Szyszkodar
Sz: A skąd się bierze kury?
K: Czy to jest to odwieczne pytanie co było pierwsze, jajko czy kura?
Sz: Nie no, to już dawno przestałem sobie zadawać. Jajka były na tym świecie długo zanim pojawiły się kury, przecież już dinozaury się z nich wykluwały.
K: To prawda, a zwierzęta, które wywodzą się bezpośrednio od dinozaurów to właśnie kury. Powiem Ci, że jak się robi cieplej to po pracy można sobie wziąć piwko, leżaczek, ustawić przed kurnikiem i godzinami gapić się na kury. Podczas takich sesji zauważyłem u nich wiele zachowań dinozaurów.
Moje ostatnie trzy artykuły dla Wiatr w Szprychach opisywały długie podróże i były dość obszerne, co nie wszystkim się spodobało, dlatego teraz, dla odmiany pomyślałem, że zaproponuję wam przejażdżkę pod Kraków.
Pod koniec marca pogoda zrobiła się całkiem ładna, więc w jeden weekend postanowiłem skorzystać z długo odwlekanego zaproszenia i pojechać do podkrakowskiej miejscowości Grabie, odwiedzić ciekawe małżeństwo, które postanowiło rzucić wszystko i założyć Permakulturę. Co to jest? Sam musiałem googlnąć. Jest to samoregulujący się system roślin, zwierząt i ludzi, którzy w nim mieszkają – czyli takie trochę gospodarstwo samowystarczalne, gdzie wszyscy karmią wszystkich i wszystko się uzupełnia. Permakultura opiera się na trzech zasadach etycznych: troski o ziemię, troski o ludzi, oraz sprawiedliwym podziale nadmiarem. Czy to działa? Porozmawiałem sobie na miejscu z Anią i Kermitem, bohaterami tej historii.
Od Smoka Wawelskiego, czyli naszego krakowskiego dinozaura do PermaKURtury jest około osiemnaście kilometrów. Najpierw trzeba przemknąć sobie przez bulwary wiślane, aż do Mostu Kotlarskiego. Potem przez most przejechać na Zabłocie. Tutaj na chwilę urywa się ścieżka rowerowa, ale nie jest to dramat. Trzeba jechać cały czas prosto przez ulice Klimeckiego, Kuklińskiego i Lipską, aż do Zajezdni Mały Płaszów. Nawigacja najprawdopodobniej będzie was prowadzić dalej prosto ścieżką rowerową, wzdłuż głównej drogi, ale ja proponuje odbić w lewo na ulicę Golikówka z kilku powodów. Jest tam dużo mniej samochodów, teren zaczyna się szybko robić bardziej malowniczy i łatwo napotkać na przykład sarnę, wiewiórkę, czy nawet uszatkę, a poza tym to mieszkam przy tej ulicy, więc mam do niej ogromny sentyment. Jadąc Golikówką, po krótkiej chwili traficie na ruiny austro-węgierskiego Fortu Lasówka, do którego też fajnie zaglądnąć. Kręcąc się po dziedzińcu i wnętrzu, można sobie wyobrażać jak wyglądał dzień stacjonujących tutaj żołnierzy cesarskiej armii. Kiedy byłem dzieciakiem pamiętam fort jako część zakładów „Barwa”, potem jako nastolatek chodziłem na odbywające się w tym miejscu festiwale muzyki Punk, Prowizorka. Teraz jest to miejsce, z którego często korzystają dzieciaki, żeby się strzelać bronią na plastikowe śruty, albo wyżywają się tam grafficiarze.
Kawałek dalej, jest taki mały placyk i droga, która odbija w lewo. Szybko zamienia się w polną i dojeżdża się nią do wiślanego wału. W tym miejscu, za wałem, w sezonie ciepłym pasą się piękne, wystawowe konie i kucyki. Można sobie tam podjechać i je podziwiać.
Wracając z powrotem na Golikówkę, trzeba przejechać ją całą aż do Rybitw, potem skręcić w prawo, w ulice Szparagową i tak czmychnąć przez Półłanki, żeby znaleźć się na ulicy Rącznej, koło kościoła. Nie ma tutaj ścieżki rowerowej, ale samochodów też tyle co kot napłakał, także zauważyłem, że trasą tą jeździ dużo rowerzystów, którzy wybierają się na przykład do Niepołomic na lody, albo pościgać się z dzikami w puszczy. Teraz cały czas prosto, aż przejedziecie tunelem pod autostradą. W lecie można też, odbić w prawo i dojechać do Przystani Brzegi, popływać, albo pooglądać jak dziewczyny zachłannie łapią słoneczne promienie, żeby wysmażyć swoje ciała na brązowo…
…ale ja nie jadę oglądać dziewczyn, jadę oglądać kury!
Za tym kawałkiem po przejechaniu autostrady nie przepadam. Samochody jeżdżą tu ciut szybciej, jest ciasno, a wzdłuż drogi Łutnia jest mnóstwo gruzu, worków ze śmieciami i opon samochodowych wyrzucanych na dziko, do rowu retencyjnego. Bardzo przykry to widok, zwłaszcza teraz, kiedy teren nie jest jeszcze zazieleniony. Koło śmieci kręcą się skonfundowane sarenki i na pewno zastanawiają się „co za głupie zwierzę samo sobie robi krzywdę?”
Kawałek dalej traficie na osobliwy budynek, który dopiero co został wybudowany. To Świątynia hinduska Radha Govind Bhakti Yog Mandir. Świat od jakiegoś czasu postrzegam w sposób pragmatyczny, ale jako artysta jestem fanem wszelkich mitologii, bóstw, demonów i potworów, więc taka świątynia bardzo działa na moją wyobraźnię. Cieszę się, że Kraków staje się na nowo coraz bardziej multi-kulturowy i jest tu miejsce dla wszystkich.
Pozostając w temacie, kiedy już miniecie świątynię hinduską, dojedziecie do Campus Misericordiae. Tutaj, parę lat temu odbywało się spotkanie z Papieżem Franciszkiem z okazji Światowych Dni Młodzieży. Pamiętam to dobrze, bo ich śpiewy dolatujące do mojego okna sypialni, które w lecie było na noc zostawione otwarte obudziły mnie w niedzielę znacznie przed budzikiem. Teraz, z żywą zadrą w sercu skręciłem szybko w lewo, na most na Serafie, żeby oddalić się z tego miejsca.
Dalej to już jesteście prawie na miejscu. Trzeba jechać prosto, za drogą, aż dojedziecie do sklepu spożywczego „Kongres”. Tutaj, na płocie wisi reklama z uśmiechniętą buzią jakiegoś brodacza trzymającego dwa sierpy i napisem: „Jak Kermit skosi trawnik, to nie ma ch…aszczy we wsi.” To mój gospodarz, do którego teraz zmierzam. Pamiętam jak mi mówił, że od tej reklamy to minutka i jestem na miejscu, ale rozglądałem się i nie mogłem ich wykukać, więc postanowiłem włączyć nawigację, żeby doprowadziła mnie do celu. Z głównej drogi trzeba odbić lekko w prawo i rzeczywiście ostatnie gospodarstwo na krótkiej uliczce to PermaKURtura.
Najpierw wypatrzył mnie Kermit – wysoki chłopak z długą brodą i wąsami na wosku zakręconymi do szpica, który okazał się moim imiennikiem. Zawołał swoją żonę Anię, która robiła już coś w polu. Przyszli się ze mną przywitać, a ja mogłem im podarować dwa plakaty z Szyszkodarem oraz świąteczną szyszkę, bo przecież parę dni wcześniej rozpoczął się okres Szyszkielników Wiosennych – czyli pradawnego święta sadzenia drzew. Trochę byli skonsternowani, ale to nic dziwnego, bo tradycja jest tak stara, że świat o niej zapomniał. Po krótkich objaśnieniach wydaje się, pojęli ideę prezentu i powiem wam, zanosi się, że staną się wspaniałymi emisariuszami tego święta. Zaprosili mnie do swojej pięknej, rustykalnej, 166letniej, drewnianej chałupki, którą praktycznie sami zaadaptowali do współczesnych standardów, żeby spełniała ich wszystkie potrzeby. Ania zaczęła sporządzać dla mnie magiczny napar, a Kermit oprowadzał po izbach. W jednej, przy oknie było zbudowane futurystyczne stoisko, a na nim mnóstwo przeróżnych roślinek, do których dodatkowo podpięta była dziwna, alchemiczna aparatura.
K: Tu przygotowujemy sadzonki. Mamy, paprykę, pomidory, różne zioła, buraki i kapusty…
Sz: A ziemniaki?
K: Nie, dla ziemniaków nie trzeba robić sadzonek. Wsadzasz po prostu kawałek bulwy do ziemi, a w naszym przypadku w słomę 🙂
Sz: mhm
K: Musiałem zamontować im dodatkowe światło białe, czerwone i niebieskie, żeby je doświetlać. W zeszłym roku wiele sadzonek nam się nie utrzymało, bo okazało się, że światła, które wpada przez stare, skrzynkowe okno jest za mało. Rośliny, żywią się głównie czerwonymi i niebieskimi promieniami.
Opowiadał Kermit, a ja czułem się trochę jak Adaś Niezgódka, który z oczami wielkimi jak dojrzałe kołacze słuchał z niedowierzaniem co mu Pan Kleks podczas kuchennego dyżuru opowiada o sosach. „Biały wzmacnia zęby, niebieski poprawia wzrok, żółty reguluje oddech, szary oczyszcza krew, zielony usuwa łupież”.
K: Tutaj mam przeróżne księgi, w których próbuję szukać wiedzy, ale tak naprawdę uczymy się sami na błędach.
A: Często mieliśmy tak, że zadawaliśmy jakieś pytanie na grupach internetowych, albo blogach i ludzie nas krytykowali, że jak czegoś takie, czy siakiego można nie wiedzieć. A w jaki inny sposób mielibyśmy się czegoś nauczyć? Tak jakby podejmować próby jakichkolwiek przedsięwzięć mogły jedynie osoby, które są specjalistami w jakimś zakresie.
Sz: A dlaczego Kermit?
K: A już w liceum mnie tak nazywali. Byłem skatem i szerokie ubrania, które udało mi się kupić akurat były zielone, więc koledzy zaczęli mnie tak nazywać.
Sz: Parę miesięcy temu malowałem murale w azylu dla świnek Gieniutkowo. Ciekawiło mnie czemu, akurat zdecydowali się na świnie, a wy czemu akurat kury?
K: Kury jakoś tak na początek, kojarzyły nam się z gospodarstwem, mamy dzięki nim własne jajka, fajna sprawa. Ania najpierw była przeciwna, a teraz wszystkie kocha, nadajemy im imiona i w ogóle.
A: Mamy trzy koguty. Słyszysz? Teraz na przykład pieje Brajan.
Sz: Rozpoznajesz swoje koguty po pianiu?
A: Tak
K: Tutaj mamy kurzy traktor.
Sz: Co?
K:Taki przenośny kurnik z zagrodą. Codziennie można ustawiać go w innym miejscu, żeby ptaki miały świeże miejsce do grzebania i dzióbania, a tym samym nawożą ogródek i usuwają chwasty. Wiesz, dwa lata temu to tu jeszcze nic nie było. Ja pracowałem przez dwanaście lat w korporacji, gdzie obejmowałem wysokie, menadżerskie stanowiska. Kiedyś jak policzyłem przez rok miałem ponad czterdzieści wyjazdów służbowych, większość za granicę. No, tylko że z Anią się prawie nie widziałem, nasze małżeństwo zaczęło na tym cierpieć i uznałem, że pieniądze nie są warte tych wizyt u psychologów, tych łykanych antydepresantów. Zrezygnowałem z pracy, dałem sobie rok, żeby odreagować, a potem zaczęliśmy próbować tutaj. Z pomocą Ani, która jest pedagogiem opracowałem warsztaty dla dzieci z zakresu ekologii, tolerancji, zero waste i spędzania czasu wolnego z dala od wysokich technologii pod marką EKO-CHATKA.pl. Szło to całkiem nieźle, ale plany pokrzyżowała nam pandemia. Zamknęły się szkoły i nie mogłem prowadzić warsztatów, dlatego zaczęliśmy rozkręcać PermaKURturę. Mamy ambitne plany i mnóstwo pomysłów, ale pomoc wolontariuszy bardzo by nam się przydała.
Sz: A dużo wolontariuszy się zgłasza?
K: Odwiedza nas zwykle 2-3 osoby, raz na parę tygodni, gdy planujemy wspólną pracę. Jednak jesteśmy już poza Krakowem i ludziom się po prostu nie chce przyjeżdżać.
Sz: Teraz od samego Krakowa, aż do Niepołomic jest budowana trasa rowerowa przez wał wiślany. Przebiega zaraz obok was. Może jak będzie skończona zacznie was odwiedzać więcej ludzi. A dziś co będziemy robić?
K: Przez ten weekend u nas, na polu posadziliśmy 500 sosenek i brzóz. Na dziś zostało jeszcze do posadzenia 20 drzewek owocowych. Kupiłem nawet drona, żeby dokumentować jak nasz las będzie rósł.
Sz: Wspaniale!
Chwilkę później, podczas sadzenia drzew.
A: Kermit będzie nam kopał dołki na drzewka, a ty jak chcesz możesz mi je podsypywać ziemią z taczek.
Sz: To jest jakaś specjalna ziemia?
A: Tak, zebrana z kretowisk. Potem będziemy jeszcze sadzonki podsypywać kompostem.
Sz: A czy kompost to to samo co obornik?
K: Nie, ale obornik tez mamy i dajemy pod warzywa.
Sz: Macie swój obornik?
K: No, niestety nie mamy swojego. Musieliśmy kupić od sąsiada.
A: Dobry obornik to wcale nie jest taka tania sprawa.
Sz: A kurzy obornik, ale trzeba by chyba sto milionów kurczaków, żeby zebrać odpowiednią ilość?
A: Z kurzą kupą trzeba uważać.
Sz: A tak, nie nadaje się, bo jest biała. Czytałem o tym. Wiecie czemu ptaki mają białe kupy?
K: Czemu?
Sz: Bo nie sikają. Robią tylko dwójki. Mocznik odkłada się razem z masą kałową, która się utlenia od kwasu moczowego i robi się biała.
A: Ale kupy naszych kur, nie są białe! Mają najprzeróżniejsze kolory. Są zielone, brązowe, szare, czasem żółtawe.
K: Ania może godzinami gadać o kupach naszych kur… Zresztą nie tylko kur 😉
A: Kurzy obornik nazywa się kurzeniec i można go stosować do użyźniania gleby, ale musi najpierw zostać przekompostowany. Nie można go użyć bezpośrednio, bo przez swoją potężną moc spaliłby rośliny! Taki zwykły obornik to jest krowi albo koński.
Sz: A tutaj zaraz koło waszej działki to jest Wisła?
K: Nie, to żwirownia.
Sz: A to ustrojstwo co po niej pływa?
K: A nie wiem, to jakaś koparka do piasku.
Sz: Wiesz, że mogłeś mi powiedzieć cokolwiek i tak bym ci uwierzył. Mogłeś powiedzieć, że to jakiś wodny kombajn do zbierania pływających jajek kaczki dziwaczki.
K: Kiedyś tak wkręcałem Anię, ale uznałem że muszę przestać, bo żona to przecież wizytówka męża.
A: Tak, opowiadałam jakieś głupoty, a potem pytali się mnie skąd to wiem, a ja, że to na pewno prawda, bo mąż mi tak powiedział.
Podczas mojej wizyty gospodarze opowiadali mi jeszcze o pomyślę na ziemiankę, którą chcieliby wybudować w środku swojego powstającego lasu i wynajmowaniu jej gościom, o rowerze cargo, który Kermit chciałby kupić, żeby wykorzystywać go podczas swoich warsztatów, o planach przekształcenia szopy w otwartą pracownię i kuchnię. Już teraz kupili przyczepę kempingową dla wolontariuszy i gości, którzy chcieliby zostać u nich na dłużej niż jeden dzień. Mówiliśmy o małych, otwartych biblioteczkach, które chciałbym u nich ustawić w ramach swojej działalności w Książkodzielni. Z trudem opanowywałem śmiech używając pierwszy raz w życiu taczek ze wspomaganiem. Dzień natomiast zwieńczyliśmy ogniskiem. Będąc tam odniosłem wrażenie, że całość to jedno wielkie, szalone laboratorium, w którym żaden pomysł nie jest zły, dopóki się go nie przetestuje, nic nie jest doskonałe, milion rzeczy jest zaczętych, mało co trzyma się idealnie do kupy, ale zarazem wszystkiemu towarzyszy jakiś pomyślunek i trwale posklejane jest ze sobą miłością i entuzjazmem dwóch bożych szaleńców, którzy chociaż by szli ciemną doliną to zła się nie ulękną, bo mają siebie, dlatego myślę pomnik sobie postawią trwalszy niżli ze spiżu.
Jeśli macie ochotę pomachać łopatą, pogrzebać w grządkach, ewentualnie zasadzić drzewo, lub w sezonie poczuć w rękach dorodne pomidory i zerwać je prosto z krzaczka zachęcam was na rowerową wycieczkę do PermaKURtury.
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ