Szyszkodar
Chyba każdy się ze mną zgodzi, że rowerzystę i jego/jej rower łączą szczególne, bardzo podobne do związku relacje. Dbamy o nasze jednoślady, pielęgnujemy je, smarujemy im łańcuch, sprawiamy prezenty w postaci kolorowych dzwonków, frędzli, gadżetów, czy pięknych pokrowców na siodełko. W skrajnych przypadkach posuwamy się nawet do tego, że nadajemy im pieszczotliwe imiona. Biały Mustang, Laguna, Pogromca Szos, Błyskawica, słyszałem już naprawdę wiele i przyznam się, że sam nie należę do wyjątków, dlatego postanowiłem wam opowiedzieć o kimś bardzo dla mnie ważnym, o Tęczowej Strzale.
W liceum nie byłem typem sportowca, uwielbiałem rysować, oglądać kreskówki, grać w zespołach na perkusji, albo gitarze i nieustannie słuchać muzyki, ale kondycji, jako takiej nie miałem. Wtedy też zacząłem fascynować się muzyką reggae i zostałem zagorzałym rastafarianinem, dlatego kiedy postanowiłem kupić rower to nie chodziło o to, żeby był dobry tylko, żeby był pomalowany na trzy kolory i pasował do mojego czerwono-żółto-zielonego ubrania oraz czerwono-żółto-zielonej biżuterii, czyli miała się zgadzać szpanerska stylówa na mieście, wiadomka! Zależało mi jedynie na tym, żeby był to rower miejski, nie sportowy.
Zupełnie przypadkowo mój kumpel Szymon znalazł używany miejski rower pomalowany na trzy kolory na allegro i pomógł mi go kupić. Wtedy to były tylko jakieś aukcje i oferty, cuda na kiju i ja tego zupełnie nie ogarniałem. Kosztował całe sto złotych, kiedy go odbieraliśmy okazał się zdecydowanie za mały, ale co tam, przecież stylówa musi być, co nie? Zrobiliśmy nim triumfalnie kilka kółek wokół Rynku i pognaliśmy do mnie oblać zakup. Jechaliśmy na zmianę raz jeden, raz drugi na bagażniku.
Za dużo na nim nie jeździłem, bo raz, że za mały, dwa, że nie ma przerzutek, no i trzy, że kondycja nie oszukujmy się – słaba. Potem zaczęły się studia najpierw w Krakowie, potem w Edynburgu i rower większość czasu jednak przeleżał w garażu, a wyciągany był okazjonalnie.
Dopiero jak wróciłem ze Szkocji i postanowiłem się zacząć trochę ruszać to pomyślałem, że ogarnę ten rower i będę nim jeździł do pracy. Wziąłem go do serwisu, a pan wypisując mi kwitek, z którym się miałem zgłosić za tydzień po odbiór popatrzył na ten rower, popatrzył na mnie, popatrzył z powrotem na rower i mówi:
„Panie, ja nie wiem co to za model, wpisałem Tęczowa Strzała.”
Bardzo mi się to spodobało. W domu mój tata pogrzebał trochę w Internecie i odkrył, że jest to używana damka wyprodukowana w NRD i może mieć nawet 60 lat!
Jeździłem coraz więcej, nogi stawały się silniejsze, w międzyczasie zrobił się ze mnie straszny ekologiczny świr i przytulacz drzew, co nie używa plastikowych rurek i sztućców, opowiada wszystkim co to jest ślad węglowy, je coraz mniej mięsa i rysuje tylko na papierze z opakowań, dlatego w mojej głowie jeżdżenie codziennie, przez cały rok na tym rowerze urosło do artystycznego performance’u. Swoją jazdą podkreślałem (i w sumie dalej to robię) frajdę z przechodzenia na życie zero waste, walkę z kryzysem klimatycznym oraz, że jak chce się jeździć to można jeździć na wszystkim, nawet takiej starej, za małej damce, że nie potrzeba nie wiadomo, jakich sprzętów, ciuchów, czy innych dyrdymałów.
Raz jak wieczorem wracałem od koleżanki, na skrzyżowaniu ulicy Kopernika z Radziwiłłowską zatrzymała mnie Policja! Co wam będę dużo mówił, no byłem trochę „wypity”. Najpierw było chuchanie, potem dmuchanie do rurki, a potem pan policjant powiedział, że jestem w stanie wskazującym, nie przekracza on dopuszczalnej normy, ale jest na tyle duży, że muszę udać się z nim do radiowozu, bo w takiej sytuacji prawo nakazuje, że badanie po piętnastu minutach trzeba powtórzyć. Jeśli przez ten czas poziom alkoholu wzrośnie to dostanę mandat! W samochodzie policyjnym nie było tak źle, w radio leciał Black Sabbath, który bardzo lubię, poza tym jak wsiadałem akurat zaczął padać deszcz i mogłem go wygodnie przeczekać. Po ustalonym czasie poziom alkoholu nieznacznie, ale zmalał i drugi policjant powiedział, że jest spoko, udało mi się, ale protokół z badania muszą spisać. Z dowodu przepisał moje dane, po czym zapytał się o markę roweru… Oczywiście opowiedziałem im historię, która przydarzyła mi się w serwisie i od tego czasu, śmieję się, że Tęczowa Strzała jest już oficjalnie w aktach państwowych.
W pracy kiedyś natknąłem się na artykuł o panu z Kanady, który ma na imię Stephen Lund i nazywa siebie Strava Artist. Aplikacją do oznaczania przebytej trasy robi największe rysunki na świecie. Wspominałem już wam, że uwielbiam rysować, także możecie sobie wyobrazić jak ten pomysł mnie zafascynował. Zapragnąłem, żeby mój ukochany Kraków, jakby nie było miasto kultury również posłużył, jako kartka do największych rysunków w Polsce. Miałem nadzieję, że może ktoś się znajdzie, kto mógłby to zrobić, ale nikt się za to nie zabierał, więc ostatecznie sam postanowiłem spróbować i zacząłem od żółwia, ale o moich rysunkach rowerem opowiem wam więcej w osobnym artykule.
Po zrobieniu pięciu czy sześciu rysunków stało się coś strasznego. Rama w Tęczowej Strzale pękła i rower złożył się na pół! Nie ma się co dziwić, byłem wtedy zdecydowanie za ciężki na ten rower, ważyłem trochę ponad sto kilo, zaprojektowany był do jazdy po mieście, a nie robienia po różnym terenie i przewyższeniu stukilometrowych tras w celu stworzenia rysunku, poza tym w między czasie przydarzył mi się epizod z samochodem, który nie zauważył mnie na przejściu i mnie potrącił. Po wypadku Tęczowa Strzała trafiła do rowerowego szpitala i już wtedy chłopaki mówili mi, żeby być przygotowanym, bo to bardzo leciwa staruszka i powoli umiera.
Chodziłem przygnębiony i marudziłem co teraz zrobię. Nie chciałem kupować roweru, bo to mijało się z moją filozofią zero waste. Wiedziałem, że jest mnóstwo rowerów na świecie, które leżą i nikt ich nie używa, na których mógłbym jeździć… tylko gdzie ich szukać?
Nie czekałem długo, a Gosia, koleżanka z pracy powiedziała, że u niej na osiedlu są pozawieszane karteczki na kilku rowerach, z informacją od spółdzielni mieszkaniowej upraszające o usunięcie rowerów do dnia tego i tego i że po tej dacie zostaną uprzątnięte. Nie liczyłem na wiele, ale pomyślałem, że pójdę, zobaczę, a co mi szkodzi? Zaskakująco uwidziały mi się trzy! Data na karteczkach była dawno przedawniona i teoretycznie mogłem je zabrać już wtedy, ale żeby być super uczciwym napisałem niezmywalnym pisakiem na tych kartkach, że rowery zostaną zabrane i podałem datę dnia następnego oraz mój numer telefonu. Nikt nie zadzwonił, także Marcin, chłopak Gosi pomógł mi zwieźć rowery do mnie do garażu. To znaczy jeden był nieprzypięty, drugi musieliśmy rozciąć, a na trzecim było napisane „proszę nie zabierać, aż uzgodnię z żoną”, także z trzech udało się zdobyć dwa.
Oczyściłem je z rdzy i brudu, zawiozłem do serwisu, jeden dałem w prezencie Adze, żonie mojego szefa i też dobrego kumpla Dominika, a drugi zachowałem dla siebie. Okazało się, że trzeba było mu wymienić tylne koło, ale na szczęście jedyna rzecz jaka mi się ostała z Tęczowej Strzały to właśnie tylne koło. Wciąż jednak miałem wyrzuty sumienia i bałem się, że chyba jednak za%$#@łem ten rower, dlatego przemalowałem go tak, że wyglądał zupełnie jak mój poprzedni, nawet chłopaki z serwisu się nie poznali. Tak narodziła się Tęczowa Strzała II.
Niedawno wpadła do mnie moja kumpela z liceum razem z dzieciaczkami i pozwoliłem maluszkom rysować po rowerze. Rozwaliły system! Urwisy były zachwycone, a efekt okazał się oszałamiający!
Tęczowa Strzała II to dobry rower, ale ja jeździłem coraz więcej, na coraz dłuższe i trudniejsze trasy i niestety stała się zawodna, dlatego ostatecznie w zeszłym roku zdecydowałem się na zakup nowego, dobrego roweru, który będzie mógł sprostać moim wymaganiom i pomoże mi realizować artystyczne plany.
O pomoc w jego znalezieniu poprosiłem nikogo innego jak współzałożyciela Wiatru w Szprychach – szanownego redaktora Bartłomieja Pawlaka.
Bartek jest Rowerowym Magikiem Tańczącym z Pedałami, także nie tylko doradził mi odpowiedni typ i wielkość roweru, ale też pomógł mi ustawić odpowiednio kierownicę i… no właśnie, przemalować go na Tęczową Strzałę III.
W międzyczasie, od mojego przyjaciela Wojtka usłyszałem historię o człowieku, który postanowił przebyć rowerem dystans na Księżyc, czyli 384400 km i jedzie już jedenaście lat. Pomyślałem, że to wspaniały pomysł na kolejny projekt artystyczny, zwłaszcza, że w moim wykonaniu będzie to jazda popularyzująca walkę z kryzysem klimatycznym i pokój na Świecie, dlatego postanowiłem jechać Tęczową Strzałą na Księżyc. Jak piszę, te słowa zamówiłem licznik kilometrów polecony oczywiście przez Bartka, także spoglądajcie od czasu do czasu na niebo, bo za „niedługo” będę do was machał z Serowego Rogala.
Motywować mnie do tego projektu ma nowy, powstający właśnie tatuaż, stworzony przez niezwykle utalentowaną artystkę i moją kumpelę Maję Różycką, czyli MRÓ.
Kiedy zobaczyłem ten wzór, od razu pomyślałem, że jest to nic innego jak animalizacja Tęczowej Strzały, którą jadę na Księżyc.
Wyznaczając z Bartkiem Rowerowy Szlak Parków Kieszonkowych przyszedł nam do głowy taki pomysł, że fajnie by było zbierać porzucone rowery, które można znaleźć to tu, to tam w przeróżnych zakątkach Krakowa, remontować je, przemalowywać na kolorowo i przyklejać grawerowane plakietki z napisami Tęczowa Strzała Cztery, Pięć, a możne i Sto Sześćdziesiąt Dziewięć? Rozmarzony myślę, że to byłaby piękna, zero waste, oddolna inicjatywa zrzeszająca rowerowych pasjonatów i zapaleńców. Tęczowe Strzały rozjeździłyby się po Świecie, wyrywając nas z codziennej szarówki i przypominając o tym, że nie ma Planety B, dlatego szkoda czasu na nadmierną konsumpcję, kłótnie, konflikty i spory. Jak mogłyby być dystrybuowane takie rowery? Czy powinny być rozdawane? Czy raczej można by było je wygrać? A może można by je sprzedawać, a zysk przeznaczać na zakup drzew do zalesiania? Czy znaleźliby się wolontariusze, chętni do ich remontowania? Bardzo jestem ciekaw waszych myśli na temat tego pomysłu.
Nie powiedziałem wam jeszcze co się stało z Tęczową Strzałą I. Otóż ostatecznie zostawiłem sobie po niej jedynie kilka szprych i pomalowałem je na zielono-żółto-czerwono, cała reszta zgodnie z filozofią zero waste poszła do ponownej obróbki i wiecie co? Jestem pewien, że została wykorzystana do budowy statku kosmicznego i leci teraz na Księżyc, a może i pomaga nam w kolonizacji Marsa?
Legenda o Tęczowej Strzale nieustannie nabiera kolorów, a tymczasem wy jak nazywacie swój rower? Jeśli macie z tym problem przygotowałem dla was specjalną tabelkę 😀
Tak wiec w rodzinie mamy:
1. Pędzący piorun.
2. Tęczowy piorun.
3. Niebieski piorun.
4. Zardzewiały piorun.
Super, szkoda, ze nie można policzyć ile się przejechało przez całe życie — z pewnością na Księżyc ma się już nieco bliżej niż dalej 😛 Wyszło mi, że mój rower to Ponaddźwiękowy Pogromca, co nawet by się zgadzało bo z marki to Hermes, szybkonogi posłaniec Bogów w uskrzydlonych sandałach, a jeśli nieco skrzypi przy pokonywaniu bariery dźwięku, to tylko dodaje mu to uroku. Michał, wspaniałe ilustracje! Zaczęliśmy dzisiaj od lektury Wiatru w Szprychach, bo wybieramy się na wycieczkę. Korzystam więc z okazji i serdecznie dziękuję Panu Redaktorowi, że powołał niniejszą stronę do życia. Miłej soboty! Będziemy was polecać!
Niech uskrzydlony Pogromca mknie ku Księżycowi szybciej niż sam Wiatr W Szprychach 🙂 Dziękujemy za miłe słowa, będziemy się starać sprawdzać i opisywać ciekawe rowerowo miejsca, a jeśli ktoś skorzysta z naszych podpowiedzi, to będzie nam niezmiernie miło 🙂
Super, z takim zestawem rowerów, to piorunem można załatwić wszystkie sprawunki 🙂
Hejka! Szalona Żmija… Czyli mój Aluminiowy Rumak ma alter ego – super!
5 tysięcy km w 2020 roku – jedyna jasna strona izolacji, utraty pracy i zarobków…
Wyślij nam zdjęcie Aluminiowego Rumaka na Fejsie! Brzmi jak maszyna, której należy się uznanie 🙂 Szacun za 5 tysięcy, co do reszty to myślę, że lepiej by było jakby panowie przesiadujący na ulicy Wiejskiej 4 zostawili wszystko co robią, wzięli rowery i też pojechali na Księżyc.
Zardzewiały Pogromca
Zardzewiały Pogromca
🙂
Wyszło mi, szybki wilk
Szybki Wilk <3 Cudne, uwielbiam 😀