Bartłomiej Pawlak
Liswarciański Szlak Rowerowy wiedzie poprzez tereny północno-zachodniej części Województwa Śląskiego, mając swój początek na rynku w Woźnikach i koniec w Wąsoszu Górnym 108 km dalej. Rzeka Liswarta jest trochę krótsza od szlaku, bo jej długość wynosi 93 km. Źródła Liswarty znajdują się pośród łąk w miejscowości Mzyki, na Wyżynie Śląskiej, natomiast miesza ona swoje wody z rzeką Wartą w miejscowości Kule w gminie Popów. Przepływa przez tereny czterech Lokalnych Grup Działania: „Zielony Wierzchołek Śląska”, „Brynica to nie granica”, „Leśna Kraina Górnego Śląska” oraz „Bractwo Kuźnic”.
Krajobrazy zmieniają się nam przed oczami wraz z kolejnymi kilometrami szlaku podążając raz bliżej, to znowu w trochę większym oddaleniu od rzeki, przez łąki, pola, lasy oraz zadbane miejscowości. Niebieskie oznakowanie szlaku oraz tabliczki kierunkowe opatrzone logo LSR w sposób intuicyjny prowadzą nas od początku aż po sam koniec trasy. Napotykane tablice informacyjne przybliżają charakter regionu, jego historię i zabytki. Na trasie nie brakuje miejsc do odpoczynku – wiaty wypoczynkowe wraz ze stosownym wyposażeniem napotykamy co kilkanaście kilometrów i są one zazwyczaj ulokowane przy remizach Ochotniczych Straży Pożarnych.
Liswarciański Szlak Rowerowy powstał jako wspólnych projekt czterech wymienionych wcześniej Lokalnych Grup Działania w 2014 roku, zatem w 2024 roku obchodził dziesięciolecie swojego istnienia. Można zatem powiedzieć, że wyszedł już z wieku dziecięcego i stał się pełnoprawnym nastolatkiem. Cieszy fakt, że pomimo upływu takiego czasu, jego twórcy i operatorzy wciąż dbają o niego, pilnują, naprawiają konserwują, rozwijają oraz propagują turystykę rowerową pośród mieszkańców, jak również przyjezdnych turystów. Okazją ku temu są liczne rajdy rowerowe przyciągające sporą ilość uczestników.
Dziesięć lat funkcjonowania szlaku to świetna okazja do hucznych obchodów i celebrowania okrągłej rocznicy. A jak najlepiej uczcić takie święto? Oczywiście na rowerowym rajdzie. Jako że rocznica poważna, tak też rajd został zorganizowany w sposób szczególny i rozłożony na dwa dni z zapewnieniem noclegów, transportu rowerów i posiłków dla uczestników.
Wielkie zaangażowanie organizatorów oraz ogrom pracy i czasu poświęconego na organizację imprezy było widać na każdym kroku – od przygotowania trasy, przez zabezpieczenie techniczne, medyczne, fotograficzne na przewodnikach dzielących się z uczestnikami swoją wiedzą kończąc. Najlepszym tego potwierdzeniem jest fakt, że wszystkie 80 osób biorących udział w rajdzie bez przygód pokonało dystans 100 km bezpiecznie docierając do mety.
DZIEŃ 1 – Psary -> Krzepice – 64 km
Chociaż rajd oficjalnie rozpoczynał się w sobotę, my postanowiliśmy przyjechać już w piątek pod wieczór. Dzięki temu w sobotę o 7:00 wyspani oraz wypoczęci wsiedliśmy na rowery i pokręciliśmy w kierunku miejsca startu. W ciągu dnia zapowiadał się solidny upał z temperaturami powyżej 30 stopni, ale póki co rześki poranek sprawiał, że jechało się wybitnie lekko. Ze Zwierzyńca Pierwszego do Psar czekał nas dystans około 47 km, przez Panki, Herby i Boronów.
Do Psar, pod remizę straży pożarnej, skąd zaczynał się rajd dotarliśmy przed godziną 10:00, w momencie kiedy trwało wyprowadzanie i ustawianie rowerów uczestników dowiezionych wcześniej na miejsce. Chwilę po nas pod remizę podjechały dwa autokary, z których wysypał się spory tłum ubrany w niebieskie, rajdowe koszulki i czapeczki. Każdy szybko i sprawnie odnalazł swój rower, odebrał pakiety startowe, po czym nastąpiło przywitanie uczestników, przypomnienie historii powstania szlaku, odprawa oraz oficjalne rozpoczęcie rajdu.
Punktualnie o 11:00 wystartowaliśmy z Psar w kierunku Mzyk, gdzie pośród łąk znajdują się źródła Liswarty, wzdłuż której będziemy podążać prawie do końca rajdu. Początkowo, rzeka od Mzyk do Boronowa przypominała malutki strumyczek płynący niewielkim rowem w pobliżu drogi, która z początku prowadziła między zadbanymi, nowymi domami, by później zmienić otoczenie na otwartą przestrzeń pośród łąk. Tak niespiesznie kręcąc, oswajając się z jazdą w peletonie, prowadząc pierwsze rozmowy (część uczestników znała się ze sobą, część poznawała współtowarzyszy) dotarliśmy do pierwszego postoju w Boronowie.
Zatrzymaliśmy się przy zabytkowym, drewnianym kościele z 1611 roku p.w. Matki Boskiej Różańcowej. Kościół jest orientowany, zbudowany został na planie krzyża greckiego, z pięknym wnętrzem, jasnymi ścianami, ciemnym, kasetonowym sufitem, zdobnym ołtarzem, pięknymi stallami oraz zabytkowymi feretronami Bractwa Różańcowego.
Kościół jest wciąż użytkowany i pomimo swoich 400 lat zadbany oraz świetnie zachowany. Gdy już wszyscy obejrzeli wnętrze i otoczenie kościoła, zasiedliśmy w cieniu starych drzew, bo upał rozkręcił się już na dobre. Po uczcie duchowej nadszedł czas na posiłek dla ciała, gdyż organizatorzy mieli przygotowane dla nas pyszne kanapki.
Posileni wyruszyliśmy w dalszą drogę, której kolejny etap prowadził z Boronowa do Lisowa. Tutaj na jakiś czas straciliśmy bezpośredni kontakt z Liswartą. W przysiółku Doły znajdują się stawy hodowlane, w miejscu których w XVI wieku pozyskiwana była ruda darniowa przetapiana w postawionej obok dymarce.
Za stawami wjechaliśmy w las, co wszyscy przyjęli z ulgą, gdyż zapewniał ochronę przed słońcem. Po jakimś czasie leśna droga zmieniła się w szutrową, by ostatecznie w miejscowości Hadra przejść w asfaltową. Pomiędzy zabudowaniami Hadry i Piłki dotarliśmy do Lisowa, gdzie nad stawem zrobiliśmy króciutką przerwę na zdjęcia oraz uzupełnienie wody z samochodu wsparcia.
Dłuższy postój wypadł nam kilka kilometrów dalej, w miejscowości Tanina, przy remizie straży pożarnej, gdzie znajduje się wiata wypoczynkowa. Ten odcinek wszystkim przypadł do gustu, gdyż oprócz cienia rzucanego przez drzewa, pod kołami mieliśmy nowiutki asfalt.
Po wyruszeniu w dalszą drogę, z mostu nad Liswartą można było zaobserwować, że ze strumyka powoli staje się ona małą rzeczką. Do następnego mostu na rzece asfaltowa droga prowadziła pomiędzy kolejnymi przysiółkami, polami uprawnymi i terenami leśnymi. Następnie czekał nas odcinek polną drogą, ale za to w bezpośrednim sąsiedztwie rzeki.
Potem znowu trochę asfaltu, by na koniec na pewien czas pogrążyć się w sypkich piaskach pomiędzy Kamińskiem a Niwkami. Trochę jadąc, trochę pchając rowery (taka ilość luźnego piachu na drodze, to efekt braku opadów w ostatnich tygodniach) jakoś daliśmy sobie radę.
W miejscowości Ługi-Radły przy następnej remizie zaplanowany był dłuższy postój – kto chciał, miał okazję skorzystać z toalety, uzupełnić wodę w bidonie, a nawet załapać się na kawałek ciasta. Oczywiście przy remizie standardowo była kolejna wiata dla rowerzystów. Takich wiat na szlaku napotykamy sporo, wystarczy rozejrzeć się w pobliżu mijanych remiz OSP.
Od tego miejsca otaczające nas widoki ulegają zmianie, leśno-łąkowy krajobraz przechodzi w rolny z dominacją pól uprawnych i otwartymi przestrzeniami. Przed Nową Kuźnicą czekał nas większy, acz niezbyt długi podjazd, z którego rozległe widoki rekompensowały poniesiony wysiłek. Większość osób bez problemu pokonała górkę, a kto nie miał ochoty się męczyć, to trenując inne partie mięśni wypchał rower na szczyt wzniesienia.
W trosce o uczestników, organizatorzy w położonym nieopodal Podłężu Szlacheckim przewidzieli dla nas kolejną przerwę, przy remizie i wiacie turystycznej rzecz oczywista. Zostaliśmy poczęstowani pysznymi pączkami i kawą, więc dość nikt nie kwapił się do szybkiego wsiadania na rowery.
Gdy po raz kolejny podjęliśmy wysiłek kontynuacji jazdy, to nie ujechaliśmy zbyt daleko, bo w kolejnej miejscowości, Podłężu Królewskim czekała nas krótka lekcja historii – przy kapliczce, która w czasie zaborów była kozacką cerkwią wysłuchaliśmy opowieści o jej powstaniu i dalszych losach, o pierwszej po arcyksięciu Ferdynandzie ofierze Pierwszej Wojny Światowej oraz jeszcze kilka innych ciekawostek związanych z okolicą.
Ostatni odcinek zaplanowanej na pierwszy dzień rajdu trasy powoli dobiegał końca, przez Starokrzepice dotarliśmy do Krzepic, gdzie w Zajeździe Pod Różą czekał na nas przygotowany namiot i stoły z zastawą obiadową. Ledwie usiedliśmy na swoich miejscach, a na stołach pojawiło się pierwsze danie, drugie danie, deser, kawa – dopiero teraz wszyscy poczuli zmęczenie całodzienną podróżą i z apetytem zaczęli spożywać pyszny posiłek. Przy obiedzie trwały ożywione dyskusje, wszyscy emocjonowali się przeżyciami pierwszego dnia rajdu, wymieniali uwagami i spostrzeżeniami.
Jako że dzień powoli chylił się ku końcowi, powoli opuściliśmy przemiłe towarzystwo, gdyż przed nami było jeszcze kilka kilometrów na nocleg. Z ostatnimi promieniami słońca dotarliśmy do naszej Agroturystyki. Miejsce to było nam już wcześniej znane, bo przy poprzedniej bytności na szlaku nocowaliśmy w tym samym miejscu. Położone na skraju miejscowości gospodarstwo zapewnia idealne warunki do relaksu i wypoczynku.
Nocne niebo jest czarne jak smoła (brak zanieczyszczenia okolicy światłem), a gwiazdy świecą tak intensywnie, że trudno od nich oderwać wzrok. Do tego wszechogarniająca cisza, z rzadka tylko przerywana szczeknięciem psa. I tyle, brak innych bodźców – można w pełni skupić się na swoich myślach.
Pokonany tego dnia łączny dystans to 120 km.
DZIEŃ 2 – Krzepice -> Wąsosz Górny – 36 km
O 7:00 pobudka, o 8:00 śniadanie, o 9:00 wyruszyliśmy z Agroturystyki w Zwierzyńcu Pierwszym do Krzepic. Co prawda start grupy był ustalony na 10:00, ale chcieliśmy jeszcze zobaczyć atrakcje, na które poprzedniego dnia brakło czasu.
Przed II Wojną Światową 40% mieszkańców Krzepic stanowiła ludność żydowska, dzisiaj niemymi świadkami tamtych czasów są mocno zniszczona synagoga, oraz ulokowany na obrzeżach miejscowości kirkut. Jest to ewenement na skalę światową, gdyż macewy nie zostały wykute w kamieniu, a są żeliwnymi odlewami, co związane jest z metalurgiczną przeszłością okolic.
W drodze na krzepicki rynek odbiliśmy jeszcze 100 m z głównej drogi, by obejrzeć stojący trochę na uboczu stary młyn. Poniżej jazu, nad brzegiem rzeki wznosi się okazały budynek, który choć mocno nadszarpnięty zębem czasu, to wciąż robi wrażenie.
Punktualnie o 10:00 cała ekipa zebrała się przy fontannie na krzepickim rynku i tym samym rozpoczęliśmy drugi dzień rajdu. Zanim wyruszyliśmy w drogę, otrzymaliśmy sporą garść informacji o historii i kolejach losu Krzepic od średniowiecza po obecne czasy.
Po wyjeździe z miasta, szybko złapaliśmy kontakt wzrokowy z Liswartą, równolegle do której prowadziła droga, raz na czas mostkami przerzucająca nas z jednego brzegu na drugi. Rzeka bez pośpiechu płynęła sobie pośród wysokich traw przemieszanych z nawłocią, my też na luzie pokonywaliśmy kolejne kilometry szlaku.
Między Zbrojewskiem a Dankowem szlak schodzi z asfaltu – jest to fragment trasy, gdzie niestety piasek trochę utrudnia jazdę rowerem. Szczęśliwie nie był to długi odcinek, a ponadto w Dankowie wypadł nam pierwszy postój.
W centrum miejscowości znajduje się kościół, błonia będące miejscem wielu lokalnych imprez i pozostałości murów obronnych tak zwanych fortalicji Warszyckiego. Dla zainteresowanych historią, po raz kolejny przewodnik miał przygotowaną interesującą pogadankę.
Mimo że zaplanowany na drugi dzień odcinek szlaku nie był szczególnie długi, to nie można było narzekać na brak atrakcji. Ledwie wyruszyliśmy z Dankowa, a już czekała na nas nie lada gratka, bo dzięki uprzejmości właścicieli mieliśmy możliwość obejrzenia pochodzącego z 1901 roku młyna w Troninach. Młyn leży na prywatnej posesji i na co dzień nie jest udostępniony do oglądania. Kajakarze spływający Liswartą mają więcej szczęścia, bo mogą go podziwiać z poziomu rzeki.
W niewielkim oddaleniu od młyna czekał na nas kolejny postój, tym razem z ciastem i kawą, do tego z możliwością podziwiania meandrów Liswarty z wysokiego brzegu. Na dodatek zza zakrętu wyłoniła się spora grupa kajakarzy, by po chwili zniknąć nam z oczu za kolejnym. Kolorowe kajaki i kapoki uczestników spływu fajnie kontrastowały z otaczającą zielenią.
Część szlaku od Tronin po Rębielice Szlacheckie ponownie prowadzi leśną drogą, gdzie znowu przyszło nam się zmierzyć z piaskami, ale zdecydowanie mniej uciążliwymi niż poprzedniego dnia. Zanim wjechaliśmy w las, hen daleko po prawej stronie majaczył sporych rozmiarów wiatrak o nietypowej konstrukcji, efekt wielu lat pracy domorosłego konstruktora, Józefa Antosa.
Od Rębielic przez Szyszków aż do Popowa szlak pokrywa się z drogą przez wymienione miejscowości, więc poza tym, że pokonaliśmy go dość szybko, to nie ma się za bardzo nad czym rozwodzić. W Popowie na chwilę opuściliśmy szlak, by zaglądnąć nad piękną plażę nad Liswartą w Zawadach.
Na brzegu rośnie sosnowy lasek, nad brzegiem oprócz plaży i kąpieliska mieści się tężnia solna, pomost dla kajaków i rozpięty między brzegami wiszący most linowy. Przejście po nim dostarcza nie lada wrażeń, bo jest mocno chybotliwy i wąski, że dwie osoby ledwie mogą się na nim minąć. Na kąpielisku panował gwar, mnóstwo osób wybrało pobyt nad wodą jako sposób na poradzenie sobie z upałem.
Jako że zboczyliśmy trochę ze szlaku, żeby zajechać na kąpielisko, to musieliśmy wrócić ponownie do centrum Popowa i dalej już trzymając się oznaczeń szlaku kontynuowaliśmy jego ostatni odcinek. Po wyjeździe z Popowa, za przejazdem kolejowym odbiliśmy w prawo i spokojną, asfaltową drogą żwawym tempem pokręciliśmy przez kolejne miejscowości – Dąbrówkę, Brzózki i Nową Wieś. Ten odcinek chociaż wygodny do jazdy, to nie obfituje już w atrakcje. Niestety droga prowadzi w oddaleniu od Liswarty, więc nie mieliśmy już więcej okazji, by ją zobaczyć, jak również samego miejsca, gdzie wpada do Warty.
Zanim dotarliśmy na metę rajdu po lewej stronie minęliśmy stacje Kalwarii Wąsoskiej, a po prawej kąpielisko na Wartą. Po przejechaniu 100 km w, komplecie, cali i zdrowi dojechaliśmy do mety i bazy rajdu. A na mecie oprócz serdecznego powitania czekał na nas namiot i posiłek, którego zapach łechtał nasze nozdrza. Zanim jeszcze zasiedliśmy przy stołach, wybraliśmy się jeszcze na krótki spacer kalwaryjską aleją, by słuchając opowieści o miejscu pooglądać mijane stacje.
W międzyczasie Koło Gospodyń wraz z lokalnym producentem wędlin i serów przygotowali się do nalotu głodnych rowerzystów serwując nam pyszne flaczki, bogracz, kaszankę, regionalne sery i wędliny. Po sutym obiedzie, kto miał jeszcze chęć i miejsce w brzuchu mógł popróbować pysznych ciast i napić się kawy.
Wszystko ma swój koniec, zatem nadszedł również czas zakończenia rajdu – po oficjalnej przemowie i podziękowaniach dla wszystkich osób zaangażowanych w przygotowanie tego wydarzenia, zaczęliśmy się żegnać i powoli rozjeżdżać każdy w swoim kierunku. Mnie i Jackowi zostało do pokonania jeszcze 30 km do miejsca gdzie nocowaliśmy, bo tam mieliśmy zostawiony samochód.
Pokonany tego dnia łączny dystans to 80 km.
PO RAJDZIE
Na koniec kilka słów tytułem podsumowania. To była moja druga wizyta na Liswarciańskim Szlaku Rowerowym. Dwa lata wcześniej byliśmy tam rodzinne (o czym można przeczytać tutaj), a teraz z Jackiem ponownie przejechałem tą trasę. Nie zapomnę pierwszego wrażenia i zaskoczenia pięknem oraz różnorodnością mijanych terenów, świetnym oznakowaniem szlaku i mnogością miejsc do wypoczynku na trasie.
Będąc teraz ponownie, uważam, że Szlak nie stracił nic na swojej atrakcyjności pomimo kolejnej wizyty. Wręcz przeciwnie, miałem komfort jazdy, wiedzą że teraz droga skręci w prawo, potem będzie przez las, a za zakrętem czeka nas mostek z ładnym widokiem na rzekę. Te miejsca utrwaliły mi się w pamięci za pierwszym razem, a to znaczy, że były warte zwrócenia na nie uwagi. Tym razem jadąc z całym rajdowym peletonem nie musiałem się koncentrować na nawigacji i w 100% mogłem się oddać czerpaniu przyjemności z jazdy i podziwianiu pięknych okolic.
Na koniec chcieliśmy podziękować organizatorom i wszystkim uczestnikom rajdu za świetną zabawę, fantastyczną atmosferę, niesamowitą życzliwość. To była wielka przyjemność móc Was poznać i spędzić z Wami te dwa dni. Do zobaczenia!!!