Bartłomiej Pawlak
Nad Bałtykiem nie było nas równo 10 lat, więc postanowiliśmy wybrać Województwo Zachodniopomorskie na miejsce naszych rowerowych wakacji 2024. Wszyscy zatęskniliśmy za szumem morskich fal, piaskiem plaży, ale nie bez znaczenia była też świetna infrastruktura rowerowa, jaką oferuje Pomorze Zachodnie. Chcieliśmy zobaczyć coś nowego, zwiedzić miejsca, w których wcześniej jeszcze nie byliśmy, ale też odbyć sentymentalną podróż po lokalizacjach, które dobrze pamiętaliśmy z czasów gdy dzieci były małe i nad Bałtyk przyjeżdżaliśmy często.

Wybór padł na Dziwnówek ze względu na lokalizację przy głównych szlakach rowerowych, położenie zarówno nad morzem, jak też pięknym Zalewem Kamieńskim. Miejscowość ta, ulokowana pomiędzy większymi nadmorskimi kurortami jak Dziwnów i Pobierowo zdawała się ponadto zapewniać większa kameralność, na czym nam zależało. Owszem, wybierając się nad polskie morze w szczycie sezonu, trzeba się liczyć z tłumami turystów, ale z doświadczenia wiemy, że jak się dobrze poszuka, to zawsze się uda znaleźć spokojniejsze i cichsze miejscówki.


Kolejnym powodem wyboru tej części Pomorza Zachodniego na naszą bazę operacyjną był fakt, że zależało nam na odwiedzeniu okolic Wolina, Kamienia Pomorskiego, Wolińskiego Parku Narodowego, Szczecina, Międzyzdrojów, Świnoujścia, gdyż nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji poznać tych okolic, a z Dziwnówka wszędzie tam mieliśmy stosunkowo niedaleko.
DZIEŃ 1 – WYJAZD
Pełni ekscytacji, wyruszyliśmy z początkiem sierpnia w przeszło siedemsetkilometrową trasę z Krakowa do Dziwnówka. Chociaż obecnie droga nad morze to prawie w całości autostrada lub ekspresówka, to podróż wypakowanym po brzegi autem i przyczepą z rowerami na haku zajęła nam około 10 godzin. Ponieważ zdecydowaliśmy się na podróż nocą, to na miejsce dotarliśmy przed południem. Po minięciu Gorzowa Wielkopolskiego, niebo zasnuło się warstwą chmur, z których zaczęła siąpić gęsta mżawka, przechodząc w okolicach Szczecina w rzęsisty deszcz. No cóż, prognozy pogody mają to do siebie, że czasami się sprawdzają, jak w tym przypadku.
Na szczęście, opady deszczu przyniósł szybko przemieszczający się front atmosferyczny i popołudnie zapowiadało się już całkiem przyzwoicie. Chwilową niepogodę wykorzystaliśmy na ulokowanie się w pokojach i rozpakowanie bagaży.

Na najbliższe dwa tygodnie naszym domem stał się Pensjonat LAZUR na pograniczu Wrzosowa i Dziwnówka. Zostaliśmy ulokowani w dwóch sporej wielkości, trzyosobowych pokojach z łazienkami. Całość bardzo zadbana i utrzymana, na każdym kroku widać było troskliwą rękę gospodarzy. W pokojach wygodne łóżka z ładną pościelą oraz stoliki, krzesła i podstawowe wyposażenie kuchenne. Do dyspozycji mieliśmy również wspólny aneks kuchenny, świetlicę, altanę, zamykane pomieszczenie na rowery i parking za ogrodzeniem. Wszystko tak jak na zdjęciach i w rozmowie z właścicielem. Od rowerowej ścieżki dzieliło nas raptem 100 metrów, od centrum Dziwnówka kilometr i półtora kilometra od plaży. Z jednej strony wszędzie blisko, a z drugiej zacisznie i spokojnie. Warunki wprost idealne i zdania nie zmieniliśmy do samego końca pobytu.

Po południu, zgodnie z prognozami meteo deszcz ustał, więc spacerkiem ruszyliśmy w kierunku centrum Dziwnówka, żeby przywitać się z Bałtykiem oraz zrobić rozeznanie w lokalizacji sklepów, gastronomi i wędzarni ryb. Droga do centrum prowadzi komfortowym traktem z rozdzielonym ruchem pieszym i rowerowym. Po lewej stronie biegnie ruchliwa droga wojewódzka, za którą rozciąga się ogromy Zalew Kamieński z Zatoką Wrzosowską, a po prawej urocza Aleja Kalinowa. Tworzą ją nasadzenia około 2000 drzew i krzewów z 500 gatunków i odmian, w tym około 100 to właśnie kaliny, które dały nazwę alei.

Na plażę prowadzą dwie równoległe do siebie uliczki, z których ta główniejsza stanowi promenadę rozszerzającą się tuż przed wydmami i tworzącą skwerek z zegarem słonecznym i fontanną. Oczywiście, jak na nadmorską miejscowość przystało, nie brakuje tu sklepików z pamiątkami, budek z goframi, frytkami i wszelkim dobrem oferowanym w nadmorskich kurortach. Atut miejscowości widoczny jest za to po zachodzie słońca, kiedy wraz z tłumami wczasowiczów wracających z plaży, centrum cichnie i robi się coraz spokojniejsze, dając szansę na wytchnienie.

Nasz pierwszy kontakt z morzem okazał się bardzo przyjemny. Dzięki słabej pogodzie, na plaży było pusto, powierzchnia morza prawie bez fal. Największym zaskoczeniem była temperatura wody, która okazała się ciepła i przyjemna, zbliżona do temperatury powietrza czyli koło 20 stopni. Przez cały nasz pobyt, Neptun okazał się bardzo łaskawy i aż do samego wyjazdu rozpieszczał nas wyjątkowo wysoką, jak na Bałtyk, temperaturą wody.

Pospacerowaliśmy trochę brzegiem morza, jak małe dzieci ciesząc się z takiej ilości piasku i wody. Jak na co dzień mieszka się w bezpośredniej bliskości gór, to morze jawi się jako atrakcja również dla dorosłych. Szum fal, piasek, bezkres wody aż po horyzont, to coś, czego nam brakuje, za czym tęsknimy.
Późnym popołudniem zasiedliśmy przy stolikach w pizzerii Kotwica. Trzeba przyznać, że takiej pizzy dawno nie jedliśmy. Wybór ograniczał się do kilku pozycji w karcie, ale jakość składników, szybkość przygotowania i bardzo rozsądne ceny sprawiły, że wracaliśmy tu kilkukrotnie w trakcie naszego pobytu.
Zaspokoiwszy pierwszy głód wrażeń jak i ten fizyczny wróciliśmy na kwaterę, by odpocząć po trudach podróży, atrakcjach pierwszego dnia, odespać zarwaną nockę i przygotować się do pierwszej rowerowej wycieczki.
DZIEŃ 2 – DZIWNÓWEK – NIECHORZE (szlak R10) – 54 km
Dzień przywitał nas słoneczkiem i wiaterkiem z zachodu. Bez zbędnego ociągania po śniadaniu pozbieraliśmy się i wyruszyliśmy w trasę. Najpierw Aleją Kalinową docieramy do ronda w Dziwnówku, gdzie łapiemy kontakt ze szlakiem R10, którym będziemy podążać do samego Niechorza. Do Łukęcina wydzielona ścieżka rowerowa przez prawie 5 km prowadzi wzdłuż DW102. Jest płasko, gładko i z wiatrem w plecy, więc śmigamy szybciutko. W Łukęcinie odbijamy w lewo, po czym szybko opuszczamy miejscowość. Kolejne 5 km wiedzie poprzez wydmowe lasy – trochę szutrem, trochę asfaltem, aż do Pobierowa, przez które udaje nam się jeszcze zgrabnie przemknąć dzięki przedpołudniowej porze.


Kolejny na naszej marszrucie jest Trzęsacz. Tutaj zaczyna się walka o życie – żeby promenadą dotrzeć nad klif i platformę widokową trzeba wykazać się gibkością ruchów i refleksem lawirując pomiędzy zmierzającym ku plaży tłumem. Oczywiście o jeździe można zapomnieć, jedyne co zostaje to pchanie rowerów.
Stojąc na platformie widokowej, patrząc na ocalałą ścianę kościoła i pieniące się u stóp klifu morze, aż ciężko sobie wyobrazić, że niegdyś kościół znajdował się w centrum wsi, prawie dwa kilometry od morskiego brzegu. Obecnie brzeg jest umocniony i zabezpieczony, żeby uchronić ceglane ruiny, ale czy jest to skuteczna metoda w konfrontacji z siłą wody, okaże się za kilkadziesiąt lat.



Przez promenadę przebiega linia 15 południka wyznaczającego czas środkowoeuropejski – miejsce to oznaczone jest drogowskazem z tabliczkami kilometrażowymi do miejscowości leżących na 15 południku.

Ledwie opuszczamy Trzęsacz, a już wjeżdżamy do Rewala. To kolejna nadmorska miejscowość ciesząca się dużym powodzeniem, o czy świadczą tłumy wczasowiczów. Robimy krótką przerwę na lody, podziwiamy białe grzywy fal na Bałtyku, po czym już bez przerw kontynuujemy jazdę do Niechorza.

Tą miejscowość darzymy dużym sentymentem, gdyż ilekroć byliśmy nad morzem zaglądaliśmy tutaj z obowiązkową wizytą na latarni morskiej. Przez 10 lat miejscowość mocno się zmieniła – sporo rzeczy wyszło fajnie, niestety nie wszystkie. Ale to kwestia indywidualna co się komu podoba i jakich atrakcji poszukuje, więc ocenę przeobrażeń pozostawiamy każdemu z osobna.



Charakterystyczna wieża latarni morskiej w Niechorzu o ośmiobocznym przekroju wznosi się na wysokość 45 metrów, co w połączeniu z dwudziestometrowej wysokości klifem, na którym została zbudowana, zapewnia widzialność światła żarówki o mocy 1000W (wzmocnionego soczewką Fresnela) z odległości 20 mil morskich, czyli 37 kilometrów. Wieża latarni zwieńczona jest zewnętrzną galerią, z której można podziwiać rozległą panoramę. Część mieszkalno-gospodarcza łączy ze sobą czerwień ceglanych ścian z zielenią stolarki i okiennic.

Być w Niechorzu i nie wejść na latarnię? To jak być w Rzymie i nie widzieć papieża. Cóż, ta przyjemność wymagała trochę cierpliwości, bo prawie godzinę spędziliśmy w kolejce do wejścia, ale przechadzając się galeryjką i chłonąc widoki z góry nie mieliśmy wątpliwości, że było warto. Hen daleko widać plażę, wydmy porośnięte lasem, całą miejscowość i sporej wielkości jezioro Liwia Łuża. Ze skwerku przed latarnią morską prowadzą strome schody w dół na betonowe umocnienie klifu oraz plażę, którą to jeśli mamy w zapasie trochę czasu, warto przejść się w kierunku betonowego molo. Jako, że Niechorze nie posiada portu, to statki rybackie po każdym powrocie z połowów wciągane są na plażę.


Przed wyruszeniem w drogę powrotną, postanowiliśmy jeszcze objechać dookoła Jezioro Liwia. Po przejechaniu przez centrum Niechorza, dotarliśmy do stacji kolejowej Nadmorskiej Kolei Wąskotorowej. Od stacji, północnym brzegiem jeziora, pośród lasu, równolegle do torów, poprowadzona została ścieżka rowerowa aż do Pogorzelicy.


Przed stacją końcową wąskotorówki odbiliśmy w prawo, za jakiś czas ponownie w prawo i zaczęliśmy powrót południowym brzegiem. Tutaj asfalt zmienił się w gruntową drogę, na której pojawiły się nieliczne z początku kałuże, później występujące coraz obficiej, aż po rozlewiska na całą szerokość drogi (efekt opadów z dnia poprzedniego). Do pewnego momentu dało się jakoś manewrować między kałużami, aż w końcu musieliśmy podjąć decyzję – wracamy, albo ryzykujemy przejazd przez mętne bajora.


Kto nie ryzykuje, ten szampana nie pija, jak mówi przysłowie, zatem zanurzyliśmy się w mętne wody wielkich kałuż nie znając ich głębokości, ani tego co się kryje pod powierzchnią. Szczęśliwie wszystkim udało się pokonać je bez przygód i kąpieli błotnych.



Na osłodę trafiliśmy na prowadzący pośród wysokich trzcin drewniany pomost, z którego roztaczał się niesamowity widok na jezioro z latarnią morską w tle. Kawałek dalej, przy przepompowni rozbiliśmy się na dłuższy popas i obiad w plenerze.


Droga powrotna była dokładnie tą samą trasą, która pokonaliśmy rano, z tą jednak różnicą, że w popołudniowych godzinach przejazd przez nadmorskie uliczki Rewala i Pogorzelicy był bardzo uciążliwy ze względu na nieprzerwany tłum wczasowiczów zmierzających na plażę i wracających z niej. W Rewalu zrobiliśmy dwa krótkie postoje – jeden na tarasie widokowym na wysokim klifie, by posłuchać szumu fal, a drugi przy Placu Wielorybów ze stalowymi konstrukcjami przypominającymi szkielety tych wielkich morskich ssaków.


W międzyczasie okazało się, że w jednym z rowerów rozsypał się pancerz od przerzutki i linka wyszła bokiem pomiędzy oplotem pancerza, co uniemożliwiło zmianę biegów. Na szczęście, na trasie nie było żadnych podjazdów, więc na jednym przełożeniu udało się wrócić do pensjonatu. Dzień postanowiliśmy zakończyć spacerem na plażę na zachód słońca, ale przed wyjściem trzeba było jeszcze naprawić rower, żeby był gotowy na następny dzień. Szczęśliwie zapasowe linki i pancerze znalazły się w aucie.
DZIEŃ 3 – DZIWNÓWEK – KAMIEŃ POMORSKI – 36 km
Początek trasy tak jak poprzedniego dnia prowadził Aleją Kalinową, z tą jednak różnicą, że po opuszczeniu naszego pensjonatu skierowaliśmy się w lewo, ku centrum Wrzosowa. Po minięciu ronda skręciliśmy w boczną dróżkę i między zabudowaniami szybko znaleźliśmy się na brzegiem Zalewu Kamieńskiego. Z tego miejsca bardzo dobrze było widać całą Zatokę Wrzosowską, nad która leży Wrzosowo i Dziwnówek. Bardziej na lewo, wody zalewu poprzez rzekę Dziwnę kierują się ku ujściu do Bałtyku w Dziwnowie.

Do Kamienia Pomorskiego postanowiliśmy dojechać przez miejscowość Żółcino, trzymając się w miarę linii brzegowej Zalewu. Do pokonania mieliśmy dystans około 10 km. Choć liczyliśmy na większą bliskość wody, to niestety ukazywała się ona naszym oczom sporadycznie, ale i tak na urokliwość trasy nie mogliśmy narzekać. Droga w przewadze była gruntowa, z odcinkami po ażurowych płytach i słabym asfalcie, trochę pomiędzy łąkami, czasami przez las oraz pośród skoszonych pól uprawnych z balami słomy.


Niesamowicie efektowny jest przejazd 360 metrową kładką przerzuconą nad Zatoką Karpinka z fenomenalnym widokiem na zabudowania Kamienia Pomorskiego, marinę i zalew oraz dziesiątki zacumowanych przy pomostach łódek.


Zadbanym nabrzeżem, przyglądając się kołyszącym na falach żaglówkom, docieramy do jednej z atrakcji miejscowości, a mianowicie wraku XIX wiecznego żaglowca odsłoniętego przez sztorm na plaży w Międzywodziu w 2016 roku. Po wydobyciu i konserwacji został on złożony, a następnie umieszczony w kamieńskiej marinie.


Powyżej wraku znajduje się rynek z pięknym, gotyckim ratuszem pośrodku. Ściany szczytowe ratusza zdobią maswerki, a od strony wschodniej znajdują się trójarkadowe podcienia.

Kolejną perełką architektury jest Konkatedra św. Jana Chrzciciela, której początki sięgają XII wieku. To bazylika łącząca styl romański pierwotnego założenia, z gotyckim z późniejszego czasu budowy.


Wnętrze jest świetliste, jasne tynki ścian i sufitu przełamane są ceglanymi elementami, a delikatna ornamentyka zdobi krzyżowo-żebrowe sklepienie nawy głównej. Widać też naleciałości innych stylów, np. w postaci barokowej ambony.


W kapitularzu mieści się niewielkie muzeum ze zgromadzonymi eksponatami z katedry, jak również innych obiektów regionu.


W prezbiterium znajduje się trójdzielny gotycki ołtarz, a nad kruchtą wspaniałe organy znane chyba wszystkim wielbicielom muzyki organowej.

Na uwagę zasługuje dobudowany do bocznej ściany katedry wirydarz, w którym znajduje się romańska granitowa chrzcielnica oraz okazy flory takie jak 250 letni dąb, 130 letnia tuja i 100 letni ostrokrzew. Wokół wirydarza znajdują się krużganki z opartymi o ściany ocalałymi płytami nagrobnymi.





Interesujące jest również otoczenie katedry z budynkami starej plebani, pałacu biskupiego, kurii kantora oraz neogotyckim budynkiem szkoły podstawowej. Wszystkie te budynki znajdują się obok siebie, więc warto pospacerować chwilę po okolicy przyglądając się im.





W planie zwiedzania mieliśmy jeszcze do zobaczenia Głaz Królewski, czyli ogromy głaz narzutowy o obwodzie 20 metrów, wystający 4 metry nad powierzchnię Zalewu Kamieńskiego. Według legendy, w 1121 roku po podboju Pomorza Bolesław Krzywousty stojąc na tym głazie miał odbierać defiladę żeglarzy. Atrakcja wymieniana we wszystkich folderach i przewodnikach, liczne drogowskazy na mieście – stwierdziliśmy, że nie możemy przepuścić takiej okazji. Mostem nad Promną przeprawiliśmy się na Wyspę Chrząszczewską, którą przy okazji zaplanowaliśmy objechać dookoła. Niestety, poza efektowną panoramą Kamienia Pomorskiego nie odnotowaliśmy jakich innych atrakcji na wyspie.


Za to droga z każdą chwilą stawała się coraz gorsza, asfalt ustąpił miejsca zlepkowi asfaltowych łat jedna przy drugiej i kiedy wydawało się, że gorzej być nie może, nastało kilkaset metrów sfatygowanej kostki trylinki. Po minięciu zakładu karnego drogowskaz skierował nas w boczną drogę gruntową, którą dotarliśmy nad urwisty brzeg, z którego nie było widać kompletnie nic poprzez gęste zarośla i drzewa. Nic – żadnego Krzywoustego, żadnego głazu na którym stał – po prostu nic. Spróbowaliśmy podjechać trochę w prawo, trochę w lewo, ale skutek był mizerny.


Gdzieś tam między drzewami majaczył zarys głazu, ale nie na to liczyliśmy. Jeśli ktoś chciałby jednak przyjrzeć mu się z bliska, to polecamy zrobić to z perspektywy zalewu korzystając z rejsu z mariny. Rozczarowani dokończyliśmy pętlę wokół wyspy nie znajdując nic ciekawego po drodze.
Morale trochę podniosła przerwa obiadowa, którą zrobiliśmy w Buniewicach, zatrzymując się przy zadbanych zabudowaniach, na przystrzyżonym trawniku w pobliżu placu zabaw. Po drugiej stronie budynku znajduje się wielka wiata, ale miękki trawnik wygrał w rywalizacji na najatrakcyjniejsze miejsce na odpoczynek.

Ostatnim punktem wycieczki była wizyta w Muzeum Kamieni znajdującym się w baszcie Bramy Wolińskiej.



Na sześciu poziomach znajduje się zróżnicowana tematycznie ekspozycja od prehistorii i dinozaurów, poprzez różnego rodzaju minerały, na ekspozycji dotyczącej Kamienia Pomorskiego kończąc. Na kolejne kondygnacje baszty wchodzi się po stromych drewnianych schodach.


Na trzecim i szóstym poziomie znajdują się tarasy widokowe – obowiązkowo należy wyjść na zewnątrz i pospacerować dokoła wieży podziwiając piękne widoki. Po rozczarowaniu Głazem Królewski, z Muzeum Kamieni wyszliśmy naprawdę zadowoleni.



Droga powrotna zajęła nam kilkadziesiąt minut spokojnym tempem, a pokonaliśmy ją wygodną ścieżką rowerową poprowadzoną wzdłuż głównej drogi przez Wrzosowo do Dziwnówka.

Kilometr przed końcem trasy w kolejnym rowerze rozwarstwił się pancerz przerzutki, wiec znowu przed spacerem na plażę konieczna była szybka akcja serwisowa. Co ciekawe, pancerze wymieniane były rok wcześniej we wszystkich rowerach, a awarie wydarzyły się tylko w tych, które miały pancerze w kolorze granatowym – najprawdopodobniej za sprawą barwnika otulina zrobiła się twarda i podatna na kruszenie.

DZIEŃ 4 – DZIWNÓWEK – MIĘDZYZDROJE – R10 – 70 km
Wyruszyliśmy jak zwykle zaraz po śniadaniu. Celem wycieczki był Woliński Park Narodowy. Dobrze nam już znaną Aleją Kalinową dojechaliśmy do centrum Dziwnówka, a dalej szlakiem R10 podążyliśmy na zachód. Dziwnówek z Dziwnowem łączy wydzielona ścieżka rowerowa poprowadzona wzdłuż głównej drogi.

W Dziwnowie robimy pierwszą przerwę przy Miejskim Ośrodku Sportu i Kultury, gdzie znajduje się Aleja Gwiazd Sportu. Zeszło nam sporo czasu, żeby zobaczyć wszystkie tablice z nazwiskami i replikami medali wielkich polskich sportowców. Lekkoatleci, piłkarze, kolarze, narciarze, pływacy – cała plejada gwiazd sportu, których zmaganiom kibicowaliśmy na olimpiadach i innych światowych zawodach. Od 2002 roku, kiedy pojawiły się medale pierwszych sportowców, do teraz sporo się tego nazbierało. Nie liczyliśmy, ale tak na oko to przeszło setka. Nie obyło się też bez wizyty w Informacji Turystycznej zlokalizowanej w budynku MOSiK, skąd wyposażeni w mapy i cenne podpowiedzi ruszyliśmy dalej.




Przez zwodzony most nad Dziwną opuściliśmy Dziwnów w kierunku na Międzywodzie, Świętouść oraz Kołczewo. Cały ten piętnastokilometrowy odcinek aż do Wisełki przemierzyliśmy wydzieloną ścieżką rowerową wzdłuż drogi zgodnie ze znakami szlaku R10. Początkowo było płasko jak po stole, ale po minięciu Międzywodzia teren zrobił się bardziej pagórkowaty, z lekkimi podjazdami i zjazdami.

Po minięciu pola golfowego w Kołczewie zagapiliśmy się trochę i minęliśmy początek szlaku prowadzącego do latarni morskiej Kikut. Nie chciało się nam już wracać, zatem postanowiliśmy, że pod latarnię podjedziemy w drodze powrotnej. W Wisełce stwierdziliśmy, że jest już najwyższy czas na krótki odpoczynek, a co lepiej przywraca siły w upalny dzień? Oczywiście lody, a skoro są wakacje, to co będziemy sobie żałować, poprosimy o podwójne porcje, a jak!.

Po ruszeniu w dalszą drogę okazało się, że do Międzyzdrojów nie dotrzemy trzymając się głównej drogi, gdyż wraz z końcem Wisełki kończy się również ścieżka rowerowa, a jazda w ruchu ogólnym jakoś się nam nie uśmiechała. Wobec powyższego wróciliśmy do centrum miejscowości i odbiliśmy w kierunku Warnowa. Zanim jednak zjechaliśmy z głównej drogi, przystanęliśmy na chwilę, żeby na spokojnie obejrzeć piękną, stylową willę.

Pomimo tego, że poruszaliśmy się drogą, w ruchu ogólnym, to ruch samochodowy był znikomy. Jazda przez zalesione tereny, obok mijanych na trasie jeziorek sprawiła, że było to bardzo sympatyczny odcinek.


W Warnowie nadszedł czas, żeby odbić w prawo i zielonym szlakiem podążyć przez teren Wolińskiego Parku Narodowego. Park ten został utworzony w 1960 roku, obejmując zasięgiem część Wyspy Wolin, a w 1996 roku został powiększony o obszar morski w pasie jednej mili morskiej od brzegu.


Leśną drogą poprzez Park jechało się wyśmienicie, wygodnie i bez nudy. Po niecałych pięciu kilometrach zatrzymaliśmy się przy Zagrodzie Pokazowej Żubrów, spięliśmy rowery ze sobą i udaliśmy się na zwiedzanie.


Oczywiście największą atrakcją była możliwość przyglądnięcia się żubrom, czyli największym zwierzętom lądowym Europy, które w końcu XIX wieku były bliskie wyginięcia, gdyż ostały się wówczas jedynie dwa stada – jedno w Białowieży i drugie na Kaukazie. W zagrodzie oprócz majestatycznych żubrów można spotkać także dziki, sarny, wydry i bieliki. Bardzo interesujące miejsce, zachęcamy do zrobienia sobie tutaj przerwy w podróży, żeby poprzyglądać się zwierzętom z bliska.



Na koniec zostało nam do odwiedzenia jeszcze jedno miejsce związane z Wolińskim Parkiem Narodowym, a mianowicie Muzeum Przyrodnicze WPN w Międzyzdrojach. Spędziliśmy na zwiedzaniu kolejnych sal przeszło godzinę, zapoznając się ze zwierzętami zamieszkującymi Park oraz ekosystemami występującymi na jego terenie. Ekspozycja jest bardzo bogata, zajmuje przeszło 900 m2 w pięciu salach. Niewielka ilość zwiedzających sprzyjała skupieniu oraz koncentracji.







Po wyjściu z muzeum wyruszyliśmy w drogę powrotną, odpuszczając sobie wizytę na plaży w Międzyzdrojach oraz spacer Aleją Gwiazd – to zostawiliśmy sobie na jedną z kolejnych wycieczek. Droga powrotna wiodła dokładnie tą sama trasą co rano, więc najpierw przemierzyliśmy teren Wolińskiego Parku Narodowego, następnie drogą z Warnowa dojechaliśmy do Wisełki, by następnie już do końca trzymać się szlaku R10. W Wisełce nad brzegiem jeziora o tej samej nazwie zrobiliśmy sobie przerwę obiadową. Wyciągnęliśmy kuchenkę, menażki i wzięliśmy się do gotowania. Miejsce ku temu było idealne – MOR z drewnianym pomostem nad wodą i kąpieliskiem – ciche i spokojne miejsce z ładnym widokiem.



W międzyczasie znaleźliśmy w internecie informację, że latarnia morska Kikut nie jest udostępniona do zwiedzania, zatem plan obejrzenia jej w drodze powrotnej upadł. Perspektywa pchania rowerów przez las, bez możliwości wejścia na latarnię jakoś nam się nie uśmiechała.
Ale jak to bywa, natura nie lubi próżni – jedna atrakcja wypadła z planu, a w jej miejsce weszła inna. Dotarliśmy do Dziwnowa o takiej porze, że załapaliśmy się na podnoszenie mostu zwodzonego nad Cieśniną Dziwną i powrót żaglówek oraz statku turystycznego z morza do portu.



Historia mostu sięga lat ’30 XX kiedy do drewniany most połączył wyspę Wolni ze „stałym lądem”. W 1956 roku drewniana przeprawa została zastąpiona betonowo-drewniano-stalową konstrukcją, która służyła do 1993 roku, kiedy to nastąpiła modernizacja. Po remoncie konstrukcja została zmieniona na betonowo-stalową. Podnoszone przęsło waży aż 98 ton. Most jest podnoszony kilka razy w ciągu dnia o wyznaczonych porach umożliwiając żeglugę, co każdorazowo gromadzi spore ilości zaciekawionych turystów. Po atrakcjach związanych z mostem przejechaliśmy jeszcze wzdłuż Dziwny zrewitalizowanym nabrzeżem. Akurat statek Korsarz przybijał do brzegu, by po wymianie pasażerów wyruszyć na rejs na zachód słońca.



Dzień zakończyliśmy na pysznej pizzy w Kotwicy w Dziwnówku, a zmęczenie całodzienną wyprawą sprawiło, że nikt się nie kwapił, żeby przejść przez wydmy na plażę podziwiać zachodzące słońce. W efekcie, na kwaterę dotarliśmy już po zmroku.
DZIEŃ 5 – WOLIN – Z WIZYTĄ U WIKINGÓW
Po intensywnej wycieczce do Wilińskiego Parku Narodowego postanowiliśmy zrobić sobie „dzień bez rowerów” i wybraliśmy się autem do miejscowości Wolin na wyspie Wolin. Na pierwszy ogień poszła wizyta w Centrum Słowian i Wikingów WOLIN – JOMSBORG – VINETA.

Otoczony ostrokołem z wejściową bramą-strażnicą, położony na Wyspie Ostrów nad brzegiem Dziwny skansen odwzorowuje warunki panujące w średniowiecznym grodzie warownym i osadzie. Na całość składa się kilkadziesiąt budynków i obiektów związanych z życiem, pracą, przetwórstwem, religią oraz obrzędami charakterystycznymi dla żyjących w tamtym czasie i miejscu ludzi.



To jeden z tych fantastycznych skansenów, gdzie zakazy nie ograniczają możliwości poznawczych zwiedzających. Do budynków można wchodzić, siadać, dotykać sprzętów, co sprzyja wczuciu się w klimat tamtych czasów. Domostwa wyposażone są w sprzęty użytku codziennego, narzędzia i broń.



Osada żyje, miedzy budynkami snuje się dym z ogniska, odbywają się warsztaty, można kupić artefakty z epoki. Budynków jest tak wiele, że chyba odwzorowane i pokazane zostały wszystkie aspekty funkcjonowania osady. Pośród zabudowań znajduje się również port oraz zrekonstruowana XII wieczna łódź Orzeł Jumne.


Całości dopełniają rozsiane po osadzie kamienie runiczne. Skansen można zwiedzać z przewodnikiem lub samodzielnie. My wybraliśmy opcje zwiedzania na własną rękę, gdyż wszyscy przewodnicy byli zajęci oprowadzaniem grup. W sezonie to miejsce cieszy wielkim powodzeniem z kulminacją w postaci Festiwalu Słowian i Wikingów, na który ściągają tłumy turystów.


Po opuszczeniu skansenu udaliśmy się do centrum Wolina. Żeby się tam dostać trzeba przejechać mostem nad Dziwną. Ma on ruchomą konstrukcję zapewniającą żeglowność toru wodnego, ale w przeciwieństwie do mostu z Dziwnowa nie jest on podnoszony, ale obracany. Poniżej mostu, przy nabrzeżu znajduje się stary elewator zbożowy.



Zwiedzanie rozpoczynamy od położonego nieopodal rynku Muzeum Regionalnego im. A Kaubego. Akurat trafiliśmy krótko po remoncie i otwarciu nowej ekspozycji. W nowoczesny sposób, zgodnie z obecnymi trendami przedstawione zostały odkrycia archeologiczne w połączeniu w rysem historycznym i etnograficznym Wolina i okolic.





Przechodząc przez rynek warto rozejrzeć się dookoła – wokół rynku ostały się stare kamienice i neogotycki ratusz z końca XIX wieku. Po drugiej stronie rynku znajduje się kolegiata św. Mikołaja.



Na ścianie szczytowej jednego z budynków vis-a-vis wejścia do kolegiaty znajduje się panorama X wiecznego Wolina. Poniżej panoramy, ścianę ciągu lokali usługowych zdobią ceramiczne kafle z motywami nawiązującymi do lokalnej symboliki oraz mozaika przedstawiająca Wolin.


Gotycki kościół z końca XIII wieku mocno ucierpiał w skutek działań wojennych 1945 roku. Zniszczeniu uległo 80% świątyni. Odbudowa kościoła rozpoczęła się w 1988 roku i trwała 10 lat. Patrząc na ceglane wnętrze łatwo rozróżnić zachowane elementy od odbudowanych. W prezbiterium znajdują się duże witraże, nawy boczne posiadają antresole, a całość kościoła od góry zamknięta jest drewnianym, kasetonowym sufitem. Kilkadziesiąt lat ekspozycji wnętrza kościoła będącego trwałą ruiną na niekorzystne warunki atmosferyczne, widoczne jest w odchylonych od pionu filarach.




Po wyjściu z kościoła udaliśmy się jeszcze na nabrzeże Dziwny, żeby z perspektywy drugiego brzegu spojrzeć na osadę Wikingów. Na koniec zostawiliśmy sobie wizytę w Parku Miejskim, gdzie znajdują się: amfiteatr, pomnik Trygława oraz wieża widokowa. Idąc od parkingu, mijamy amfiteatr z zadaszoną sceną oraz betonowo-drewnianymi ławkami, od którego prowadzi ścieżka aż do podstawy wieży widokowej.


Obok wieży znajduje się posąg Trygława, wczesno średniowiecznego bóstwa czczonego przez okoliczne ludy, którego świątynia znajdowała się między innymi w Wolinie. Wieża widokowa jest okazała, jak można przeczytać na tablicy informacyjnej ma 32 m wysokości, została ukończona w 2023 roku, a do jej budowy zużyto 250 m3 drewna modrzewiowego.



Patrząc z dalsza, kształt wieży przypomina zarys żaglowca. Żeby dostać się na położony 26 m nad terenem taras widokowy należy pokonać ciąg pochylni o łącznej długości blisko 500 m. Dzięki temu rozwiązaniu po drodze nie ma schodów, wejście na górę nie jest męczące, chociaż zajmuje dobrą chwilę. Osoby lubiące dreszczyk emocji, mogą wyjść na „balkony” wysunięte za obrys wieży i spojrzeć w dół.

Spora wysokość wieży oraz lokalizacja na szczycie wzniesienia sprawiają, że nic nie zasłania nam widoku na panoramę rozciągającą się we wszystkie strony świata. Przemieszczając się wzdłuż boków platformy warto skorzystać z tablic informacyjnych ułatwiających zlokalizowanie interesujących miejsc i obiektów widocznych z wieży. Na nas szczególne wrażenie zrobił rozmiar Zalewu Szczecińskiego oraz panorama centrum Wolina wraz z mostami nad Dziwną, ale warto też wymienić widok na Cieśninę Dziwna, Góry Mokrzyckie, Osadę Słowian i Wikingów.


Na południe od wieży widokowej, w Parku Miejskim znajduje się Polana Malta, gdzie korzystając z infrastruktury turystycznej i rekreacyjnej rozgościliśmy się, przygotowując posiłek. W czasie gdy na kuchence grzała się zupa, część ekipy pobiegła na szczyt wieży, by z wysokości przyglądnąć się jak most obrotowy zmienia swoje ułożenie, przepuszczając oczekujące statki. Dzień zwyczajowo zakończyliśmy na plaży w Dziwnówku, spacerując, ciesząc się ciepłem morskiej wody oraz puszczając w niebo kolorowy latawiec.


Na tym kończymy pierwszą część relacji z odkrywania szlaków, tras rowerowych oraz atrakcji Województwa Zachodniopomorskiego. Jeśli jesteście ciekawi, co jeszcze zobaczyliśmy w trakcie naszego wyjazdu, to zapraszamy na kolejne części relacji, do których linki zamieszczamy poniżej. Na samym końcu czekają na Was pliki GPX z przebiegami tras oraz mapy poszczególnych etapów.
CZĘŚĆ DRUGA – już wkrótce
Dzień 6 – Dziwnowski Szlak Historyczno-Krajobrazowy
Dzień 7 – Wolin – Stepnica
Dzień 8 – Szczecin
Dzień 9 – Trzebiatów – Kołobrzeg
Dzień 10 – Wolin – Międzyzdroje
CZĘŚĆ TRZECIA – już wkrótce
Dzień 11 – Plaża
Dzień 12 – Świnoujście – Uznam
Dzień 13 – Wąskotorówka i Kamień Pomorski
Dzień 14 – Złocieniec – Połczyn Zdrój
Dzień 15 – Dziwnówek i podsumowanie

MAPY
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ
☕ WSPÓLNA KAWA ☕
Cieszymy się, że przeczytałaś/eś nasz tekst do samego końca. Jeśli Ci się podobało i stwierdzisz, że warto postawić nam kawę, to będzie nam niezmiernie miło:

Dzień dobry,Jakby dopiero co skończył się sezon wakacyjny,a już trzeba mysleć o nowym sezonie,to za sprawą pobudzenia przez Szanownych Państwa Pawlaków. Czujemy się wspólnie z małżonką przyjemnie pobudzeni.Dziękujemy za wzmiankę o naszym pensjonacie Lazur w świetnie przygotowanym materiale w obszernym wymiarze popularyzującym naszą Ziemię Kamieńską i Powiat.Nie omieszkałem zainteresować czynniki odpowiedzialne za rozwój turystyki u nas, linkiem do Państwa bloga,Jeszcze raz serdecznie dziękujemy.Zyczymy owocnych w dobre wspomnienia wojaży i wycieczek eko rowerowych.Pozdrawiamy Pana Bartłomieja wraz z rodziną .Janina i Tadeusz Kułagowie ,Wrzosowo 243.
Dziękujemy za miłe słowa, to była niesamowita przyjemność korzystać z Państwa gościnności i uroków Pomorza Zachodniego.