Skip to content
Menu
Wiatr w Szprychach
  • Strona główna
  • Relacje
  • Rozmowy
  • Różne Różności
  • Kontakt
Wiatr w Szprychach

JEZIORO DOBCZYCKIE, ZAMEK I KRZESŁO KANTORA

Opublikowano 24 lipca 202524 lipca 2025

Bartłomiej Pawlak

Jest przedłużony listopadowy weekend, a to za sprawą rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Kraków od kilku dni tonie we mgle. Jest zimno, wilgotno i przygnębiająco. Taki urok grodu Kraka położonego w niecce, otoczonego wzniesieniami Pogórza Wielickiego, Wyżyny Miechowskiej, Jury Krakowsko-Częstochowskiej i Garbu Tenczyńskiego. Ale przecież gdzieś tam musi świecić słońce, być ciepło i pogodnie? Z taką nadzieją wyruszam na jedną z ostatnich wypraw rowerowych sezonu 2024.

Powiedzieć, że poranek jest rześki, to tak jakby nic nie powiedzieć. Słupek rtęci ledwo przekracza 0°C, wilgoć wciska się w każdy zakamarek, a mgła rozmywa kontury wszystkiego dookoła. To taki nieprzyjemny rodzaj chłodu, który zniechęca do wyjścia na zewnątrz. Rozsądek podpowiada, by zostać w domu, zaparzyć kawę i poczytać książkę, a z drugiej strony przygoda wzywa do poszukiwania jej na szlaku. Ostatecznie wypijam kawę, pakuję plecak, ubieram się na cebulkę, po czym przekraczam próg mieszkania.

Tym razem wycieczkę rozpoczynam nie na Salwatorze, lecz na położonym nieopodal Kampusie Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przez środek kampusu wiedzie szeroka aleja, z racji widocznego na jej osi zamku królewskiego zwana Aleją Wawelską. Oprócz nowoczesnych budynków dydaktycznych znajdują się tu również obiekty sportowe, tereny rekreacyjne, sporo zieleni, mała architektura, fontanny i zegar słoneczny.

Kilkaset metrów dalej, jadąc ścieżką rowerową wzdłuż ul. Bobrzyńskiego w kierunku Czerwonych Maków, mijam kampus kolejnej krakowskiej uczelni – Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II. Następnie uniwersyteckie budynki ustępują miejsca licznym biurowcom ulokowanym przy ulicach Czerwone Maki, Bobrzyńskiego oraz Podole.

Wjeżdżam na teren Szpitala im. Józefa Babińskiego w Kobierzynie, gdzie w spokojnej, parkowej okolicy zlokalizowane są odremontowane budynki założonego przeszło 100 lat temu szpitala psychiatrycznego. Mgła gęstym tumanem spowija okolicę, roztaczając dookoła aurę tajemniczości. Jest tak wilgotno i przeraźliwie zimno, że poważnie rozważam powrót do domu.

Przemykam obok zrewitalizowanych fortów Twierdzy Kraków – Fortu nr 52 „Borek” oraz Fortu 52a „Łapianka” (Jugowice). W pierwszym z nich gospodaruje Centrum Kultury Podgórza, w drugim natomiast Muzeum i Centrum Ruchu Harcerskiego. Więcej o fortach krakowskiej twierdzy przełomu XIX i XX wieku możecie przeczytać w relacji z wycieczki śladami fortyfikacji na południowym brzegu Wisły.

W Swoszowicach, na terenie tamtejszego uzdrowiska, robię krótką przerwę. Jako że dzień jest świąteczny, to kuracjuszy brak, natomiast spacerowiczów odstraszyła pogoda. W uzdrowiskowym parku panuje cisza i spokój, a mgła tłumi i rozmywa odgłosy otoczenia. Kogo interesuje tematyka krakowskich uzdrowisk, więcej informacji może znaleźć w naszej relacji na blogu – wraz z propozycją wycieczki, mapą oraz śladem trasy.

Po opuszczeniu Swoszowic zaczynam kilkukilometrowy podjazd. Z początku przez Wróblowice łagodnie, można powiedzieć, że rozgrzewkowo, ale dalej – przez Ochojno, Rzeszotary do Świątnik Górnych – nachylenie zdecydowanie wzrasta. Nadal jadę w wilgoci i mgle, tyle chociaż, że podjazd rozgrzał mięśnie i nie muszę zmagać się z uczuciem zimna. Dziwnie się tak jedzie we mgle. Wszystko jest jakieś takie miękkie, nierealne, inaczej odbiera się dźwięki – zmysły momentami trochę wariują w takich okolicznościach.

I nagle, po dotarciu do Świątnik Górnych, po wspięciu się na grzbiet Pogórza Wielickiego, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienia się otoczenie. Mgła ustępuje, wyjeżdżam powyżej niej, jesienne słońce łaskocze swoimi promieniami, a błękitu nieba nie mąci nawet jedna chmurka. Prawdę mówiąc, wyruszając z domu w mgle i szarówce, w skrytości ducha liczyłem na to, że zaświeci słońce – ale co innego mieć nadzieję, a co innego tego doświadczyć. Wyrzut endorfin, nieposkromiona radość i uczucie wolności sprawiły, że wcześniejsze wahania co do sensowności wyjazdu poszły w zapomnienie.

Odcinek od Świątnik Górnych do Gorzkowa wiedzie cały czas grzbietem, zatem droga idzie mniej więcej po płaskim. Z niedowierzaniem patrzę w lewo, na kotlinę, w której leży Kraków, zalaną szaro-burym oparem, i w prawo, na południe, gdzie króluje słońce i błękit nieba. Co prawda gór Beskidu Wyspowego i Makowskiego jeszcze nie widać, ale znam tę drogę bardzo dobrze i wiem, że wkrótce moja cierpliwość zostanie nagrodzona.

Przy kościele w Gorzkowie skręcam w prawo i przez Bieńkowice oraz Czechówkę zmierzam w stronę Dobczyc, ale póki co odkładam na później wizytę tamże, bo w planie mam objechanie Zatoki Zakliczyńskiej, będącej jedną z odnóg Jeziora Dobczyckiego. Brzegiem zatoki poprowadzona jest ścieżka rowerowa w klasycznym małopolskim standardzie, czyli petarda. Z początku lekkim zaskoczeniem był brak wody — skoro to zatoka — ale patrząc na mapę, to chyba teren zalewowy przy wyższym stanie wody w jeziorze. Ostatecznie udaje mi się złapać kontakt wzrokowy z tonią jeziora, a nawet zjechać nad jego brzeg.

Przede mną krótki odcinek główną drogą (DW967) — początkowo mostem na drugi brzeg Zatoki Zakliczyńskiej, a następnie niedługim podjazdem na wzniesienie, gdzie będę odbijał w prawo. Pisząc ten tekst, trwają właśnie prace przy budowie kolejnego fragmentu ścieżki rowerowej — właśnie od wspomnianego mostu w kierunku Dobczyc — zatem już niedługo jazda tym ruchliwym odcinkiem będzie znacznie bezpieczniejsza i wygodna.

Po minięciu skrzyżowania z drogą na Stojowice, 200 metrów dalej skręcam w prawo, w ulicę Energetyków, by już po chwili dotrzeć do bramy na wejściu na koronę zapory Jeziora Dobczyckiego. Powstało ono w wyniku wybudowania zapory wodnej na rzece Rabie w latach 1974–1986 i — oprócz tego, że stanowi rezerwuar wody pitnej dla miasta Krakowa — jest również ważnym elementem ochrony przeciwpowodziowej, a przy okazji też producentem energii elektrycznej. Zapora liczy sobie przeszło 600 metrów długości, około 30 metrów wysokości i jest w stanie spiętrzyć wody Raby, magazynując do niewyobrażalnej ilości 135 mln m³.

Od kilku lat cała korona zapory jest udostępniona dla pieszych, więc jakież było moje zdziwienie, że wejście jest zamknięte, chociaż wielokrotnie wcześniej korzystałem z możliwości przejścia przez zaporę aż na dobczycki zamek. Chwila studiowania regulaminu znajdującego się przy furtce wyjaśniła wszystko — przejść można między innymi w soboty i niedziele, a tu — mimo że dzień był świąteczny — to jednak poniedziałek, i cały plan spaceru zaporą z widokiem na zamek, jezioro i wzniesienia Pogórza Wielickiego wziął w łeb.

Trzeba było zatem wdrożyć plan „B” — czyli zjechać w dół i podejść pod zamek z parkingu pod zaporą. Nie był to najlepszy pomysł, bo skończyło się wypychem roweru i noszeniem po schodach, ale cóż było począć. Od drugiej strony też nie dało się wejść na koronę, ale przynajmniej z bliska była okazja zobaczyć kanał spustowy i budowę zapory od technicznej strony. Z korony zapory w stronę zamku prowadzi pochylnia, ale — żeby nie było zbyt łatwo — końcowy odcinek pomiędzy zamkiem a skansenem to mocno nachylona ścieżka z drewnianymi schodami, zatem o próbie podjechania mogłem zapomnieć.

Ulokowana na wzgórzu zamkowym w XIV wieku warownia strzegła doliny rzeki Raby, jako że w tamtych czasach nie było Jeziora Dobczyckiego. W drugiej połowie XVI wieku zamek przeżywał czas swojej świetności, później nadeszły trudne momenty w postaci zdobycia go przez Szwedów, a także pożaru, który sprawił, że zaczął chylić się ku ruinie.

Początek XX wieku przyniósł pierwsze prace zabezpieczające pozostałości zamku, ale dopiero w 1960 roku, staraniem Władysława Kowalskiego, rozpoczęły się pierwsze prace wykopaliskowe, jak również remont i częściowa odbudowa warowni. Polecam poświęcić chwilę na spacer po zamku połączony ze zwiedzaniem ekspozycji, a także delektowanie się widokami na toń jeziora i widoczne na drugim planie góry.

Kto jest głodny wiedzy, ma również możliwość zwiedzenia niewielkiego, składającego się z czterech obiektów skansenu: karczmy, wozowni, spichlerza i kurnika. Nie zajmie to wiele czasu, ale w mojej ocenie warto tam zajrzeć na kilka chwil.

Po opuszczeniu skansenu docieram do ulokowanego tuż obok kościoła pw. św. Jana Chrzciciela. Został on wybudowany w latach 1828–34, klasycystyczny w formie, o układzie jednonawowym, z czteroboczną wieżą nad wejściem. Obok kościoła znajduje się trójarkadowa dzwonnica z pochodzącym z 1504 roku dzwonem.

Wzgórze zamkowe obfituje w liczne atrakcje, a kolejną z nich jest odrestaurowany fragment murów obronnych z tarasem widokowym i galerią. Warto wejść na górę ażurową klatką schodową i spoglądnąć na rozłożone w dole Dobczyce, jak również na okoliczne wzniesienia.

Od kilku lat istnieje możliwość spaceru ścieżką brzegiem zbiornika wodnego — od murów obronnych w kierunku zamku. Tam też robię krótki postój na obiad — pośród takich widoków smakuje on wybornie.

Ze wzgórza zamkowego zjeżdżam w dół, do centrum Dobczyc, a następnie rowerową ścieżką wzdłuż Raby opuszczam to urocze miasteczko.

Przede mną około trzy kilometry krajówką DW967 w kierunku Gdowa przez Winiary (ale nie te od kisieli i budyniów) do Kunic, gdzie opuszczam tę ruchliwą drogę. Zaczynam ostry podjazd między zabudowaniami, dochodzący do 16–17%. Potem jest już lepiej, bo droga wypłaszcza się, ale za to ponownie przysiada mgła, w której nikną mijane po drodze lasy w cudnych jesiennych kolorach.

Kolejnym punktem na trasie jest Hucisko, w którym znajduje się dom Tadeusza Kantora — znanego rzeźbiarza, malarza, reżysera, scenografa oraz założyciela teatru Cricot 2. Wybudowany w Hucisku drewniany dom łączy styl zakopiański z elementami takimi jak wieża zamku w Niedzicy.

Tuż obok domu stoi jedno z dzieł Kantora z cyklu „Pomniki niemożliwe” — monumentalne, czternastometrowej wysokości betonowe krzesło. Stanęło ono w tym miejscu w 1995 roku, w piątą rocznicę śmierci mistrza. Drugie takie, choć trochę niższe krzesło, można podziwiać we Wrocławiu.

Na zakończenie w planie był podjazd pod górujący nad okolicą, blisko trzystumetrowej wysokości maszt nadawczy na Chorągwicy. Niestety, tym razem na planach się skończyło, bo gęstniejąca z każdą chwilą mgła sprawiła, że będąc w centrum miejscowości, bez mała u stóp masztu, nie byłem go w stanie wypatrzeć.

Chorągwica we mgle i w słońcu

Położone nieopodal miejsce widokowe z panoramą na Wieliczkę również nie zaoferowało tym razem nic więcej ponad nieprzeniknioną biel mgły. Cóż, może następnym razem będzie lepiej?

A jednak, bez mgły z punktu widokowego ładny landszafcik

Zjazd z Chorągwicy do Wieliczki, zamiast być przyjemnym, finałowym akcentem wycieczki, okazał się dokuczliwym odcinkiem za sprawą chłodu i mgły. Organizm błyskawicznie się wyziębiał, dłonie i stopy przeraźliwie marzły. Droga, która na etapie planowania zapowiadała się bardzo obiecująco, niestety będzie do powtórzenia w przyszłości, jako że zalana mlekiem mgły nie mogła mi ukazać swoich walorów.

Gdy przemarznięty do szpiku kości zatrzymałem się w centrum Wieliczki przy Szybie Regis Kopalni Soli „Wieliczka”, miałem serdecznie dość. Miałem tu zrobić postój, odpocząć dłuższą chwilę w miejscu, które bardzo lubię, a ostatecznie skończyło się na założeniu na siebie ratunkowej wiatrówki i suchych rękawiczek, by uchronić resztki ciepła, ostatnim łyku ciepłej herbaty z termosa, po czym bez zbędnego ociągania obrałem kurs na dom.

Ostatni etap wycieczki prowadził z Wieliczki przez Bieżanów i Złocień nad Wisłę, a dalej ścieżką rowerową po jej wałach ku centrum Krakowa. Szczęśliwie udało mi się rozgrzać, w związku z czym morale wzrosło, ale ciężko było mówić o radości z jazdy w zapadającym zmierzchu i rozmywającej kształty mgle. To był taki techniczny odcinek — trzeba było dojechać i już.

Trochę na osłodę i w nagrodę za wytrwałość, jadąc nad Wisłą Bulwarem Lotników Alianckich, miałem okazję nacieszyć oczy widokiem pięknie podświetlonej Kładki Bernatka. Barwy były okolicznościowe, biało-czerwone — z okazji Święta Odzyskania Niepodległości. Tym razem mgła choć raz okazała się pozytywnym zjawiskiem, rozpraszając piękną iluminację kładki.

Jak podsumować tę wycieczkę? Trudny jej początek i koniec, ale cudny środek — jeśli chodzi o widoki Jeziora Dobczyckiego, zamku w Dobczycach, otoczenia wzgórza zamkowego w pięknej jesiennej scenerii, pośród resztek kolorowych liści na drzewach, ze słońcem przesuwającym się nisko po nieboskłonie. W moim przypadku na pewno te piękne wrażenia przeważą nad trudnościami wyjazdu. Na 100% będę chciał powtórzyć tę trasę latem, żeby w pełni skorzystać z jej uroków. Trzeba mieć na uwadze, że jest to trasa dosyć wymagająca — ze względu na liczne podjazdy, sporą sumę przewyższeń oraz konieczność poruszania się drogami publicznymi w ruchu ogólnym. Trasę poprowadziłem w miarę możliwości bocznymi drogami, aby nie narażać się na duże natężenie ruchu samochodowego na popularnych trasach między Krakowem a Wieliczką.

Jesienna wycieczka wcale nie musi być pozbawiona barw. Czasem trzeba tylko lepiej się przyjrzeć – rozmytym konturom, opadłym liściom na ścieżce, parze unoszącej się znad jeziora. Nie każda droga przynosi czyste piękno, ale każda coś pokazuje – czasem zamek wyłania się z mgły, czasem mgła przesłania wszystko oprócz własnych myśli. Choć tym razem nie dane mi było nacieszyć się wszystkimi widokami jakich bym sobie życzył, a finał przypominał bardziej etap przetrwania niż przyjemność, to wiem, że wrócę… Może latem… Może bez mgły…

PODSUMOWANIE

MAPA

GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ

DobczycePobierz

☕ WSPÓLNA KAWA ☕

Cieszymy się, że przeczytałaś/eś nasz tekst do samego końca. Jeśli Ci się podobało i stwierdzisz, że warto postawić nam kawę, to będzie nam niezmiernie miło:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ostatnie wpisy

  • PRZEHYBA, CZYLI BESKID SĄDECKI Z PIENINAMI W TLE
  • OJCÓW, PIESKOWA SKAŁA, DOLINKA ZACHWYTU
  • WIDOKOWY BESKID WYSPOWY

Kontakt

Cześć,

Jeśli jesteś zapaloną rowerzystką/ rowerzystą, lubisz pisać lub robisz piękne zdjęcia, jeśli w jakikolwiek inny sposób tak jak i my pasjonujesz się rowerami NAPISZ DO NAS. Z chęcią opublikujemy twój artykuł, zdjęcia, zrobimy z tobą wywiad lub pojedziemy razem na wycieczkę.

Nasz mail to: wiatrwszprychach@gmail.com

©2025 Wiatr w Szprychach | Powered by SuperbThemes