Bartłomiej Pawlak
Zaczęło się od telefonu od Jacka jakiś czas temu: „…a może by tak pożyczyć elektryki i ruszyć na Podhale, ale gdzieś, gdzie normalnie na analogach byśmy się nie wybrali…?” Ok, czemu nie – mnie dwa razy nie trzeba takich rzeczy mówić. Za jakiś czas ja złapałem za telefon i mówię Jackowi: „…słuchaj, mam trasę, w czterech wariantach, pojedziemy i zdecydujemy w trakcie wycieczki, który z nich zrobimy…”. Nakreśliłem ogólny plan, ale w głosie Jacka słychać było lekkie wahanie, czy aby za dużo nie będzie z już przejechanych tras, bo jak jechać, to na coś extra. Uspokajam go, że będzie ekstra, będzie widokowo i nie będzie żałował. I chłop uwierzył…
Zgodnie z planem mieliśmy jechać w czwartek, a tu w środę od popołudnia aż do późnego wieczora w Krakowie dość mocno lało. Niby prognozy na czwartek były w miarę optymistyczne, ale do końca nigdy nic nie wiadomo. Już nie raz tak było, że chmurzyska powiesiły się nad Kotliną Nowotarską i Tatrami nic sobie nie robiąc z przewidywań meteo. Czwartkowy poranek wita nas pochmurny, ale na szczęście bez deszczu. O 7:00 startujemy z Krakowa, a o 8:30 meldujemy się w Nowym Targu. Jako punkt startu obieramy dworzec PKP, gdyż właśnie tam, w dworcowym budynku mieści się Bike Stop, klimatyczna wypożyczalnia rowerów, sklep, serwis i kawiarnia w jednym.
W lokalu oprócz rowerów, regałów z częściami i akcesoriami, na ścianie znajduje się mural, na tle którego wszyscy robią sobie zdjęcia, a wystroju wnętrza dopełniają medale i puchary z rowerowych zawodów. To miejsce dodatkowo sygnowane jest logotypem MPR, czyli Miejsca Przyjaznego Rowerzystom – takie oznaczenia wydaje Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego po spełnieniu całej listy wymagań. Warto dodać, że jeśli ktoś z klientów ma taką potrzebę, żeby po zakończonym tripie skorzystać z prysznica, to jest taka możliwość.
Ostatecznie ja decyduję się jechać na moim Marinie Team 2, a Jacek pożycza wypasionego elektrycznego fulla, Treka Raila 7 i punkt 9:00 ruszamy na trasę. Udajemy się w kierunku nowotarskiego lotniska, Dunajec przekraczamy kładką, przy której stoi figurka owieczki – obowiązkowe miejsce do zrobienia pamiątkowej fotki.
Zanim pokręcimy ścieżką Szlaku Wokół Tatr przez Bór na Czerwonem, zjeżdżamy na chwilę w prawo, żeby odwiedzić zjawiskowe miejsce, a mianowicie drewnianą kładkę/podest nad mokradłami oraz platformę obserwacyjną na torfowisko. Jak dopiszą warunki, to jest to miejsce z fenomenalnym widokiem na Tatry.
Po krótkiej przerwie wracamy na szlak, najbliższe kilometry przemierzając szutrową ścieżką poprzez Bór. Po drodze widać liczne prace mające na celu zachowanie warunków odpowiednich dla obszarów torfowiskowych. Gdy wyjedziemy z lasu na otwartą przestrzeń, a pod kołami szuter zmieni się w asfalt, to znak, że przed nami Gronków, a następnie Nowa Biała. Po drodze nie brakuje miejsc, z których można podziwiać Gorce i Tatry.
Warto na chwilę przystanąć przy ogrodzonym murkiem z otoczaków kościółkiem św. Marii Magdaleny w Nowej Białej. Sama Nowa Biała warta jest poświęcenia jej chwili uwagi ze względu na zachowany historyczny układ wsi, skupiony wzdłuż dwóch równoległych ulic – domy stykają się ścianami szczytowymi, tworząc zwartą zabudowę, a ich części gospodarcze ulokowane są na długich, wąskich działkach znajdujących się za domami. Tu jeszcze jedna ciekawostka – rzeka Białka stanowi granicę między Orawą i Spiszem, ale mimo że Nowa Biała leży na jej lewym (orawskim) brzegu, to przynależy już do Spisza. Wynika to z historycznego przebiegu koryta rzeki oraz dawnej granicy w Węgrami.
Kolejnym nieszablonowym miejscem jest Przełom Białki, z malowniczym odcinkiem rzeki przeciskającej się między skałami, Kramnicą i Obłazową. Szeroki kamienisty brzeg świadczy o sile i nieobliczalności Białki po intensywnych opadach deszczu. Polecamy na chwilę zostawić rowery i pieszo trochę pozwiedzać najbliższą okolicę, przyglądając się Przełomowi Białki z różnych miejsc oraz pod różnymi kątami.
Następna miejscowość to Trybsz, gdzie czeka na nas przecudnej urody modrzewiowy, zabytkowy kościół z XVI wieku pod wezwaniem św. Elżbiety Węgierskiej. Jest to świątynia orientowana, jednonawowa, o konstrukcji zrębowej. Dach i ściany pokryte są gontem, a kameralne wnętrze zdobią liczne polichromie – zarówno na ścianach, jak również na suficie. Do wnętrza wchodzi się po kamiennych schodkach.
Od Nowej Białej droga cały czas lekko wznosi się w górę, za Trybszem licznik pokazuje w okolicach 5%, ale podjazd wchodzi gładziutko. Nagrodą za włożony wysiłek jest dość szybki zjazd, aż po Łapsze Wyżne. Tutaj czeka nas kolejny krótki postój, do obejrzenia mamy następną budowlę sakralną – kościół p.w. św. Piotra i Pawła. Ten kościół z kolei jest murowany, pochodzi z drugiej połowy XVIII wieku – z zewnątrz barokowy w formie, natomiast wnętrze zdobi piękne rokokowe wykończenie.
Teraz czeka nas siedmiokilometrowy podjazd przez Łapszankę, aż na Przełęcz nad Łapszanką (943 m.n.p.m.). Ogólnie nachylenie jest umiarkowane, tylko na ostatnim fragmencie przechodzące do sporego, w okolicach 10-12%. Od Przełomu Białki, nerwowo rozglądam się za jakimś sklepem, bo zorientowałem się, że mój bidon został na dachu samochodu w Nowym Targu. Z początku nie przejąłem się tym szczególnie, bo zakup picia w najbliższym sklepie nie wydawał się sprawiać problemu. Jakież było moje zdziwienie, gdy mijając kolejne miejscowości, nie znaleźliśmy ani jednego sklepu. A tu wchodzą kolejne kilometry podjazdu, kolejne metry w pionie, pragnienie się wzmaga, jest lekki stres żeby nie złapać bomby z odwodnienia, więc z ogromną ulgą przyjmuję widok sklepu w Łapszance – normalnie niczym Beduin na pustyni widzący oazę. Jakież jest moje zdziwienie i rozczarowanie, gdy na drzwiach widzimy napis takiej treści: „Czynne 7:00-9:00 i 14:00-21:00”. Jaki pech, akurat jest samo południe. Na dodatek dogania nas czarna chmura, która podążała za nami od jakiegoś czasu i zaczyna padać. Sklep choć zamknięty przydaje się jako schronienie przed zmoknięciem – przeczekujemy pod okapem dachu. Na szczęście deszczowa chmura zahaczyła nas samym bokiem i po kilku minutach można było kontynuować jazdę.
Szybko osiągamy najwyższy punkt naszej wycieczki, czyli Przełęcz Nad Łapszanką (943 m.n.p.m.). To miejsce, to prawdziwa petarda pod względem widoków – roztacza się stąd niesamowity widok na Tatry, a ze względu na niewielka odległość od nich, panorama jest cudowna.
Niestety, akurat tego dnia nie mamy farta, bo nad górami wiszą ciemne chmury, skutecznie ograniczające widoki. Zarys szczytów widoczny na południu wspomagamy wyobraźnią, patrząc na tablicę z opisem panoramy widocznej z tego miejsca.
W 1928 roku na przełęczy wymurowano niewielką kapliczkę z dzwonem, który ufundowali mieszkańcy Łapszanki. Bił on ostrzegając przed nadciągającą burzą. Dodatkowo wierzono, że ma on moc odganiania burz. Niestety, w 1967 roku piorun uderzył w kapliczkę, pozbawiając życia młodego dzwonnika bijącego na trwogę.
Za nami 37 km trasy, po nabieraniu wysokości, teraz nadszedł czas aby cieszyć się jazdą w dół przez najbliższe prawie 20 km do zapory Jeziora Czorsztyńskiego, a tak naprawdę to dobre 40 km po Krościenko nad Dunajcem, biorąc pod uwagę, że ciągle, chociaż już nie tak ostro będziemy tracić wysokość przemieszczając się z biegiem Dunajca.
Początkowe kilkaset metrów zjazdu prowadzi przez las, szybko nabieramy prędkości i po wyjeździe z lasu nagle SZOK!!! Hamować żal, a tu takie widoki! Droga między łąkami ustawia nas do jazdy w kierunku na wschód serwując centralnie przed nami pyszne widoki. Po prawej i lewej stronie wzniesienia, a środkiem rozległa dolina z ulokowaną na jej dnie miejscowością, Osturnią. Co chwilę przystajemy, podziwiamy widoki i robimy zdjęcia.
Na odcinku do Osturni trzeba się mocno pilnować, bo droga jest wąska, zakręty ciasne i z ograniczoną widocznością, a prędkości rzędu 70 km/h na liczniku pojawiają się nawet nie wiadomo kiedy… Szaleńczy zjazd kończymy na skrzyżowaniu, przy którym zbiegają się różne szlaki rowerowe i piesze, o czym informuje nas słup z liczny tabliczkami. Dalej już spokojniej, ale ciągle wyczuwalnie w dół droga prowadzi pomiędzy zabudowaniami. Velką Frankovą mijamy bokiem trzymając się oznaczeń Pętli Spiskiej.
Niepostrzeżenie wjeżdżamy do Polski – jesteśmy w Kacwinie, przed nami jeszcze 10 km pod zamek w Niedzicy. Intensywny szum wody z prawej strony to znak, że w pobliżu znajduje się wodospad. Zostawiamy na chwilę rowery, schodzimy schodkami kilkadziesiąt kroków poniżej drogi i stajemy na progu ładnego wodospadu.
Nareszcie napotykamy pierwszy sklep od wyjazdu z Nowego Targu, nie zastanawiając się robimy zakupy, uzupełniamy zapasy picia na drogę, jeszcze zapodajemy po zimnej coli i z uczuciem ulgi ruszamy w dalszą drogę przez Niedzicę, aż do ronda poniżej zapory Jeziora Czorsztyńskiego. Tym razem wizytę na zamku w Niedzicy odpuszczamy sobie, podziwiając go jedynie z oddali. Objeżdżamy Jezioro Sromowieckie, będące zbiornikiem wyrównawczym dla zapory i elektrowni czorsztyńskiego akwenu.
Najbliższe kilometry podążamy szlakiem VeloDunajec od Sromowiec Wyżnych aż po Niżne, lewym brzegiem Dunajca. Widoki zmieniają się na „pienińskie” z kulminacją w Sromowcach Niżnych i Czerwonym Klasztorze, gdzie dech zapiera widok na Trzy Korony. Podwieszaną kładką nad Dunajcem przejeżdżamy z lewego brzegu na prawy, z polskiej na słowacką stronę do Czerwonego Klasztoru. Została ona wybudowana w 2006 roku otwierając nowe możliwości turystyczne dla regionu.
Z kempingu w Czerwonym Klasztorze wychodzą pocztówkowe zdjęcia na tle Trzech Koron, więc by tradycji stało się zadość, strzelamy z Jackiem po pamiątkowej fotce. Przed nami dobrze znany, ale nigdy nie nudzący się fragment trasy Drogą Pienińską do Szczawnicy wzdłuż Przełomu Dunajca. Nawierzchnia od czasu ubiegłorocznego remontu zapewnia wyższy komfort jazdy niż wcześniej i więcej uwagi można poświęcić na podziwianie uroku Dunajca oraz Pienin. Dunajec raz mamy prawie na swoim poziomie, to znowu patrzymy na niego z kilkudziesięciometrowej skarpy, z płynących tratw, kajaków, canoe i pontonów słuchać wesołe głosy, a czasami również niosące się hen po wodzie zaśpiewy flisaków.
Gdy naszym oczom ukazuje się Sokolica, to znak, że Szczawnica już blisko. Jeszcze odejście drogi na Leśnicę, przystań flisacka słowackiego spływu, Hukowa Skała, miejsce w skale z zaznaczeniem poziomu Dunajca w czasie słynnej powodzi z 1934 roku, pawilon edukacyjny PPN i meldujemy się przy przystani spływu, w miejscu gdzie potok Grajcarek wpada do Dunajca. Ścieżką wzdłuż Grajcarka można wygodnie dojechać do centrum Szczawnicy, ale nas zaczyna trochę gonić czas, więc odpuszczamy sobie tą atrakcję – (dla chętnych relacja „Zbójnicki Skok – Przełom Dunajca na Rowerze”).
Dystans miedzy Szczawnicą a Krościenkiem pokonujemy niepostrzeżenie. Z nowych atrakcji na trasie wymienić należy oddaną do użytku w maju tego roku kładkę pieszo-rowerową „Zerwany Most” – konstrukcja i materiały choć nowoczesne, to stylem wpisuje się idealnie w klimat starej przeprawy na Dunajcu.
Korzystamy z opcji kontynuacji jazdy drugim brzegiem i wyjeżdżamy wprost na rynku w Krościenku. Tutaj robimy pierwszy (a mamy już za sobą 80 km) dłuższy postój. My jemy obiad, rowery odpoczywają, do tego elektryka podpinamy do ładowarki, bo choć poziom baterii oscyluje koło połowy, to przed nami kolejne podjazdy, więc lepiej mieć zapas prądu.
W Krościenku rozstajemy się z VeloDunajec. Teraz czeka nas najmniej przyjemny odcinek wycieczki, bo najbliższe 5 km pokonujemy drogą wojewódzką 969 w sporym ruchu samochodów. Na szczęście ubiegłoroczny remont drogi daje akceptowalny komfort jazdy. Na tym odcinku zarabiamy około 100 m w pionie, ale to dopiero rozgrzewka, bo po odbiciu w lewo z głównej drogi czeka nas 150 m na 2,5 km przez Hałuszową. Pierwsza połowa wchodzi lekko, ale pozostała część to nachylenie rzędu 10-12%, co w połączeniu z pokonanym dotychczas dystansem, nie pozostaje bez śladu w nogach.
Dla wyrównania oddechu idealnie nadaje się następny fragment drogą od Sromowiec Wyżnych w kierunku Krośnicy, bo albo jest płasko, albo nawet z lekkim spadkiem. I dobrze bo, przed nami zjazd od Czorsztyna nad brzeg Jeziora Czorsztyńskiego, gdzie dobrze mieć pełną koncentrację i siłę do kontroli nad rowerem, bo to dwa kilometry ostrego zjazdu z niemałym natężeniem ruchu rowerowego.
Niejako rozpędem mijamy przystań statków pod zamkiem w Czorsztynie, ale rozpęd i animusz tracimy błyskawicznie na najbliższym podjeździe, bo nachylenie przekracza 15%. Za to, gdy już stajemy na szczycie wzgórza i odwracamy się za siebie, to całe zmęczenie staje się nieważne. Widoki na zamek w Czorsztynie, Jezioro Czorsztyńskie oraz widoczny na drugim planie zamek w Niedzicy na tle pienińskich pejzaży pozwalają zapomnieć o zmęczeniu.
Nasyceni widokami ruszamy dalej, ale trochę zaczyna nas martwić kurczący się czas – do godz. 19:00 powinniśmy się zameldować w Bike Stop. Zegarki wskazują już 17:30 przed nami jeszcze 30 km jazdy. Nie ma więc czasu na marudzenie, ruszamy starając się nie schodzić ze średnią prędkości poniżej 20 km/h. Błyskawicznie przemierzamy północny brzeg jeziora Trasą Wokół Jeziora Czorsztyńskiego (nie mylić z VeloDunajec, bo ta trasa idzie południowym brzegiem), przystając jednie na błyskawiczne zdjęcia w miejscach, których zwyczajnie nie można pominąć.
Na złapanie oddechu stajemy dopiero na MOR Dębno, gdzie z Jackiem podejmujemy decyzję, że on ciśnie elektrykiem na pełnej mocy do Nowego Targu, żeby zdążyć przed zamknięciem wypożyczalni zdać rower, ja natomiast swoim tempem dojadę trochę po nim. Skoro tak, to postanowiłem jeszcze chwilę odsapnąć na MORze, dojeść resztki prowiantu, żeby jednym skokiem pokonać pozostały dystans. Plany, planami, ale jak to na trasie takiej jak VeloDunajec bywa – tu zdjęcie, tam zdjęcie, mimo że z każdego wyjazdu mam ich mnóstwo.
Odpuściłem sobie drewniane, zabytkowe kościoły w Harklowej i Łopusznej (dla zainteresowanych relacja „Szlakiem Drewnianego Gotyku”), chociaż zawsze lubię poprzyglądać im się przez chwilę – w drewnie zaklęta jest jakaś taka prostota, kunszt, tajemnice i ten zapach… W Waksmundzie mijam pomnik ku pamięci pomordowanych w 1943 roku mieszkańców wsi, w prawo przez most prowadzi droga ku Bramie w Gorce (ale to temat innej relacji – tutaj), ja natomiast mknę prosto do Nowego Targu.
Zamiast przez centrum miasta, wybieram opcję, którą bardzie wolę, czyli wzdłuż Czarnego Dunajca aż do nowotarskiego lodowiska. Przy lodowisku przystaję po raz ostatni, żeby zrobić zdjęcia efektownego muralu upamiętniającego 90 lat istnienia KS Podhale Nowy Targ. Chowam telefon do kieszeni i dokręcam ostatni już etap trasy przez park, i wzdłuż zakopianki do ul. Kolejowej, po czym pół godziny po Jacku docieram na dworzec PKP. W międzyczasie Jacek zdążył zdać rower, dokończyć formalności. Mój rower szybko wylądował na platformie, po czym obraliśmy kurs powrotny na Kraków.
Podsumowując trasę – wyszło nam 125 km dystansu, 1100 m przewyższenia, 10 godzin trwania wycieczki od wyjazdu do powrotu na dworzec PKP, do Bike Stop. Trasa długa, intensywna, ale jak widać do pokonania w jeden dzień bez większego problemu. Da się ją zrobić na analogowym rowerze, ale decydując się na rower ze wspomaganiem elektrycznym, ułatwia to zdecydowanie pokonanie dystansu. Jacek w taki sposób wykorzystywał wspomaganie w swoim elektryku, że byłby na jednej baterii spokojnie pokonał cały dystans, ale skoro nadarzyła się okazja, to podładowaliśmy trochę akumulator, oddając rower z zapasem prądu. Co do podróży na analogu, to nie miałem wrażenia, żebym bardzo musiał gonić Jacka na elektryku, oczywiście na podjazdach byłem bez szans, ale te na szczęście nie były jakieś rzeźnickie.
Ogólnie trasa bardzo urozmaicona, pełna niesamowitych widoków, zmieniających się krajobrazów, z mnóstwem ciekawych miejscówek. Trochę szutrów, reszta asfalt, bardziej pod mtb, gravel, cross czy trekking, niż stricte pod szosę – oczywiście szosą też by się dało, z lekką modyfikacja przebiegu. Niezależnie od typu roweru, jest to wycieczka dedykowana osobom, które regularnie jeżdżą rowerem, są w stanie pokonywać dystanse rzędu 100 km i spore przewyższenia – nawet jadąc rowerem elektrycznym, odpowiednia kondycja i wytrzymałość jest potrzebna, żeby znieść trudy całodniowej wyprawy.
Na początku tekstu pisałem, że zaplanowane były cztery warianty trasy. Faktycznie tak było. Pojechaliśmy moim zdaniem optymalny. Plan maximum był taki, żeby z Krościenka po VeloDunajec dojechać do Ochotnicy i wjechać na Przełęcz Knurowską, by zjechać z powrotem na VeloDunajec w okolicach Harklowej, ale na 100% brakło by nam czasu, bo to dodatkowe kilkanaście kilometrów i 100 m w pionie. Pozostałe dwie opcje były sporo krótsze, gdyby coś na trasie szło nie tak, ale szczęśliwie nie trzeba było się do nich uciekać.
PODSUMOWANIE
MAPA
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ
Może Cię również zainteresować:
☕ WSPÓLNA KAWA ☕
Cieszymy się, że przeczytałaś/eś nasz tekst do samego końca. Jeśli Ci się podobało i stwierdzisz, że warto postawić nam kawę, to będzie nam niezmiernie miło: