Pomorski
Dzień 4 – Dziwnówek – Międzyzdroje
Dzień 5 – Wolin – z wizytą u Wikingów
DZIEŃ 6 – DZIWNOWSKI SZLAK HISTORYCZNO-KRAJOBRAZOWY – 23 km
Inspiracją do przejechania tym szlakiem były tablice informacyjne opatrzone numerami, które zauważyliśmy w okolicy. Gdy zmierzaliśmy do Wolińskiego Parku Narodowego, w biurze Informacji Turystycznej w Dziwnowie otrzymaliśmy mapę gminy oraz przewodnik po atrakcjach Dziwnowskiego Szlaku Historyczno-Krajobrazowego. W skład gminy Dziwnów wchodzą cztery miejscowości: Dziwnów, Międzywodzie, Dziwnówek oraz Łukęcin. W zasadzie to jest jeszcze jedna, a mianowicie Wapno, która mimo że nie posiada ani jednego budynku, ani jednego mieszkańca (wieś została zniszczona w marcu 1945 roku), to po obecne czasy nie została wykreślona z państwowej ewidencji. Ze względu na odległość kilkunastu kilometrów dzielącą Międzywodzie od Łukęcina, na zwiedzanie najlepiej wybrać się na rowerach. W jedną stronę można pokonać trasę szlakiem R10, gdyż oba szlaki w większości się pokrywają. W drodze powrotnej polecamy skorzystanie z leśnej drogi na odcinku Dziwnów – Dziwnówek – Łukęcin, poprowadzonej u podnóża wydm.


Jako, że cześć z oznaczonych tablicami miejsc już widzieliśmy, jak również ze względu na zapowiadane opady deszczu, zdecydowaliśmy się okroić nieco zaplanowaną wcześniej trasę. Wyruszyliśmy z Wrzosowa z miejsca naszego zakwaterowania, Aleją Kalinową szybko dotarliśmy do centrum Dziwnówka, gdzie przy rondzie znajduje się tablica oznaczona numerem 1 wraz ze stojącym obok pomnikiem poświęconym pamięci żołnierzy 5 Kołobrzeskiego Pułku Piechoty wyzwalających Dziwnówek. Następnie udaliśmy się szlakiem R10 do Dziwnowa, a w drodze powrotnej ścieżką turystyczną pieszo-rowerową oznaczoną czerwonymi znakami przez Dziwnówek dotarliśmy do nieistniejącej wsi Wapno. Niestety deszcz nie dał nam szansy kontynuowania jazdy do Łukęcina. Zdążyliśmy jeszcze kupić ciepłe wędzone rybki w lokalnej wędzarni i pogryzając chrupiące bułeczki delektować się pysznym halibutem, karmazynem i trewalem. Poniżej, za broszurką gminy Dziwnów (w którą można się zaopatrzyć w punkcie IT przy Alei Gwiazd Sportu w Dziwnowie) podajemy listę wszystkim lokalizacji tablic i atrakcji z przyporządkowanymi im numerami oraz sugerowaną kolejnością zwiedzania.


DZIWNÓWEK:
(1) Pomnik ku czci walczących o Dziwnówek
(23) Nieistniejąca wieś Kalberg-Wapno
(13) Miejsce symbolicznych zaślubin z morzem
(27) Zegar słoneczny



DZIWNÓW:
(2) Pomnik zwycięstwa


(3) Park Zdrojowy
(4) Przystań sezonowa
(5) Płyty pamiątkowe okrętów RP
(11) Pomnik pamięci rybaków, którzy oddali życie morzu
(12) Bulwar nad cieśniną Dziwna
(6) Grecy w Dziwnowie
(7) Kurhaus Ost-Dievenow
(10) Promenada w Dziwnowie

(9) 1 Batalion Szturmowy
(14) Skwer Przyjaźni


(8) Aleja Gwiazd Sportu
(24) Północna przystań promowa
(26) Promenada Zachodnia
(17) Wschodni falochron


(16) Port Rybacki


(15) Port Jachtowy
(18) Most zwodzony


(25) Południowa przystań promowa
(19) Jezioro Martwa Dziwna


(20) Zachodni Falochron
MIĘDZYWODZIE
(21) Pirs Międzywodzie
(22) Promenada Międzywodzie
DZIEŃ 7 – WOLIN – STEPNICA (Wokół Zalewu Szczecińskiego + BlueVelo) – 67 km
Ponownie zameldowaliśmy się w Wolinie, tym razem z rowerami. Z Wrzosowa to pół godziny jazdy samochodem. Zaparkowaliśmy w pobliżu muzeum, szybko wypakowaliśmy rowery, po czym obrotowym mostem nad cieśniną Dziwną udaliśmy się w kierunku Gogolic.

Rowerowy szlak szybko odbił z głównej drogi, a za Zagórzem, przybrał formę wydzielonej ścieżki rowerowej odseparowanej od biegnącej tuż obok polnej drogi. To pierwszy taki przypadek, żeby ścieżka rowerowa była dużo lepszej jakości niż droga dla samochodów. Odcinek ten nie był szczególnie długi, bo liczył raptem koło 1,5 km, ale żal na szczęście był krótki, bo dotarliśmy nad brzeg Zalewu Szczecińskiego.

Widoki jakie towarzyszyły nam przez kolejne 10 km to prawdziwa petarda. Szutrowa ścieżka została poprowadzona brzegiem Zalewu, który wydaje się ogromny niczym morze. W tyle, za naszymi plecami została wieża widokowa w Wolinie, na wschodzie hipnotyzująco kręciły się wirniki wiatraków, na północy rysował się wysoki brzeg pomiędzy Karnocicami a Lubinem, natomiast na zachodzie, jak okiem sięgnąć woda, woda i jeszcze raz woda aż po horyzont. Dzień był wietrzny, więc granatowa toń Zalewu marszczyła się drobną falą, po błękitnym niebie przemykały białe cumulusy.



Widoki, którymi cieszyliśmy oczy były niczym wyjęte z katalogu biura turystycznego – czas zwolnił, a nam przestało się gdziekolwiek spieszyć. Tym razem wręcz cieszyliśmy się na myśl o tym, że droga powrotna wypadnie nam tą samą trasą, gdyż da nam to okazję do utrwalenia w pamięci niesamowitych pejzaży. W Czarnocinie oddaliliśmy się od linii brzegowej, wkraczając pomiędzy łąki i pastwiska, na których hodowane są koniki polskie oraz bydło szkockiej rasy wyżynnej. Niestety nie udało nam się ich zlokalizować nigdzie w zasięgu wzroku.


Przy stojącej koło drogi boi służącej za drogowskaz, odbijamy na chwilę w prawo, na plażę i przystań windsurfingową.

Trzy kilometry dalej, w Kopicach jest możliwość skorzystania z przeprawy promowej do Trzebieży, co pozwala mocno skrócić rowerową pętle wokół Zalewu Szczecińskiego. Rejs odbywa się niewielkim katamaranem, który na swój pokład oprócz pasażerów zabiera również rowery.


Nie korzystamy jednak z tej opcji, gdyż zgodnie z planem chcieliśmy zakończyć trasę w położonej 10 km dalej Stepnicy. Ostatnie kilometry minęły wybitnie szybko, ponieważ trasa prowadziła jezdnią z wiaterkiem w plecy.


Wjeżdżając do miejscowości minęliśmy XVIII wieczny kościół p.w. św. Jacka Odrowąża. Ponieważ wewnątrz prowadzony był remont, udało się nam zaglądnąć do środka. Na trawniku przed kościołem ułożone są trzy żelazne dzwony z 1924 roku o wadze 1100, 900 i 700 kg. Niestety wszystkie trzy są z widocznymi śladami uszkodzeń powstałymi na skutek pożaru z 1996 roku.




Punktem końcowym trasy była plaża z klimatycznymi wiklinowymi koszami plażowymi zamiast szmacianych parawanów. Z plaży w toń zalewu wychodzi drewniana promenada zakończona poprzecznym pomostem, na którego prawym końcu znajduje się zadaszona wiata. Całość zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie, niestety z kąpieli nie mogliśmy skorzystać, ze względu na zakwit sinic.


Prawdziwą wisienką na torcie okazała się drewniana Tawerna Panorama. Frontowa i boczna ściana przeszklone drewnianymi, wysokimi oknami z licznymi podziałami ustawionymi na podmurówce z muru pruskiego. Od strony ulicy połać dachu ozdobiona jest trzema wieżyczkami krytymi tak jak dach blachą. Wnętrze jest przestronne, wykończone w drewnie z akcentami rybackimi oraz łodzią pośrodku sali. Drewniany sufit wsparty jest na drewniany kolumnach.


Podjechaliśmy jeszcze w pobliże portu, gdzie przez dłuższą chwilę przyglądaliśmy się manewrom sporego statku przygotowującego się do zacumowania przy nabrzeżu.
Wróciliśmy do Wolina tą samą drogą, która jechaliśmy przed południem. Mijając kolejne miejscowości: Stepniczka, Piaski Małe, Gąsierzyno i Świętowice widać mnóstwo opustoszałych ceglanych zabudowań pochodzących najwyraźniej z czasów, gry tereny te należały do Niemiec.



W Czarnocinie postanowiliśmy rozłożyć się na dłuższy postój i obiad w plenerze. Miejsce wybraliśmy jeszcze przed południem podążając w kierunku Stepnicy – na skrzyżowaniu dróg, w pobliżu pastwisk wypatrzyliśmy wiatę, ale gdy do niej dotarliśmy okazało się, że jest zajęta przez innych rowerzystów.

Na szczęście mieliśmy maty, więc zalegliśmy w pobliżu, na trawie. Tuż przy skrzyżowaniu, na ścianach drewnianej szopy można było podziwiać wielkoformatowe zdjęcia zwierząt w ich naturalnym środowisku. W międzyczasie nasze zupki zagotowały się, więc każdy wziął swoją porcję. W komplecie z bułką to całkiem pożywny zestaw. W te wakacje największym wzięciem cieszył się żurek, zupa gulaszowa oraz meksykańska. Po takim posiłku i chwili relaksu w pozycji horyzontalnej pozostałe do pokonania kilometry nie wydawały się żadnym wyzwaniem.


Ponownie niespiesznym tempem, ścieżką przy samym brzegu Zalewu jechaliśmy starając się nie uronić niczego z cudnych widoków. To była piękna wycieczka. Patrząc na mapę widać było ogrom Zalewu Szczecińskiego. Cała pętla dookoła zbiornika ze Szczecina przez Police, Anklam, Świnoujście, Wolin i Stepnicę liczy 300 km.


Tego dnia przemierzyliśmy zaledwie 10% tego dystansu, ale to nie był koniec naszej przygody z Zalewem Szczecińskim, a dopiero początek, gdyż w planie mieliśmy jeszcze dwie wycieczki wykorzystujące fragmenty Szlaku wokół Zalewu Szczecińskiego.


DZIEŃ 8 – SZCZECIN
No i w końcu nadszedł ten dzień, kiedy zawitaliśmy do stolicy Województwa Zachodniopomorskiego, czyli do Szczecina. Z Wrzosowa to niecałe 100 km, dojazd samochodem zajmuje nam trochę ponad godzinę. Wjeżdżając do miasta już z oddali widzieliśmy portowe żurawie, co było niechybnym znakiem, że zbliżaliśmy się do celu. Na potwierdzenie tego, po chwili naszym oczom ukazała się imponująca panorama z Trasy Zamkowej na zabytkową część miasta, bulwary, oraz Odrę.

Zaparkowaliśmy u podnóża Wałów Chrobrego, od których rozpoczęliśmy zwiedzanie Szczecina. Powstały one na początku XX wieku w miejscu rozebranych szczecińskich fortyfikacji (Fort Leopolda), dzięki staraniom i zaangażowaniu nadburmistrza Hermanna Hakena, od nazwiska którego pierwotnie określane były Tarasami Hakena.


Centralnym punktem jest taras widokowy, wysunięty przed skarpę i obmurowany kamiennymi ciosami. U stóp tarasu umiejscowiona jest fontanna, od której półkoliście, w obie strony rozchodzą się schody prowadzące na taras. Po wyjściu na górę, stanęliśmy na wprost gmachu Muzeum Narodowego. W okazałym budynku z prawej strony funkcjonuje Urząd Wojewódzki, natomiast budynek po lewej zajmuje Politechnika Morska.



Przed wszystkimi trzema budynkami poprowadzona została aleja, która na prawo i lewo od tarasu została gęsto obsadzona drzewami. Patrząc w drugą stronę, z dziewiętnastometrowej skarpy rozpościera się widok na Odrę, Łasztownię, Wyspę Grodzką.

Po krótkim spacerze Wałami Chrobrego, wyruszyliśmy w stronę zabytkowego Starego Miasta. Przy Rynku znajduje się piękny, ceglany, Staromiejski Ratusz, łączący w sobie cechy stylu gotyckiego i barokowego.

Następny w kolejności zwiedzania był Zamek Książąt Pomorskich. W latach 1958-80 został on odbudowany z ruin będących efektem alianckich nalotów końca II Wojny Światowej. W miejscu dzisiejszego renesansowego zamku we wczesnym średniowieczu znajdował się gród słowiański, w późniejszym czasie przekształcony na drewniany dwór. Na przestrzeni kolejnych kilkuset lat podlegał on wielokrotnym rozbudowom, przebudowom i modernizacjom.




Nasze zwiedzanie ograniczyliśmy do zapoznania się z architekturą z perspektywy dziedzińców zamkowych, oraz plenerowej wystawy fotografii z czasów odbudowy i remontów. Nie odmówiliśmy sobie jednak przyjemności wejścia na Wieżę Dzwonów, skąd rozciągają się niesamowite widoki.



Ilość osób mogących jednocześnie przebywać w wieży jest ograniczona, więc należy liczyć się z koniecznością poczekania na możliwość wejścia, ale bezwzględnie warto uzbroić się w cierpliwość. Podziwiając panoramę z zamkowej wieży, wybór następnego zabytku do zwiedzania wydawał się nam oczywisty – to bazylika archikatedralna p.w. św. Jakuba.
Pierwotna, najprawdopodobniej drewniana świątynia datowana jest na schyłek XII wieku, w drugiej połowie XIII wieku rozpoczęto budowę murowanego kościoła, sto lat później miała miejsce jego rozbudowa i przebudowa.

Prace związane ze wznoszeniem bazyliki dobiegły końca w 1504 roku. Alianckie naloty bombowe z sierpnia ’44 mocno uszkodziły katedrę. W trakcie naszej wizyty trwały prace budowlane o bardzo dużym zakresie, związane z przywróceniem gotyckiego charakteru jednej ze ścian bocznych, odbudowanej z wojennych zniszczeń bez zachowania historycznej dbałości o styl. Wnętrze jak na gotyk przystało jest wysokie, ze strzelistymi, wąskimi oknami.

Jasne tynki ścian i sklepienia w połączeniu z ceglanymi filarami oraz detalami wykończeń sprawiają wrażenie uporządkowania i spokoju połączonego z majestatem. W prezbiterium, pomiędzy dwoma filarami znajduje się trójdzielny ołtarz, a powyżej niego umiejscowiony został krucyfiks z Uznamy z przełomu XV i XVI wieku.


W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na chwilę przy Placu Solidarności z pomnikiem Ofiar Grudnia 1970 w Szczecinie. Pod płytą Placu znajduje się dwukondygnacyjny pawilon Centrum Dialogu Przełomy. W tle, bielą ścian mocno rysują się budynek szczecińskiej filharmonii.

Naszą uwagę przyciągnął kościół p.w. św. Piotra i Pawła – ceglana elewacja, duże okna, drewniane okładziny sklepienia w jasnej kolorystyce i piękne malowidło na suficie składają się na bardzo pozytywny odbiór tej świątyni. W wejściu, na drewnianej tablicy z kalendarium kościoła widnieje adnotacja, że jest to najstarszy i najpiękniejszy zabytek architektury sakralnej w Szczecinie.


Szybkim marszem dotarliśmy na Nabrzeże Pasażerskie na Bulwarze Chrobrego, gdzie cumują statki wycieczkowe, a pośród nich „Sedina”, którego właśnie wypatrywaliśmy. Wybraliśmy się w 2,5 godzinny rejs, by z perspektywy Odry i przyległych akwenów kontynuować poznawanie atrakcji Szczecina.

I tak odbijając od nabrzeża wyruszyliśmy początkowo w górę biegu Odry Zachodniej podziwiając Wały Chrobrego, minęliśmy zacumowany statek Nawigator należący do Akademii Morskiej, przepłynęliśmy pod Trasą Zamkową, by następnie zawrócić przed Mostem Długim. Po prawej stronie zostawiliśmy Łasztownię z Morskim Centrum Nauki oraz Wyspę Grodzką.

Dalej minęliśmy Kapitanat Portu Szczecin, nabrzeża dawnej stoczni budowlanej, elewator zbożowy. Poruszając się Kanałem Grabowskim, głównym torem nawigacyjnym wzdłuż Stoczni Remontowej Gryfia przepłynęliśmy obok największego suchego doku (nr 5).

Za Orlim Przesmykiem, wpłynęliśmy w malowniczą rzekę Świętą, która wyprowadziła nas na jezioro Dąbie. W międzyczasie mieliśmy okazję zaobserwować bielika krążącego nad naszymi głowami. Przy kolonii kormoranów syrena okrętowa poderwała do lotu chmarę tych czarnych ptaszysk.



Jezioro Dąbie jest czwartym co do wielkości jeziorem w Polsce. W jego północnej części spoczywa częściowo zatopiony wrak „betonowca”, czyli pochodzącego z czasów Trzeciej Rzeszy statku „Ulrich Finsterwalder” o kadłubie z żelbetu (2947 BRT, dł. 90 m, szer. 15 m i 6,5 m zanurzenia).


Pozostała część rejsu prowadziła głównym torem nawigacyjnym ku centrum Szczecina – z mijanych po drodze atrakcji należy wymienić Wieżę Bismarcka, Stację Pilotów, Marinę Gocław, terminale przeładunkowe oraz ogromne żurawie i suwnice dawnej Stoczni Szczecińskiej.


Po zejściu na ląd skierowaliśmy się jeszcze na Łasztownię – ze względu na niedzielne wakacyjne i pogodne popołudnie tłumy były tam nieprzebrane. Minęliśmy Morskie Centrum Nauki, którego budynek kojarzył się nam z kadłubem statku, trochę dalej przeszliśmy obok starych portowych żurawi Kruppa z 1929 zwanych „Dźwigozaurami” kierując się w głąb wyspy.


W poszukiwaniu dwóch ostatnich atrakcji dotarliśmy w pobliże pięknie odrestaurowanej XIX wiecznej Starej Rzeźni.

Na jej tyłach znajduje się pomnik Paprykarza Szczecińskiego, a na Placu WOŚP pomnik Krzysztofa Jarzyny ze Szczecina. Te dwa pomniki humorystycznie domknęły nasz program zwiedzania miasta.


DZIEŃ 9 – TRZEBIATÓW – KOŁOBRZEG (R10, R13) – 68 km
Na ten dzień wyczekiwaliśmy wszyscy. Nareszcie mieliśmy zawitać do Dźwirzyna, w którym po raz pierwszy spędzaliśmy wakacje w 1997 roku, a także wielokrotnie w późniejszych latach. Było mnóstwo miejsc, które chcieliśmy odwiedzić, a z którymi wiązały się różne wspomnienia. Tylko czy po 10 latach to będą nadal te same miejsca? Zaplanowaną na ten dzień wycieczkę rozpoczęliśmy w Trzebiatowie.


Najbardziej okazałym zabytkiem miasta jest Kościół Mariacki. Jest to trzynawowy, halowy, gotycki kościół z przełomu XIV i XV wieku z wysoką na blisko 100 m wieżą, w której umieszczone są jedne z najstarszych dzwonów na Pomorzu (1399 oraz 1515 rok).


Wnętrze kościoła jest przepiękne – ceglane filary spięte ceglanymi łukami, sklepienie krzyżowo-żebrowe zdobione delikatnym motywem roślinnym, ogromne witraże, ambona, organy i drewniane stalle – całość wystroju wprawiła nas w zachwyt. Szkoda tylko, że nie było możliwości wejścia na wieżę.


W następnej kolejności udaliśmy się na Rynek – bardzo ładny i zadbany, otoczony niewysokimi kamieniczkami, z centralnie umiejscowionym ratuszem, w którym mieści się Informacja Turystyczna, do której nie omieszkaliśmy zaglądnąć.



Wyposażeni w materiały i pamiątki wyruszyliśmy w kierunku Mrzeżyna. Wyjazd z miasta jest wygodny, wzdłuż wylotówki na Mrzeżyno. Następnie ścieżka rowerowa odbija w prawo i prowadzi śladem dawnej wąskotorówki. Teren jest płaski, w zasięgu wzroku wszędzie łąki i pola uprawne oraz nadmorski pas drzew.


Większa część trasy ma nawierzchnię asfaltową, która za zerwanym mostem niestety zmienia się betonowe płyty ażurowe z szutrem i piachem pomiędzy nimi. Po drodze mijamy pozostałości betonowego mostu na Starej Redze.


W Mrzeżynie skręcamy w prawo i rowerową ścieżką trasy R10 kierujemy się do Dźwirzyna.

Po dojeździe do Rogowa otwiera się nam szeroki widok na jezioro Resko Przymorskie. Jest to przybrzeżne jezioro o powierzchni 550-600 hektarów i średniej głębokości około 1,3 metra. W miejscowości znajduje się kamienny obelisk upamiętniający katastrofę niemieckiego Dorniera DO-24 z 5.03.1945. Samolot miał ewakuować około 80 dzieci, ale zaraz po starcie runął w wody jeziora Resko Przymorskie.

Przejazd mostem nad kanałem portowym oznacza, że dojechaliśmy do Dźwirzyna. Zostawiliśmy rowery w porcie rybackim, po czym pieszo udaliśmy się na falochron i plażę oraz na krótki spacer po centrum miejscowości.




Kolejnym miejscem do którego zawitaliśmy była Stanica Wodna nad brzegiem jeziora Resko, gdzie w domkach pośród szuwarów wielokrotnie spędzaliśmy wakacje. Domki, kanały wodne między nimi, cypel (dawniej z rzeźbą latarnika, przystań windsurfingowa, restauracja w miejscu dawnego bosmanatu – tutaj wszystko zostało bez zmian przywołując miłe wspomnienia.




Przejazd ścieżką rowerową wzdłuż głównej ulicy miejscowości był wielką podróżą sentymentalną – przez ostatnich 10 lat na szczęście nie zaszły rewolucyjne zmiany, a miejscowość zachowała swój urok i charakter. Wyjeżdżając z Dźwirzyna czekała nas jeszcze jedna atrakcja, a mianowicie wielka, wędrująca wydma zwana „Patelnią”, bokiem której poprowadzona została drewniana kładka zakończona pomostem obserwacyjnym na szczycie wzniesienia.



Pozostała część trasy przez Grzybowo do Kołobrzegu upłynęła nam na wygodnej jeździe u podnóża wydm, w większości przez leśne i parkowe tereny.

Przejazd przez centrum Kołobrzegu w pobliże latarni morskiej był trochę męczący, ze względu na spory ruch oraz konieczność kluczenia. Ostatecznie tłumy przelewające się przez okolice portu, latarni i falochronu zniechęciły nas do dłuższego pobytu w tym miejscu. Na szczęście Kołobrzeg dobrze znamy i pamiętamy z wcześniejszych wizyt.



Zjedliśmy bardzo smaczne zapiekanki, poprzyglądaliśmy się wypływającym i wpływającym statkom, ucięliśmy sobie krótką pogawędkę z bardzo miłym rowerowym patrolem policji, po czym wyruszyliśmy w drogę powrotną.

Jako że wracaliśmy „po śladach”, więc jazda szła nam zdecydowanie szybciej, gdyż nie zatrzymywaliśmy się co chwilę.

Dłuższy postój wypadł nam ponownie w Dźwirzynie, gdyż mieliśmy tam zaplanowany obiad w naszej ulubionej smażalni ryb „U Karasia”. To miejsce prowadzone od przeszło 20 lat przez te same osoby, zachowało swój klimat, można by powiedzieć, że taki trochę vintage, ale z klasą i stylem. Tutaj zawsze można liczyć na sugestię, jaką rybę oraz w jaki sposób przyrządzoną wybrać, aby każdy wyszedł z lokalu nie tylko pojedzony, ale również zadowolony. Oprócz pysznego obiadu (w rozsądnej kwocie) trochę też pogawędziliśmy z właścicielem wspominając dawne czasy i wakacyjne przyjazdy tutaj.

Tereny pomiędzy Dźwirzynem na Mrzeżynem na przestrzeni ostatnich 30 lat uległy kosmicznej zmianie. Jeszcze końcem lat ’90 XX wieku obszar ten należał do wojska i przejazd między miejscowościami możliwy był tylko komunikacja zbiorową, a w późniejszym okresie również samochodami, ale z zakazem zatrzymywania się po drodze. Na kratownicowym, wojskowym moście stał wartownik i czuwał nad ruchem pojazdów. Obecnie wojskowe zabudowania znikły z krajobrazu lub zmieniły charakter na turystyczny, powstały nowe hotele, pensjonaty i apartamentowce.

Po powrocie do Trzebiatowa zaglądnęliśmy jeszcze w rejon pozostałości murów obronnych oraz Baszty Kaszanej, zaintrygowani muralem zdobiącym ścianę jednego z budynków, opowiadającym legendę związaną właśnie z tą basztą.

Swoją drogą, poruszając się po Trzebiatowie warto rozglądać się dookoła, bo w mieście jest kilkanaście budynków, których ściany ozdobione są ogromnymi muralami nawiązującymi do historii, legend i wydarzeń związanych z miastem. W informacja turystycznej otrzymaliśmy nawet ulotkę o Szlaku Trzebiatowskich Murali, w której wymienione są następujące naścienne malowidła:



- Legenda Baszty Kaszanej
- Miasto czterech kultur
- 10 w skali Beauforta
- Skatepark
- Konie w boksach
- Rycina Lubinusa – Trzebiatów
- Spacerujący Lyonel Feininger
- Słonica Hansken
- Skrzydła gryfa
- Gryf na skale – herb miasta
- Zaślubiny z morzem
- Miasto słonia
DZIEŃ 10 – WOLIN – MIĘDZYZDROJE (Wokół Zalewu Szczecińskiego + BlueVelo) – 47 km
Poranne zakupy, śniadanie, kawa, rowery na przyczepę, przyczepa na hak i w drogę – kierunek Wolin. Tak zaczął się kolejny dzień naszej eksploracji zachodniopomorskich tras rowerowych. To była już trzecia wizyta w Wolinie, a za każdym razem odkrywaliśmy coś nowego, co wcześniej umknęło naszej uwadze – to kamień runiczny Haralda Sinozębego, mozaika na ścianie Muzeum Regionalnego, czy stojąca przez Muzeum łódź.


Wyjeżdżając z Wolina na północ napotkaliśmy pozostałości wiatraka typu „holender” służącego do lat ’90 XX wieku jako młyn. Udało się nam zerknąć do jego wnętrza, gdzie ostało się kompletnie zachowane wyposażenie.



Rowerowa ścieżka wyprowadziła nas poza miejscowość, nad brzeg Zalewu Szczecińskiego, nad powierzchnią którego lokalnie unosił się jeszcze poranny opar. Odcinek do Wapnicy jest mocno urozmaicony, zarówno pod względem warunków terenowych jak i nawierzchni.



Był asfalt, betonowe płyty, szuter premium oraz kamienna droga. Co do otoczenia, mieliśmy odcinek u podnóża wału, fragmenty poprzez pagórkowate otwarte przestrzenie z widokami na Zalew Szczeciński oraz leśne drogi pośród pachnących żywicą sosnowych lasów.




W Wapnicy zatrzymaliśmy się przy parkingu i wybraliśmy się na krótki spacer nad Jezioro Turkusowe, sztuczny zbiornik wodny w dawnym wyrobisku kredy. Po zakończeniu wydobycia kredy, napływająca woda wypełniła powstałą nieckę. Krystalicznie czyste jezioro oraz kredowe dno sprawiają, że w słoneczne dni toń ma piękny turkusowy kolor. Zjawisko to znamy wyśmienicie z naszego krakowskiego podwórka, gdzie podobne warunki panują w nieczynnym wyrobisku kamieniołomu wapienia na Zakrzówku, ale na zdecydowanie większą skalę.



Po nasyceniu się widokami okolic Jeziora Turkusowego, ruszyliśmy w dalszą drogę i szybciutko przejechaliśmy do Wicka, nad jezioro Wicko Małe. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się, zaintrygowani betonowymi postumentami ustawionymi na stromym, zalesionym zboczu. Po chwili wszystko się wyjaśniło, gdy dotarliśmy do Muzeum Bunkier V-3, funkcjonującego w miejscu dawnego niemieckiego poligonu w Zalesiu, w którym testowana i rozwijana była tajna broń III Rzeszy, mająca jej przynieść zwycięstwo nad Anglią. Oprowadzający nas przewodnik zwrócił uwagę, że w odróżnieniu do broni V-1 oraz V-2, która była bronią rakietową, V-3 było pociskiem, wystrzeliwanym z działa o nietypowej konstrukcji.



Jak można przeczytać w opracowaniu Piotra Nogali „Tajemnice broni V, czyli ostatnia nadzieja Hitlera” – „Nazwa V3 pochodzi od niemieckiego słowa Vergeltungwaffe 3 i oznacza broń odwetową trzeciej generacji. Pod kryptonimem V3 kryje się ogromne działo, którego lufa mierzyła 130 m, a pociski miotane były na odległość 160 km. Pocisk osiągał prędkość wylotową z lufy 1100 m/s tzn. 3960 km/h. Do obsługi działa potrzebnych było 157 żołnierzy oraz 200 kg prochu czarnego. Działo miało ciekawą budowę, gdyż wzdłuż 130 m lufy, oprócz głównej komory prochowej, co 3,65 m rozmieszczone zostały dodatkowe komory prochowe, aby zwiększyć prędkość wylotową pocisku, a tym samym zwiększyć zasięg”. Na zboczu wzgórza w Zalesiu ustawione były trzy działa takiej konstrukcji, o długości odpowiednio 130, 80 oraz 60 metrów.



W założeniach, w Mimoyecques w Normandii miał powstać kompleks z 50 działami V-3 wycelowanymi w Londyn, zasypującymi stolicę Anglii 4800 pociskami na dobę. Poligon w Zalesiu dostarczał cennych danych będąc niejako na uboczu teatru działań wojennych.


W muzeum spędziliśmy sporo czasu słuchając opowieści przewodnika, oglądając archiwalne zdjęcia, ryciny i plansze. Pod ścianami ustawione było kilkadziesiąt eksponatów militarnych, w tym replika pocisku działa V-3. Po opuszczeniu bunkra udaliśmy się jeszcze na spacer po zboczu, w poszukiwaniu pozostałości stanowisk dział.



Do Międzyzdrojów wjechaliśmy od południa, minęliśmy muzeum Wolińskiego Parku Narodowego, w którym byliśmy kilka dni wcześniej, po czym chwilę później dotarliśmy do Parku Zdrojowego. Rowery zostawiliśmy w pobliżu Informacji Turystycznej i po krótkiej wizycie, bogatsi o wiedzę o atrakcjach regionu ruszyliśmy na spacer po kurorcie.



Najpierw zagraliśmy va banque odnajdując pomnik Henryka Kwinto (Jan Machulski), następnie usiedliśmy przy stole z Krzysztofem Kolbergerem przywołując z pamięci jego niski, spokojny głos, by na końcu usiąść na ławce z Ireną Santor nucąc jej wielkie szlagiery.



Z parku skierowaliśmy się na Promenadę Gwiazd chodząc od tabliczki do tabliczki i odczytując nazwiska znanych osób obok odcisków ich dłoni. Trzeba przyznać, że przez lata zebrała się ich pokaźna kolekcja.




Gdy w końcu dotarliśmy do wejścia na plażę, to zaniemówiliśmy z wrażenia – takiego tłumu wczasowiczów, parasoli i parawanów w życiu nie widzieliśmy. Szybko zrezygnowaliśmy z odpoczynku na plaży i czym prędzej wycofaliśmy się, rezygnując również z pomysłu spaceru po molo. Jak widać amatorów takiej formy wypoczynku nie brakowało, nam jednak nie do końca przypadła ona do gustu, a o tym jaki wiemy nie dyskutuje się.

Jako że upał był niemiłosierny, zapodaliśmy po dwie gałki lodów, po czym wyruszyliśmy w drogę powrotną. Po opuszczeniu Międzyzdrojów znaleźliśmy klimatyczny MOR tuż obok Muzeum Bunkier V-3 w Zalesiu, na którym zatrzymaliśmy się na obiad. Ciekawa i funkcjonalnie wykonana wiata zapewniła nam cień i ochronę przed żarem lejącym się z nieba.


Dystans 20 km jaki dzielił nas od zaparkowanego w Wolinie samochodu pokonaliśmy sami nie wiedząc kiedy. Jazda przez las była niezwykle relaksująca, olejki eteryczne cudnie pachniały, szuterek miło chrzęścił pod kołami, bezkresna tafla Zalewu Szczecińskiego połyskiwała w promieniach słońca.



W codzienną rutynę wszedł wieczorny spacer na plażę w Dziwnówku, podziwianie zachodu słońca i wieczorna kąpiel w wyjątkowo ciepłym Bałtyku.
W tym miejscu kończymy drugą część relacji z odkrywania zachodniopomorskich rowerowych tras i atrakcji. W trzeciej i zarazem ostatniej odsłonie naszych wakacyjnych wspomnień poznacie ciekawostki i atrakcje ostatnich pięciu dni naszego pobytu oraz posumowanie całości wyjazdu. Link do trzeciej części relacji zamieszczamy poniżej. Oczywiście na końcu czekają na Was pliki GPX z przebiegami tras oraz mapy poszczególnych etapów.
CZĘŚĆ TRZECIA
Dzień 11 – Plaża
Dzień 12 – Świnoujście – Uznam
Dzień 13 – Wąskotorówka i Kamień Pomorski
Dzień 14 – Złocieniec – Połczyn Zdrój
Dzień 15 – Dziwnówek i podsumowanie

MAPY
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ
☕ WSPÓLNA KAWA ☕
Cieszymy się, że przeczytałaś/eś nasz tekst do samego końca. Jeśli Ci się podobało i stwierdzisz, że warto postawić nam kawę, to będzie nam niezmiernie miło:
