Bartłomiej Pawlak
Kilka lat wstecz w śladzie zlikwidowanej linii kolejowej nr 118 z Nowego Targu w kierunku Słowacji powstała świetna trasa rowerowa. Po raz pierwszy jechaliśmy nią chyba niecały rok po jej otwarciu i każdego roku (a bywa, że i dwukrotnie w tym samym roku) chętnie tam wracamy. Dołączają do nas kolejni znajomi zarażeni naszymi opowieściami oraz zdjęciami i tak samo jak my są pod wrażeniem niesamowitego uroku trasy. Fragment z Nowego Targu do Trsteny (bo o nim będzie mowa) to część liczącego około 250 km Historyczno-Kulturowo-Przyrodniczego Szlaku wokół Tatr. Obie wspomniane miejscowości dzieli dystans zaledwie czterdziestu kilometrów.
Linia kolejowa została uruchomiona z początkiem XX wieku i początkowo łączyła Nowy Targ po polskiej stronie ze słowacką Trsteną. Po drugiej wojnie światowej fragment trasy z Trsteny do Suchej Hory został zlikwidowany. Do końca lat osiemdziesiątych polska część linii funkcjonowała, ale zmniejszające się zapotrzebowanie na przewozy towarowe i pasażerskie spowodowały jej zawieszenie i w konsekwencji likwidację w 1991 roku.
W momencie realizacji podhalańska trasa rowerowa była chyba jedną z pierwszych w Polsce wykorzystującą dawną linię kolejową. W kolejnych latach samorządy dostrzegły plusy tak realizowanych ścieżek rowerowych i obecnie mamy ich coraz więcej w różnych rejonach kraju. Projektanci linii kolejowych musieli brać pod uwagę maksymalne nachylenia torowiska, przeszkody terenowe, promienie łuków dla królujących wtedy na torach parowozów. Wykorzystanie dawnego torowiska na cele rowerowe idealnie wpisuje się w turystykę rowerową zapewniając optymalnie poprowadzone przebiegi tras o niewielkich nachyleniach. Do tego zazwyczaj do dyspozycji są obiekty inżynieryjne w terenie jak mosty i wiadukty, które po remoncie można z powodzeniem wykorzystywać. Tyle w teorii, a jak to wygląda w praktyce?
Fragment Szlaku wokół Tatr z Nowego Targu do Trsteny w całości poprowadzony jest w oddzieleniu od ruchu samochodowego. Wyższe skarpy dawnego nasypu zabezpieczono barierkami. Co kilka kilometrów znajdziemy wiaty ze stolikami, ławkami, stojakami na rowery i tablicami informacyjnymi, zatem miejsc do odpoczynku jest sporo. Po drodze zachowane są dwa zabytkowe mosty kolejowe o konstrukcji nitowanej, które po odnowieniu nie dość że prezentują się bardzo efektownie, to przypominają nam o pierwotnym przeznaczeniu trasy. Po drodze przejeżdżamy obok dawnych stacji kolejowych w Czarnym Dunajcu, Podczerwonem i Suchej Horze.
Jeszcze niedawno były w opłakanym stanie, a o ich przeznaczeniu świadczyły wyblakłe napisy nazw stacji na odpadającym tynku. Będąc ostatnim razem budynek stacji w Podczerwonem był już na finiszu remontu z przeznaczeniem na cele obsługi ruchu turystycznego, a ponoć i Czarny Dunajec ma otrzymać swoje drugie życie. Jedynie Sucha Hora nadal wygląda smętnie wyczekując lepszych czasów. Kolejnym atutem trasy jest możliwość wjazdu na trasę zaraz po wypakowaniu rowerów z pociągu na stacji w Nowym Targu. Prowadzone od kilku lat modernizacja linii kolejowej w Krakowa do Zakopanego trochę ogranicza możliwość dojazdu pociągiem, ale przecież remonty kiedyś muszą się skończyć. Dla osób decydujących się na dojazd i transport rowerów samochodem też jest dobra wiadomość, w kilku miejscach przy trasie rowerowej jest możliwość zostawienia czterech kółek. Dodatkowym plusem są poboczne trasy rowerowe powstające przy głównym szlaku, pozwalające na odwiedzenie ciekawych miejsc w regionie.
W piękną sierpniową sobotę spotykamy się z pozostałą częścią grupy w Nowym Targu. Jako miejsce zbiórki tym razem wybieram położony przy Al. Tysiąclecia Hotel***Gorce. Na placyku koło hotelu zostawiamy zaparkowane samochody i po krótkiej odprawie ruszamy na trasę. Ulicą Sikorskiego, a następnie Podtatrzańską dojeżdżamy do Zakopianki. Przejściem dla pieszych przeprowadzamy rowery na drugą stronę dwupasmówki i znajdujemy się w miejscu, w którym nasza ścieżka łączy się z tą prowadzącą z dworca PKP. Po przekroczeniu torów kolejowych rozpoczynamy interesujący nas odcinek Szlaku wokół Tatr. Pierwsze trzy kilometry pokonujemy ścieżką prowadzącą poprzez Bór Kombinacki. Wprawne oko może dostrzec miejsce dawnej bocznicy, placu ładunkowego, pozostałości podkładów i szyn. Za Borem Kombinackim wjeżdżamy do Ludźmierza gdzie czeka na nas ocalały zabytek kolejowej techniki, a mianowicie odrestaurowany i zaadaptowany wyłącznie na potrzeby rowerzystów most. Oczywiście to obowiązkowe miejsce na pamiątkowe zdjęcia. Zainteresowani odwiedzeniem Sanktuarium w Ludźmierzu muszą odbić w prawo do centrum miejscowości.
Z Ludźmierza przez Rogoźnik do Czarnego Dunajca przez najbliższe dziewięć kilometrów przyjdzie nam mieć za towarzysza dość ruchliwą drogę wojewódzką nr 957. Oczywiście ścieżka rowerowa idzie niezależnie od drogi, oddzielona jest pasem zieleni i rowem melioracyjnym, ale czasem szum jadących samochodów może irytować. Jak rekompensatę za powyższe przejściowe niedogodności otrzymujemy pierwsze widoki – z lewej strony wyłaniają się Tatry, a z prawej majestatyczna Babia Góra. Na tym odcinku do dyspozycji mamy trzy wiaty wypoczynkowe.
W Czarnym Dunajcu mijamy budynek będący dawniej stacją kolejową. Jeśli uruchomimy wyobraźnię, w pobliżu budynku stacyjnego wypatrzymy miejsca po torowisku, zabudowaniach, placu manewrowym, rampie rozładowczej. Historia…
Za stacją trasa szlaku odbija w lewo na południe, żegnamy się zatem z towarzystwem drogi. Przed naszymi oczami rozpościera się imponująca panorama Tatr. Przez najbliższe 11 km będziemy mogli je podziwiać, aż przed granicą będą jak na wyciągnięcie ręki. Korzystamy z pierwszej napotkanej wiaty i stajemy na dłuższy popas. Wyciągamy prowiant i kuchenkę turystyczną – czas na drugie śniadanie. Jaki smak ma kawa w plenerze, na rowerowej wyprawie, u podnóża Tatr? Powiem Wam, że niepowtarzalny – kto nie próbował, ten nie wie, a kto miał okazję skosztować, ten rozumie o czym mówię.
Kofeina i endorfiny napędzają nas do dalszej jazdy. O ile przez Rogoźnik ścieżka rowerowa mała nieznaczne nachylenie, tak przez Czarny Dunajec jedzie się płasko jak po stole. Przecinamy drogę na Ratułów, Nowe Bystre oraz Ząb i przed sobą mamy dwukilometrową długą prostą zakończoną łukiem w prawo, zza którego wyłania się drugi z zachowanych kolejowych mostów. Takie rzeczy cieszą oko. Dwukolorowe malowanie choć nie stosowane na kolei, bardzo dobrze uwydatnia charakter mostu i jego detale. Warto przystanąć na chwilę i przyglądnąć się kunsztowi inżynierów i budowniczych. Ażurowa, nitowana budowla przetrwała ponad wiek spinając dwa brzegi Dunajca przeprawiając na przeciwległe brzegi ciężkie towarowe składy.
Zaraz za mostem przecinamy ruchliwą drogę łączącą Czarny Dunajec z Chochołowem – zachowajcie szczególną ostrożność w tym miejscu, w sezonie ruch samochodów jest spory. Gdy już znajdziemy się na drugiej stronie, ścieżka rowerowa odbija w lewo i wjeżdżamy na teren miejscowości Podczerwone. Po lewej stronie widzimy pięknie odremontowany budynek dawnej stacji kolejowej. Bryła budynku charakterystyczna dla budownictwa kolejowego na ziemiach zaboru austriackiego, klasyczna i elegancka. Stacyjny szyld przypomina, że niewiele ponad trzydzieści lat temu przejeżdżały tędy parowozy prowadząc regularne składy. Przy stacji znajduje się miejsce gdzie możemy odpocząć, skorzystać z oferty gastronomicznej, uzupełnić płyny, a nawet wypożyczyć rower.
Po opuszczeniu Podczerwonego czeka nas trzykilometrowy podjazd aż do samej granicy. Nie jest on szczególnie intensywny, najwyżej trochę spowolni nasze tempo jazdy. Dzięki temu będziemy mogli podziwiać roztaczające się widoki. Po prawej stronie ogromny obszar torfowisk, a po lewej ostre tatrzańskie szczyty. Przy drewnianej kapliczce ze strzelistym dachem odchodzi na lewo droga prowadząca do Chochołowa (warto zboczyć z trasy i obejrzeć drewnianą zabudowę miejscowości). Po prawej stronie natomiast napotkamy tablicę upamiętniająca katastrofę bombowca Boeing B-17 biorącego udział w bombardowaniu zakładów chemicznych pod Częstochową.
Ostatni zakręt w prawo i przed sobą mamy granicę państwa ze Słowacją Najwyższy punkt trasy osiągnięty. Po naszej stronie do dyspozycji mamy kolejny MOR, ale ze względu na okoliczną roślinność nie jest to miejsce widokowe. Jeszcze tylko obowiązkowe pamiątkowe zdjęcie przy słupku granicznym i czas ruszać w dalszą drogę. Grupa dzieli się na dwie mniejsze – część ekipy wraca do Czarnego Dunajca, by tam czekając na resztę rozkoszować się odpoczynkiem na łonie natury. Reszta z nas ochoczo rusza na słowacką stronę, jako że czeka nas czternastokilometrowy zjazd do Trsteny. Tuż za granicą stoi budynek stacji kolejowej w Suchej Horze, ale jego stan jest opłakany.
W dół jedzie się przednio, ale nie rozwijamy zawrotnych prędkości, bo aż żal rezygnować z pięknych widoków. Tutaj jakoś więcej przestrzeni i odbiór gór jest inny, jakieś takie bardziej rozłożyste z malowniczymi łanami łąk i polami uprawnymi na pierwszym planie. Miejsc do biwakowania jest zdecydowanie mniej niż po polskiej stronie, ale też jest gdzie odpocząć (zwłaszcza w drodze powrotnej gdy trzeba kręcić pod górę). I tak oto po około pół godzinie meldujemy się na centrum Trsteny.
Na rynku zatrzymujemy się by chwilę odsapnąć. Centrum miejscowości sprawia dobre wrażenie, jest czysto i schludne, kamieniczki i domy zadbane. Przy rynku znajduje się klasztor oo. Franciszkanów, barokowy kościół św. Jerzego, nad dachami domów widoczna wieża kościoła farnego pw św. Marcina. Znajdziemy też hotel z kawiarnianym ogródkiem i pasujący niczym pięść do oka budynek marketu. Rozglądamy się za kawą, ale ostatecznie w upalny dzień wygrywają lody. Nasi zapaleni szachiści wypatrzyli plenerową szachownicę i figury, więc scenariusz dalszych wydarzeń mógł być tylko jeden. Partia była zacięta i grana na poważnie, ale ostatecznie rywale zgodzili się na remis (żeby zdążyć przed zmrokiem).
Droga powrotna zaczyna się pod górkę, ale czego można się było spodziewać skoro wcześniej było na dół. Podjazd do granicy nie jest jakoś szczególnie ostry, ale 14 km powoduje, że na granicy wszyscy czujemy lekkie zmęczenie. Po drodze mijamy super miejsce na biwak – wykoszona łączka otoczona żywopłotem, z białą kapliczką, drogą krzyżową, dorodnymi lipami dającymi cień i ocembrowanym źródłem z lodowatą wodą.
Patrząc w kierunku gór widać dachy ciasno upakowanej zabudowy miejscowości Liesek typowej dla słowackich wsi. Do granicy towarzyszą nam ładne widoki i w niedługim czasie mijamy graniczny słupek. Z granicy w szybkim tempie meldujemy się w Czarnym Dunajcu, gdzie za kolejowym mostem po lewej stronie ścieżki znajduje się obszerna drewniana wiata biwakowa. Czas na zasłużony posiłek.
Wyciągamy kuchenki, gotujemy wodę i zalewamy nią nasze liofilizowane racje żywnościowe. Resztę wody wykorzystujemy do zaparzenia kawy i herbaty. Po takim posiłku i odpoczynku powrót nie sprawia problemu. Jednym skokiem dojeżdżamy do Ludźmierza, gdzie dojadamy pozostałe w plecakach batoniki.
Jadąc przed południem w kierunku granicy niespecjalnie wyczuwaliśmy lekki wznios terenu, natomiast w drodze powrotnej tak niewielki spadek dodał prędkości i lekkości naszej jeździe. Jeszcze tylko długa prosta przez Bór Kombinacki, szybki przejazd bocznymi uliczkami Nowego Targu i już widzimy dobrze nam znany budynek Hotelu***Gorce oraz zaparkowane opodal samochody. Dzienny bilans zamyka się wynikiem prawie 80 km i 440 m przewyższenia.
Trochę zmęczeni całodniową wycieczką, pakujemy rowery na samochody i jako że to już sierpień, w ostatnich promieniach słońca mijamy rogatki Nowego Targu. Do domów docieramy po zmroku, ale przed nami przecież niedziela na odpoczynek i regenerację.
Myślę, że śmiało można powiedzieć, że to trasa dla każdego. Należy tylko odpowiednio do swoich możliwości wybrać odpowiedni jej fragment. My kilkukrotnie pokonywaliśmy ją z dziećmi na rowerach z dwudziestocalowymi kołami i bez problemu dawały radę. Żeby ograniczyć kilometry zaczynaliśmy w okolicach stacji PKP, dojeżdżaliśmy do granicy i z powrotem robiąc 44 km i zaledwie 150 m przewyższenia. Czasami zaczynaliśmy przy nowotarskim lotnisku, objeżdżaliśmy rowerowymi ścieżkami całe miasto od północy wbijając się na szlak w Borze Kombinackim – do granicy i z powrotem dawało to koło 60 km. Tym razem zdecydowaliśmy się na wariant szybko przez miasto i do Trsteny co dało 80 km i trochę więcej górek. To idealna trasa do rozpoczęcia przygody z rowerowaniem po Podhalu. Przy kolejnych wyjazdach można korzystać z innych wariantów, na które pomysły znajdziecie w przewodniku Zakręć w Tatry lub na stronie Historyczno-Kulturowo-Przyrodniczego Szlaku wokół Tatr.
W 2020 roku można było się cieszyć całością tras VeloCzorsztyn wokół jeziora. W połączeniu z VeloDunajec daje to spore możliwości do eksploracji Podhala. Sami trzykrotnie gościliśmy na tych trasach (o czym możecie przeczytać w naszych artykułach – linki na końcu tekstu) i jesteśmy nimi zauroczeni. Ale trasy te w pewnym sensie padły ofiarą własnego sukcesu. Promocja i zachwyt cyklistów sprawiły, że w sezonie nadciągnęły tłumy rowerowych turystów (i dobrze, bo taki był cel powstania tych tras), na ścieżkach zrobiło się tłoczno, na MOR-ach ciężko było naleźć wolne miejsca. Wszyscy chcieli podziwiać pocztówkowe widoki z nad Jeziora Czorsztyńskiego. Nas te tłumy w pewnym momencie zaczęły męczyć, stąd pomysł by kolejna wycieczka prowadziła z Nowego Targu w przeciwnym kierunku, ku granicy i dalej na Słowację. Tu znaleźliśmy ciszę, spokój i piękne widoki mając do dyspozycji bezpieczną oraz komfortową rowerową drogę, nie musieliśmy walczyć o wolne miejsca na MOR-ach, za to to mogliśmy czerpać przyjemność z tego, po co tu przyjechaliśmy.
Więcej o rowerowych obliczach Podhala przeczytacie tutaj:
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ