Szyszkodar
Cześć, tu Szyszkodar! Pamiętacie jak w artykule „Już nie mogę, chyba mam udar!” pisałem, że mam dobrą kumpelę Agnieszkę z Mnikowa? No więc Aga pisze kiedyś do mnie, że ma takiego znajomego co właśnie pojechał rowerem z Krakowa nad morze. Bałtyckie? – pytam, a ona, że tak, nasze morze. To ja, że to niesamowite i czy zgodziłby się ten koleś napisać relację dla Wiatr w Szprychach z tej podróży? No to Aga mówi, że zapyta jak wróci. Okazało się, że nie za bardzo chce pisać, ale chętnie może się spotkać i opowiedzieć jak było. Ja na to, że spoko i temat ucichł na parę miesięcy. Jakoś nikt się nie mógł zebrać, bo praca, bo inne obowiązki, bo pandemia… ale kiedyś znów pisze do mnie Aga i pyta co tam? Ja, że spoko, a ona, że siedzą właśnie z Markiem i jego żoną też Agą i że wpadliby na rowerach do mnie, bo teraz wszystko zamknięte i nie ma gdzie jechać, a mój dom to byłaby dobra baza od nich. Pytam, czy Marek to ten co nad może pojechał? -Ano, mówi Aga. Trochę byłem zajęty, ale chciałem bardzo zrobić z nim wywiad więc zorganizowałem sobie czas, żeby przyjechali w niedzielę, no i przyjechali… w sobotę. Aga z mężem i dwójką dzieciaczków, Marek ze swoją żoną i trójką maluszków i Justyna, kuzynka tej drugiej Agi ze swoją pociechą i z mężem, który dojechał chwilkę później. Takie trzy młode rodziny razem napędzone adrenaliną ze wspólnej jazdy i „dopalaczami” z firmy Bobovita to był prawdziwy żywioł, który człowiekowi obcującemu na co dzień tylko z kotami, jeżami i sierpówkami ciężko było ogarnąć rozumem. Żeby dzieci były szczęśliwe pozwoliłem im rysować pisakami Sharpie po moim samochodzie. Jeśli chodzi o dorosłych to na szczęście dzień wcześniej dostałem od mojej przyjaciółki Teresy wspaniałą cytrynówkę, którą mogłem wszystkich poczęstować. Przyznam się, że pomogła, bo i ja nigdy wcześniej praktycznie nie prowadziłem wywiadu i Marek nigdy wcześniej go nie udzielał. Martwił się też, że jego podróż to nic specjalnego, że zna ludzi co cały świat objechali i dziwił się, czemu chcę właśnie z nim rozmawiać. Przeczytajcie:
S: Aga mi mówiła, że pojechałeś nad morze z bratem?
M: Tak z bratem, ogólnie to był brata pomysł.
S: Czyli to brat jest bardziej rowerowy, czy ty jesteś rowerowy?
M: Jestem, no jestem coraz bardziej, teraz już na szosówce jeżdżę, ale zawsze jakoś tam miałem do czynienia z tym rowerem. Do pracy jeżdżę na rowerze i po mieście się jednak rowerem przemieszczam najczęściej.
S: A powiedz czy taki wyjazd nad morze to był dla Ciebie wyczyn?
M: Wiesz, na początku byłem no nie powiem przerażony, ale wcześniej nigdy w życiu nie zrobiłem sto kilometrów w jeden dzień, a na tym wyjeździe robiliśmy po 120 średnio, także to musiało być coś dużego tym bardziej, że jeszcze z sakwami, nie no pewnie był wyczyn.
S: Pytam, bo ostatnio rozmawiałem z kolegą o ziomeczku, który w wywiadzie opowiadał, że czasem robił sobie trzysta kilometrów przed pracą.
M: Trzysta przed pracą?
S: Właśnie zastanawialiśmy się, w takim razie co to za praca?
M: Może pracuje tylko w weekendy i jeździ od poniedziałku do piątku na przykład?
S: Dlatego bardziej mnie interesuje rozmowa z ludźmi, którzy przełamują swoje fizyczne możliwości, żeby osiągnąć zamierzony cel, aniżeli kimś kto miał kaprys i sobie cyknął trzysta kilometrów, wiesz o co chodzi.
M: mhm
S: Wydaje mi się, że dużo bardziej warto opowiadać właśnie o takich ludziach jak ty. Twoje zdjęcie profilowe na Strava jest z tej wycieczki nad morze. Zaskoczyło mnie, że wasza trasa była mega po piasku.
M: Tak, sugerowaliśmy się mapami googla, jak wybieraliśmy trasę i trafialiśmy często w takie mega ciężkie warunki, jakieś nie asfaltowe drogi, tylko piaszczyste, z błotem, czasem trawa, czasem w ogóle nie było żadnej ścieżki.
S: A koła?
M: Koła były wąskie, więc jak już się tego nauczyliśmy, to później unikaliśmy takich nawierzchni, ale jak czasem się na taką trafiło to co? Były momenty, że nawet prowadziliśmy przez parę kilometrów rowery i tyle. Było nerwowo, ale kończyło się zawsze dobrze.
S: Wkurzaliście się na siebie?
M: No tak.
S: W takich sytuacjach, to są właśnie te próby charakterów, gdzie wychodzi się z nich albo nie chcąc znać tej drugiej osoby, albo jest się z nią bliżej niż kiedykolwiek wcześniej.
M: Dokładnie tak, poza tym to zawsze było tylko chwilowe. W ogóle kupiłem całkiem cienkie opony, bo ja mam rower z kołami 26 cali i jest bardzo mały wybór opon na takie koła, teraz w standardzie jest 28 chyba.
S: Właśnie miałem to powiedzieć.
M: Kiedyś były mniejsze koła, w MTB wszystkie miały 26 cali, a od kilku lat jest trend, że jest 28, ale mój rower to jest 2013 chyba, kupiłem go w 2015 z wyprzedaży jakiegoś starszego rocznika, bo powiedzieli mi, że dobrze się jeździ na tych mniejszych oponach. No i dobrze się jeździ rzeczywiście, wydaje się, że jest dzięki temu bardziej zwrotny rower, ale jest mniejszy wybór opon w sklepach, dlatego nie mogłem kupić takich pośrednich, trochę gravelowych opon jak chciałem, tylko albo grube, albo cienkie, nie było kompromisów za bardzo, więc wziąłem całkiem cienkie no i dobrze, bo w sumie kilkadziesiąt kilometrów się przemęczyliśmy po tych piachach i błocie, ale dużo szybciej i dużo lżej się jechało po asfalcie, a jednak asfalt był przeważającą nawierzchnią.
S: Spanie po drodze w namiotach?
M: Wiesz co, nie. Myśleliśmy o namiotach, ale odpuściliśmy je w zasadzie już pierwszej nocy. Nocowaliśmy w takim mieszkaniu w Częstochowie i tam zostawiliśmy namiot. Ciężko by było, bo jednak ten prysznic codzienny to tak morale podbudowywał po takim wiesz, całodniowym zmęczeniu. Byliśmy mocno wykończeni.
S: Właśnie, bo jechaliście w wakacje, czyli było gorąco.
M: Tak, na szczęście pogoda nawet dopisała.
S: To ile wam to zajęło?
M: Wyjechaliśmy chyba w niedzielę rano i w piątek popołudniu byliśmy w Kołobrzegu, byłoby szybciej tylko mieliśmy dwa słabsze dni, no bo padało. Jak pada deszcz, wieje wiatr to zrobiliśmy chyba raz 50, raz 70 kilometrów.
S: Widzę, że dzieci skończył rysować po samochodzie, to może dam im kredę, żeby mogły teraz tworzyć na podjeździe, a ty powiedź, czemu na taką trasę pojechałeś rowerem crossowym.
M: Haha, bo taki po prostu mam.
S: Czyli pojechałeś rowerem crossowym, bo taki masz i do niego podpiąłeś sakwy i inne oprzyrządowanie?
M: Tak jest, tak.
S: Ale na crossa nie da się zamontować bagażnika.
M: Da się, tylko nie jest… nie ma tam do tego dedykowanych dziur, ale czytałem na forach i różni wyczynowcy to właśnie takimi rowerami jeżdżą z sakwami na jakieś pustynie, czy po górach większych. To są trasy wymagające bardziej, a te rowery co są przystosowane do bagażnika to są trekkingowe tylko.
S: A powiedz mi, bo teraz nie masz, błotniki miałeś zamontowane?
M: Miałem błotniki. Pierwszy raz użyłem błotników.
S: Plastikowe?
M: Tak, plastikowe, zwykłe i jednak w deszczu się bardzo przydają. Raz bez błotników jechałem do Myślenic z Krakowa to w deszczu nic nie widać. Przednie koło jest najgorsze, bo ci chlapie wszystko po twarzy i to jest masakra.
Agnieszka (podając nam pizzę, która przed chwilą przyjechała): Przerwa na lunch
M: To co, może się napijemy?
S: No chyba tak trzeba
( napełniliśmy po raz kolejny kieliszki cytrynówką)
S: Powiedz w takim razie o waszych planach na następne wycieczki.
M: Myślałem sobie, że fajnie by było co roku nad jakieś morze. Teraz byśmy pojechali nad Adriatyk, a na przykład za rok nad Może Czarne, jest trochę dalej, a znowu w następnym roku, gdzieś tam do Hiszpanii. To już w ogóle byłby wyczyn.
S: No no, super, tam są Pireneje po drodze to ja się piszę z wami na ten wyjazd.
M: Tak?
S: Mogę się przyczepić?
M: Myślę, że tak, tylko na razie tego planu nie ma, przez pandemię to pewnie gdzieś po Polsce raczej pojeździmy. Na Litwę ostatnio padła propozycja…
S: Ale chcecie, w wakacje zrobić jakąś dłuższą trasę tak czy siak?
M: Tak, taką tygodniową bardziej, bo dwa tygodnie ciężko, ze względu na rodzinę. Poza tym bardzo fajnie było, ten tydzień po prostu tylko jazdą się zajmujesz, bardzo przyjemne to było.
S: Jest to takie oczyszczające, prawda?
M: Tak!
S: Też tak właśnie to przeżywam, na początku ma się jeszcze tysiąc myśli, ale na trzeci dzień myśli się tylko o tym, żeby pedałować i w środku jest spokój.
M: Tak, nie myśli się o niczym, tylko o tym gdzie masz dojechać i tyle. Noclegów szukaliśmy już na bieżąco po południu. Mniej więcej jak byliśmy w miejscu docelowym to wtedy zaczynaliśmy szukać.
S: Aha, tak to wyglądało. To nie było tak, że mieliście ustawionych jakichś ziomali, do których macie dojechać i logistykę opracowaną wcześniej, którą trzeba potem odtworzyć, tylko na miejscu stwierdzaliście, że dzisiaj już nie da rady i wtedy dopiero rozkminialiście, gdzie można przekimać?
M: Tak, to znaczy planowaliśmy sobie, że dojeżdżamy do tej okolicy i tam zaczynamy szukać noclegu.
S: To były jakieś gospodarstwa agroturystyczne, czy co?
M: Tu też mieliśmy niezłe strzały. Najczęściej noclegów szukaliśmy na mapach googla. Raz trafiliśmy na taki ekstra domek z jeziorem gdzie okazało się, że dostaliśmy cały, w pełni wyposażony dom, bardzo dużo miejsca i płaciliśmy za to 50 złotych od osoby, a w następny dzień jeszcze lepiej trafiliśmy, bo do jakiegoś dworku-pałacu, chyba pięćdziesiąt pokoi tam było, ale był cały zamknięty. Obok był tam jakiś gość, który się tym zajmował, dodzwoniliśmy się do właściciela, który powiedział coś do tego gościa i ten nas wpuścił. To była niezła akcja, bo to był w pełni wyposażony obiekt, były tam kuchnie, stoły bilardowe, lodówki wyposażone w butelki wódki na przykład… skorzystaliśmy z jednej, oczywiście się rozliczyliśmy z tego… nie było tam nikogo, po prostu obok mieszkał gość, który się tym zajmował, a my mieliśmy cały dworek dla siebie.
S: Jak Lśnienie trochę.
M: No, żebyś wiedział, czteropiętrowy budynek, Pałacyk w Wąsoszy to się chyba nazywało, mieliśmy go dla siebie, też za 50 złotych. Raz nocowaliśmy w Kaliszu w hostelu zwykłym, no to tam nic specjalnego.
S: Właśnie, a powiedz mi, twój brat na jakim rowerze jeździ?
M: Brat jechał wtedy na gravelu.
S: A mieliście coś na kierownicę, żeby sobie zmieniać pozycje, odpoczywać podczas jazdy?
M: Nie, ja miałem taką kierownicę jak widziałeś, czyli takie krótkie rogi, a Maciek w tym gravelu miał baranka.
S: No wiem, dlatego się trochę zdziwiłem, bo ja na przykład się męczę jak jestem bardziej pochylony, chociaż rzeczywiście na takiej kierownicy od gravelu można sobie pozwolić na dużo kombinacji układania rąk, co może być wygodne na długiej trasie.
M: Mhm, tak, z kierownicą nie było problemu. Problemem były… dupa, największym chyba.
S: Wiadomo
M: mimo, że mieliśmy te pampersy tak zwane, ale no brat na szczęście krem zabrał, bo po paru dniach się przydawał.
S: a czujesz różnicę z tym pampersem?
M: Z gąbką i bez gąbki?
S:No
M: Też mi ciężko powiedzieć, bo nie przejechałem nigdy takiej trasy bez gąbki.
S: Zapytałem, bo ja osobiście jestem zwolennikiem zakładania na rower bawełnianych ubrań i nie koniecznie sportowych.
M: Wiesz, tu głównie chodzi o długość jazdy, te 8 godzin siedzenia.
S: No wiem, cierpnie, dokładnie to co nie chcesz, żeby cierpło.
M: No właśnie, a tak to raczej spoko, nogi spoko, coś tam na początku kolano mnie pobolewało, ale przeszło.
S: Tak, które?
M: Lewe.
S: Kurde, mnie też boli lewe kolano po dłuższej jeździe, też się tym martwię zawsze.
M: Tak? Mnie trochę do dzisiaj, zawsze jak biegam, bo zdarza mi się biegać to zawsze lewe kolano czuję, no ale nie mam już dwudziestu lat. Może poleję sobie jeszcze?
S: No raczej, po to jest. Mi też możesz.
(nalewamy sobie rozweselający napój z cytrusów)
M: Jak dziewczyny nie patrzą… No i co jeszcze można by powiedzieć?
S: Ja miałem dużo pomysłów na pytania, zanim zaczęliśmy pić tę cytrynówkę.
M: A teraz masz jeszcze więcej.
S: Ale musimy coś wymyśli, bo jakieś krótkie mi się to wydaje.
M: No ja się jakoś specjalnie nie przygotowałem.
S: Ja też się nie przygotowałem. Aha, dobra, Powiedz jakie było uczucie jak już dojechaliście na plażę w Kołobrzegu?
M: Generalnie uczucie było takie raczej średnie, bo po tygodniu jazdy po niebyt zatłoczonych drogach (i bezdrożach) wpadliśmy w mega tłum, była masa ludzi, nawet nie udało się wejść na molo, więc odjechaliśmy kilka km, zeszliśmy na plażę, i tam już było lepiej . No, satysfakcja, zmęczenie, trochę ulga, a jak w końcu jeszcze zjedliśmy jakiś obiad i ogarnęli ostatnie noclegi, to pełnia szczęścia.
S: Wracaliście pociągiem?
M: Tak, dojechaliśmy w piątek po południu i wróciliśmy pociągiem w niedzielę.
S: jesteś tatą trójki dzieciątek, powiedz jak godzisz życie rodzinne z takimi wyjazdami.
M: Właśnie, nie za bardzo godzę, bo między innymi przez to nie pojedziemy do tych Włoch, nie wyrwę się na dwa tygodnie z domu, a jednak tyle jest potrzebne, no więc mogę tylko takie tygodniowe wycieczki planować.
S: Czyli to jest zbalansowany kompromis. Może kiedyś z maluszkami będziesz jeździć jak już będą większe?
M: Mam nadzieję, Jagoda już bardzo dobrze sobie radzi.
Aga (żona Marka): Marek, ale nie pijcie już więcej bo się będę denerwowała.
S: Musisz nalać tak, żeby nie widziała.
M: Tak, bo się będzie denerwować.
(nalewa rozchodniaczka do kieliszków)
S: No, ale jeździsz też na wycieczki rodzinne to jak wygląda logistyka takich wypraw?
M: Jagoda ma już siedem lat, jeździ na swoim rowerze, a dwójka młodsza jeździ w przyczepie, którą mam podpiętą do roweru, ciągnę dwójkę, Jagoda jedzie sama, Aga jedzie sama.
S: Aga na tym Romecie, co dziś przyjechała?
M: Tak, to jest Jubilat, bez przerzutek, po jej tacie jeszcze rower.
S: Masz zdjęcia, bo jest piękny.
M: Mam z przed i po malowaniu.
S: Wykorzystamy to. A takie rodzinne wycieczki to ile kilometrów średnio?
M: Dzisiaj to chyba rekord, 13 kilometrów.
S: Ale nie jeździcie tylko w okolicach Krakowa tylko różnie?
M: Tak jak gdzieś jedziemy, to bierzemy przyczepę, zabieramy rowery i jeździmy. Nad morzem byliśmy w zeszłym roku, w tym roku jedziemy gdzieś tam pod Bory Tucholskie i też weźmiemy, coś pośmigamy.
S: Czadowo
M: Tak, ale ja jednak samotne wycieczki najbardziej preferuję. Swoim tempem przede wszystkim jedziesz, nie musisz się martwić o nikogo, oglądać za siebie i ciśniesz po swojemu.
S: Mam dokładnie tak samo. Jakieś przesłanie na koniec? Musisz powiedzieć coś mądrego.
M: Ogólnie polecam, dużo się można o sobie dowiedzieć na takim wyjeździe.
Szacun?za trase.
Fajnie sie czytało.
Dzięki Wojciech 🙂