Bartłomiej Pawlak
Kiedy proponuję rodzinną wycieczkę zaczyna się lista życzeń: żeby było widokowo, ale niezbyt daleko i długo, byle nie pod górę, koniecznie coś do zwiedzania, wiadomo jakaś miejscówka z dobrym jedzeniem, i tak dalej. Okay, okay – już dobrze, coś wymyślę – mruczę pod nosem. I wymyśliłem. I prawie wszystkie oczekiwania zostały spełnione, obyło się bez narzekania i marudzenia, więc chyba się udało.
Ponownie Dolina Prądnika, Ojcowski Park Narodowy, lecz tym razem bez wyczynu, a w rodzinnej atmosferze, w stylu slow. Żeby uniknąć przebijania się przez Kraków z południa na północ oraz nie by robić zbędnych kilometrów, pakuję rowery na przyczepę i po około 30 minutach parkujemy w Korzkwi, na parkingu pod zamkiem. Miejsc sporo, jest i wiata oraz dla potrzebujących czysty toi-toi. Szybkie rozpakowanie, ubieramy kaski, plecaki i bez zbędnego ociągania się ruszamy w drogę. Przez pierwsze 2,5 km trzeba zachować czujność, bo poruszmy się drogą, gdzie jeździ trochę samochodów – co prawda, są progi spowalniające, kierowcy też raczej przyzwyczajeni do widoku rowerzystów, ale wiadomo, ostrożności nigdy za wiele. Na wysokości Kwietniowych Dołów skręcamy w prawo, w kierunku Prądnika Korzkiewskiego. Jedziemy dnem doliny, po prawej stronie naszym oczom ukazują się pierwsze wapienne formacje skalne.
Tutaj, co prawda jeszcze ruch samochodów jest dopuszczony, ale jest on niewielki, lokalny. Mijamy kolejne domy ulokowane po obu stronach drogi, witacz Ojcowskiego Parku Narodowego oraz kolejne wapienne skały wyzierające spośród zieleni porastającej zbocza doliny. W pewnym momencie asfaltowa nawierzchnia ustępuje miejsca szutrowi, potok Prądnik przybliża się do drogi, jedziemy raz lasem, to znowu po otwartym terenie. Jest połowa czerwca, niedzielne, słoneczne południe, ale na trasie o dziwo nie widać jakichś tłumów turystów – w wakacje na pewno będzie tłoczno. Po mniej więcej 6 km, za Domem Pomocy Społecznej, w zakolu Prądnika znajduje się zadbana łączka, na której robimy postój – w końcu miał być chill. Rozkładamy koc, gotujemy wodę na kawę, częstujemy się ciastem i korzystamy z uroków przyrody.
Kawałek dalej dno doliny rozszerza się przechodząc w rozległą łąkę. Mijamy miejsce do odpoczynku wraz z gastronomią, „Pod Puchaczówką”. Droga kluczy dnem doliny pomiędzy domami, mostkiem nad Prądnikiem z prawej jej strony przechodzi na lewą, w oddali widać wysokie wapienne skały wyrastające tuż przy krawędzi drogi – to jeden z najpiękniejszych, a do tego naszych ulubionych widoków na trasie. Mijamy kawiarnię „Niezapominajka” niezmiennie cieszącą się (zasłużenie z resztą) zainteresowaniem przechodzących i przejeżdżających obok turystów.
Kawałek dalej po prawej stronie znajduje się Źródełko Miłości ujęte w betonową cembrowinę, a powyżej niego na zboczu skała Rękawica – nazwa jak najbardziej adekwatna do jej kształtu. Na przeciwległym zboczu doliny znajduje się Brama Krakowska – wąski przesmyk obramowany wapiennymi skałami. Od tego miejsca w kierunku centrum Ojcowa robi się coraz tłoczniej, przybywa turystów, spacerowiczów i rowerzystów.
Mijamy wejście do Jaskini Ciemnej, kawałek dalej wapienny ostaniec zwany Igłą Deotymy. Kto uważnie oglądał film Vinci 2, bez problemu rozpozna dom u jej stóp (willa Pod Koroną) , w którym były kręcone sceny do filmu.
Szeroka, asfaltowa droga prowadzi do turystycznego centrum Ojcowa, ale zanim tam dotrzemy, po lewej stronie mijamy stawy rybne Pstrąg Ojcowski, gdzie od przeszło 10 lat gospodarują panie, Magdalena i Agnieszka hodują pstrąga potokowego, serwując go turystom w postaci smażonej lub wędzonej. Jeśli ktoś jest fanem tych ryb, w dodatku hodowanych w ekologiczny sposób w krystalicznej wodzie, to to miejsce polecamy z pełnym przekonaniem – bywaliśmy tam nie raz.
Znakiem, że dotarliśmy do Ojcowa są liczne pensjonaty i restauracje ulokowane na dnie doliny, oraz bryła ojcowskiego zamku górująca nad okolicą. Opuszczamy zatłoczone centrum, o dziwo przy parkingu i skrzyżowaniu jest nawet w miarę luźno i przejezdnie. Przy dużym ruchu turystycznym w Ojcowie, pokonanie tego odcinka to prawdziwa gehenna.
Zatrzymujemy się przy Kaplicy na Wodzie p.w. św. Józefa Robotnika. Została ona wybudowana w 1901 roku, w miejscu dawnych łazienek zdrojowych (Ojców miał wówczas charakter uzdrowiskowy, stąd łazienki). Zgodnie z legendą (a w każdej jest ponoć ziarno prawdy) nietypowe posadowienie kaplicy nad potokiem Prądnik wynika z ukazu cara Mikołaja II o zakazie wznoszenia budowli sakralnych na ziemiach zaboru rosyjskiego. Co w takiej sytuacji robi niepokorny Polak? Car zakazał budowy na ziemi, to wybudujemy nad potokiem.
Zaraz za kaplicą, po przeciwnej stronie drogi, u podnóża Złotej Góry wypływa źródełko św. Jana, zabudowane glorietką z kulistą kopułą. Do lat ’30 XX wieku stał w pobliżu trzykondygnacyjny, drewniany dom zdrojowy Goplana. Niestety ze względu na zły stan techniczny został on rozebrany jeszcze przed II Wojną Światową.
Potok Prądnik w minionych wiekach spełniał również ważną funkcję gospodarczą, a mianowicie napędzał koła młyńskie ulokowanych na jego brzegu młynów. Podążając w kierunku Pieskowej Skały po dziś dzień ostało się kilka budynków, w których ziarna zbóż zamieniały się mąkę przy użyciu siły wody. Świadczą o tym pozostałości infrastruktury doprowadzającej wodę na koła młyńskie.
Przy skrzyżowaniu z drogą na Skałę skręcamy w lewo i udajemy się kierunku Pieskowej Skały drogą wojewódzką nr 773. Niestety, ruch bywa na niej spory, ale kręta droga i duża ilość rowerzystów wymusza na kierowcach zdjęcie nogi z gazu.
Zanim jednak na wspomnianym powyżej skrzyżowaniu skręcimy w lewo, to zachęcamy by na chwilę zboczyć z trasy w prawo, objechać wzgórze Grodzisko, by po pokonaniu około kilometra, (w tym solidnego podjazdu) dotrzeć do Pustelni Błogosławionej Salomei, która to błogosławiona, była siostrą księcia Bolesław Wstydliwego. Oprócz pustelni, na wzgórzu znajduje się otoczony kamiennym murem barokowy, jednonawowy kościół p.w. Najświętszej Marii Panny, groty modlitewne, dom prebendarza oraz obelisk ze słoniem. Ze wzniesienia roztacza się uroczy widok na Dolinę Prądnika. Do skrzyżowania wracamy tą samą drogą, którą tu przybyliśmy. Dokładamy mniej więcej 2 km, ale naszym zdaniem, zdecydowanie warto.
Podążając główną drogą w kierunku Pieskowej Skały i Sułoszowej zachwycają swoim pięknem kilkudziesięciometrowej wysokości wapienne skały wyrastające z zalesionych zboczy doliny. Przy Wdowich Skałach opuszczamy asfaltową drogę, zagłębiając się w cichą i spokojną Dolinkę Zachwytu. Przed nami 2,5 km jazdy dnem doliny. Panuje tutaj wszechogarniający spokój, odgłosy cywilizacji nie mącą otaczającej nas ciszy, a telefon nie łapie zasięgu.
Ilekroć tutaj byliśmy, nie napotkaliśmy dotąd żywego ducha, w przeciwieństwie do stada koni, które kiedyś wybiegło wprost na nas z zalesionego zbocza. Prowadząca dniem rolnicza droga jest w miarę przejezdna, chyba, że akurat urzędowały tutaj dziki i obróciły dno doliny do góry nogami, czego również kiedyś mieliśmy okazję doświadczyć. Na koniec omijamy Skałę Zachwytu i wjeżdżamy na asfalt. Przed nami, a w zasadzie dookoła nas roztacza się widok na rozległe pola uprawne Wielmoży.
Do zamku w Pieskowej Skale dotrzemy od północy, niejako od tyłu, ale wcześniej musimy pokonać ze trzy podjazdy w Wielmoży, by następnie zjazdem przez las dotrzeć pod bramę wejściową do zamku. Na zamku w Pieskowej Skale byliśmy wiele razy, ale traktując go raczej jako przystanek na trasie, zaglądając na dziedziniec, lub ograniczając się do szybkiej kawy na tarasie. Tym razem czas nas nie gonił, więc zdecydowaliśmy się na zwiedzanie zamku z przewodnikiem.
Warto sobie zarezerwować 1 – 1,5 godziny, by bez pospiechu przespacerować się po dziedzińcu, krużgankach i salach z bogatymi ekspozycjami. Zwiedzanie składa się z 30 minutowego oprowadzania po najważniejszych miejscach i elementach warowni, a następnie czasu na samodzielne zwiedzanie, zgodnie z rodzajem zakupionego biletu. Zamek jest świetnie utrzymany, bogactwo detali architektonicznych oszałamia, a przepiękna ekspozycja w zamkowych komnatach, sprawia, że oczami wyobraźni przenosimy się w czasie kilka wieków wstecz. Na koniec zostawiamy sobie wizytę na tarasie widokowym, po czym wracamy do zaparkowanych przed bramą rowerów.
Wspinamy się kilkaset metrów przez las do głównej drogi, by następnie szybkim zjazdem znaleźć się u podnóża zamku i z tej perspektywy podziwiać tą jurajską warownię. Nieopodal położona jest kolejna, znana chyba wszystkim atrakcja okolic Ojcowa, a mianowicie wapienny ostaniec zwany Maczugą Herkulesa. Na jego wysokości odchodzi w prawo droga przez Wąwóz Sokolec, ale to już temat na inną wycieczkę.
Po nasyceniu się pięknem dzieł sił natury oraz rąk ludzkich kierujemy się w stronę Ojcowa. Droga wojewódzka nr 773, którą już wcześniej jechaliśmy, lekko opada w dół, więc kilometry szybko umykają pod kołami naszych rowerów i ani się spostrzegliśmy, jak znaleźliśmy się na obrzeżach Ojcowa.
Tutaj robimy przerwę obiadową zajeżdżając do Zajazdu Zazamcze. Pięknie utrzymany teren, wystrzyżony trawnik, roślinne nasadzenia, a za niewysokim murkiem szemrzący Prądnik zachęcają do odpoczynku. Serwowane potrawy są wyśmienite, ale w sezonie trzeba się liczyć z dość długim oczekiwaniem na posiłek, gdyż chętnych do skorzystania z tego miejsca nie brakuje. My tym razem mamy jednak szczęście i nasze zamówienie szybko ląduje na stołach.
Ponownie wjeżdżając do centrum Ojcowa mijamy ulokowany pomiędzy jezdnią i parkingiem zielony budynek zwany „Na Postoju”, zbudowany w latach ’30 XX wieku i pełniący funkcję poczekalni autobusowej. Kawałek dalej zjeżdżamy na prawo i parkowymi ścieżkami docieramy do szerokiej alei wysypanej drobnym żwirkiem. Po obu jej stronach znajdują się pochodzące z końca XIX wieku budynki dawnych hoteli uzdrowiskowych „Pod Kazimierzem” oraz „Pod Łokietkiem”. Obecnie nie pełnią już funkcji hotelowych, w zamian za to gospodaruje w nich Ojcowski Park Narodowy prowadząc działalność muzealną, edukacyjną i dydaktyczną.
Wracamy tą samą drogą, która przybyliśmy, podziwiając liczne ojcowskie wille skąpane w poświacie popołudniowego letniego słońca. Całości dopełnia soczysta zieleń, której tutaj nie brakuje. Za nami zostaje Brama Krakowska, Źródełko Miłości, Rękawica, Niezapominajka, Łaskawiec.
Pora jest już przedwieczorna, dno doliny całe skąpane jest w cieniu, jednie na stokach doliny słońce promieniami muska drzewa i skały. Od razu czuć, jak temperatura leci w dół, wilgoć wieczornej rosy wyczuwalna jest w powietrzu. Droga szybko umyka nam pod kołami, turystów i rowerzystów można policzyć na palcach u jednej ręki, jest cicho i spokojnie.
Po dojechaniu na parking następuje szybkie ogarnięcie i pakowanie rowerów, a w międzyczasie część ekipy wykorzystuje wolny czas i udaje się spacerkiem na położony tuż nad parkingiem zamek w Korzkwi.
Podsumowując, jest to wycieczka w sam raz na rodzinny wypad w pogodny weekend. Dystans koło 40 km pozwoli większości osób bez nadmiernego wysiłku pokonać trasę. Nie trzeba zrywać się bladym świtem, równie dobrze można wyjechać koło południa po przedpołudniowej kawie, a i tak do wieczora starczy czasu na jazdę oraz zwiedzanie. Okolice obfitują w ciekawe miejsca, można je łatwo wpleść w trasę wycieczki – na przykład zwiedzanie jaskiń, podejście pod skałki, punkty widokowe, zwiedzanie zamku w Ojcowie. Przy okazji nie brakuje miejscówek, gdzie można wypić kawę, zjeść ciasto lub pyszny obiad.
PODSUMOWANIE

MAPA
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ
Może Cię również zainteresować:
☕ WSPÓLNA KAWA ☕
Cieszymy się, że przeczytałaś/eś nasz tekst do samego końca. Jeśli Ci się podobało i stwierdzisz, że warto postawić nam kawę, to będzie nam niezmiernie miło:



