Skip to content
Menu
Wiatr w Szprychach
  • Strona główna
  • Relacje
  • Rozmowy
  • Różne Różności
  • Kontakt
Wiatr w Szprychach

DOLINKI KRAKOWSKIE – JURA NA ROWERZE

Opublikowano 8 maja 20258 maja 2025

Bartłomiej Pawlak

I znowu nadszedł jesienny czas, gdy usłyszałem zew – to Dolinki Krakowskie wołały „przyjedź do nas”, „odwiedź nas”. Racja, minął rok, a mnie w Dolinkach nie było, mimo, że mam je tak blisko.

Mówiąc „dolinki” mam na myśli nie tylko te położone w obrębie Parku Krajobrazowego Dolinki Krakowskie, ale również leżącą w granicach Ojcowskiego Parku Narodowego Dolinę Prądnika, a także te znajdujące się w Tenczyńskim Parku Krajobrazowym. Nie będę tutaj rozwodził się nad dokładnym pochodzeniem i charakterystyką dolin w poszczególnych parkach – mam nadzieję, że nie będzie zbytnim uproszczeniem, jeśli powiem, że w wapiennych utworach skalnych Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej płynące przez miliony lat po powierzchni terenu cieki wodne wydrążyły w miękkich skałach liczne doliny i wąwozy. W większości przypadków mają one stosunkowo wąskie dna, z płynącymi strumieniami, mocno nachylone ściany z odsłoniętymi formacjami skalnymi oraz długość kilku kilometrów.

Wybrałem się zaraz na początku października, dwa tygodnie po wrześniowej powodzi, która pustoszyła dorzecze Odry. W Małopolsce też wtedy spadło sporo deszczu, zatem nie miałem pewności, czy intensywne opady nie wyrządziły szkód na szlakach, które zmuszą mnie do zawrócenia z drogi. Jurajskie dolinki o wąskich dnach i stromych zboczach nie raz i nie dwa padały ofiarą ulew i powodzi błyskawicznych.

Czasami mam potrzebę pobyć z samym sobą, swoim bólem, zmęczeniem – wtedy doznania i emocje czuję bardziej wyraźnie, bardziej namacalnie. Tak było tym razem – z krakowskiego Salwatora wyruszyłem sam, w wilgotny i chłodny październikowy poranek. Zazwyczaj w kierunku Ojcowa wybieram ścieżkę wzdłuż drogi na Olkusz i dalej przez Giebułtów, lub opcjonalnie przez Tonie i Pękowice. Tym razem zdecydowałem się na inny wariant, chciałem sprawdzić nowopowstałą infrastrukturę rowerową wzdłuż Trasy Wolbromskiej. Po wyruszeniu z Salwatora, który przyjmuję jako umowny początek i koniec wycieczki, kieruję się wzdłuż Błoń, następnie Młynówką Królewską i przez Krowodrzę Górkę docieram do wspomnianej Trasy Wolbromskiej.

Wzdłuż dwupasmowej wylotówki do granicy Krakowa i Zielonek mam do dyspozycji wygodną ścieżkę rowerową. Na węźle w Zielonkach, gdzie Trasa Wolbromska krzyżuje się z Północną Obwodnicą Krakowa jadę trochę na wyczucie, bo trwają tu jeszcze prace drogowe i  krajobraz prezentuje się niczym rodem z Marsa, ale czytając ten tekst sytuacja jest już opanowana (albo prawie), drogowcy zakończyli roboty (lub są na finiszu).

Lubię ten fragment trasy od Pękowic po Giebułtów – jedzie się wysoko, z góry spogląda na zabudowania Zielonek, Trojanowic i Januszowic. Tym razem widoki akurat mam przeciętne, nisko wiszące, ciemne chmury sprawiają, że otoczenie wygląda smętnie.

Nic to, jadę dalej. Ulica Orlich Gniazd potwierdza właściwy kierunek. Asfalt przechodzi w polną drogę, która kończy się przy lasku, by ostatecznie zamienić się w leśną ścieżkę sprowadzającą nas do Prądnika Korzkiewskiego. Prowadzi ona stromym zboczem jaru serwując lekki dreszczyk emocji, gdy spojrzy się w lewo na dół na Kwietniowe Doły. Mokre liście pod kołami nie gwarantują dobrej przyczepności, więc nie przesadzam z prędkością, chociaż oczywiście trochę kusi.

Przez Prądnik Korzkiewski asfalt szybko umyka pod kołami, mijam witacz Ojcowskiego Parku Narodowego, dom rekolekcyjny pod skałą Łaskawiec i skrzyżowanie na Biały Kościół. Od tego momentu do moich uszu dochodzi miły chrzęst żwirowej nawierzchni.

Malownicza droga wije się pomiędzy zboczami Doliny Prądnika, czasem przytulając się do samego potoku, to znowu bez mała ocieram się o wapienne ściany doliny.

Mimo wilgoci, niskich chmur i chłodu czuję tutaj przyjemność z obcowania z przyrodą. Po chwili mijam Źródło Miłości i docieram do Bramy Krakowskiej. Wykorzystuję zupełny brak turystów i robię trochę zdjęć Bramy i okolicznych wapiennych ostańców.

Odpuszczam wizytę w centrum Ojcowa i zaczynam wspinaczkę starą drogą brukowaną granitową kostką. Drzewa zrzuciły już sporo liści, dzięki czemu po lewej stronie ładnie prezentują się wapienne skały Rękawicy oraz Dolina Prądnika, którą chwilę wcześniej podążałem. Droga jednostajnie pnie się w górę, robiąc serpentyną zwrot o 180 stopni. Zarabiam kolejne metry w pionie, z rzadka mijam spacerowiczów, biegaczy albo rowerzystów. W pewnym momencie kostka ponownie zmienia się w asfaltową nawierzchnię, las ustępuje miejsca polom uprawnym.

Docieram do Czajowic, gdzie przekraczam ruchliwą krajówkę DK94 i zaczynam zjazd w kierunku Wierzchowia. Zatrzymuję się na chwilę przy Jaskini Wierzchowskiej Górnej, ale ze względu na napięty plan wycieczki tym razem nie decyduję się na jej zwiedzanie, tym bardziej, że na pierwsze wejście musiałbym jeszcze dodatkowo poczekać. Jeśli ktoś ma godzinkę w zanadrzu, to warto skorzystać z okazji do zwiedzenia tej pięknej i cennej jaskini. Podczas badań stwierdzono w niej ślady osadnictwa z okresu neolitu oraz szczątki zwierząt z epoki lodowcowej.

Po kilku minutach jazdy docieram do najniższego punku między Białym Kościołem i Zelkowem, gdzie znajduje się wlot Doliny Kluczwody. Jeszcze kilka lat temu podążając dnem tej doliny, wzdłuż potoku Kluczwoda można było dojść i dojechać do Ujazdu, ale obecnie nie ma takiej możliwości przez ogrodzenie jednego z domów znajdujących się w dolinie, przerywające ciągłość ścieżki.

O ile pieszo można ominąć przeszkodę zboczem wzgórza, to slalom z rowerem pomiędzy drzewami na pochyłości jest mocno problematyczny. Niemniej jednak warto udać się mniej więcej 2-2,5 km w głąb doliny. Przy wejściu znajdują się drewniane słupy graniczne oznaczające granicę pomiędzy dawnym zaborem rosyjskimi i austriackim.

Ślady niszczycielskiej siły potoku płynącego dnem doliny widać na każdym kroku – naniesiony żwir, wyrwy z podłożu, przestawione koryto, podmyta droga. Strumyczek, który zazwyczaj sięga żabie po oczy, po ulewnym deszczu potrafi nieźle narozrabiać. W warunkach w jakich przyszło mi akurat przemierzać tę dolinę, dalekie były od komfortowych – rozmiękłe po deszczach podłoże sprawiało, że oblepione błotem opony ślizgały się, a utrzymanie linii prostej momentami stanowiło wyzwanie, do tego wyrwy w drodze, rozlewiska, przewrócone drzewo – jednym słowem przygoda pełną gębą.

Z poprzednich wyjazdów, kiedy było sucho i słonecznie, Dolina Kluczwody zapadła mi w pamięć jako lekka, łatwa i przyjemna do pokonania rowerem – teraz przyszło zrewidować opinię.

Wracam po śladach do początku doliny, po czym zaczynam podjazd asfaltową drogą do Zelkowa. Jest trochę pod górę, ale ani szczególnie długo, ani wyczerpująco. W centrum miejscowości znajduje się niewielki staw, gdzie warto zrobić krótki odpoczynek, co niniejszym i ja czynię. Widząc pożywiającego się człowieka przy pomoście melduje się stadko kaczek czekających, aż się je czymś poczęstuje.

Z zadowolenia aż zacieram ręce na samą myśl o czekającym mnie zjeździe Doliną Bolechowicką. W pamięci mam wcześniejsze wycieczki prowadzące przez tą dolinę – fajna ścieżka, złote liście dookoła, błękit nieba w koronach drzew… Cóż, znowu konfrontacja wspomnień z rzeczywistością okazała się bolesna. Może nie było walki o życie, ale ilość połamanych drzew tarasujących drogę sprawiła, że koniec doliny wydawał mi się nierealnie odległy. Powalone pnie były solidnych rozmiarów, trzeba się było na nie wdrapać, przerzucić rower z jednej strony na drugą i tak od jednego drzewa do drugiego.

Całe szczęście, że jechałem z góry na dół, a nie odwrotnie. Ostatecznie dotarłem do rozszerzonego dna doliny zwieńczonego z obu stron skalnymi ścianami, zwanymi Bramą Bolechowicką. Kapryśna pogoda nie przeszkadzała grupce wspinaczy eksplorować skalnych zerw, co rusz słychać było ich głosy i brzęk ekwipunku dochodzące z góry. To jedno z moich ulubionych miejsc w Dolinkach Krakowskich.

Po opuszczeniu Doliny Bolechowickiej udaję się na zachód w stronę Karniowic. Początkowo szutrowa droga trzyma się pograniczu lasu i pól, z widokiem na południe w stronę Zabierzowa i Balic. W Karniowicach zaczynam ostry podjazd asfaltem w górę, który zostaje nagrodzony efektowaną panoramą na Garb Tenczyński z Gaju Karniowskiego.

Przez Gaj Kobylański zjeżdżam do Kobylan, a tam ulicą Turystyczną docieram wprost do Doliny Kobylańskiej. Po minięciu skalnego przewężenia wjeżdżam na polanę, która znajduje się w szerszej w tym miejscu części dna doliny. Dookoła, wznoszą się wapienne turnie Żabiego Konia i Mnicha. Na Żabim Koniu ustawiony jest stalowy krzyż, a u podnóża skał kapliczka, do której prowadzi ścieżka i schody. Robię krótką przerwę korzystając z wiaty turystycznej, popijając gorącą herbatę z termosa delektuję się fantastycznymi widokami.

Po chwili ruszam dalej trawiastym dnem doliny, mijam kolejne formacje skalne oraz ogromne wyrwy w podłożu spowodowane zmianą trasy płynącego potoku w czasie któregoś z nawalnych opadów deszczu. Wypłukane przez wodę dziury są tak wielkie, że bez problemu zmieściłby się w nich w całości duży dostawczy samochód. Im bardziej w górę doliny, tym robi się ona coraz węższa, aż docieram do jej zalesionej części, przechodzącej w leśną ścieżkę, a później drogę, którą wjeżdżam pośród zabudowania Będkowic.

Malownicza asfaltowa droga wyprowadza mnie z centrum miejscowości na północną stronę Będkowic. Po skręcie w lewo w ulicę Pod Sokolicą przede mną kilkusetmetrowy ostry zjazd na dno Doliny Będkowskiej. Kilkukrotnie gnałem tą drogą na złamanie karku, ale tym razem przejechałem bez pośpiechu i dobrze, bo przegapiłbym dwa widokowe miejsca.

Jedno to łuk drogi, z którego przez przerzedzone listowie drzew ładnie było widać dno doliny, oraz znajdujące się kilkadziesiąt metrów dalej rosochate, sterczące po obu stronach jezdni formacje skalne tworzące wąski przesmyk pomiędzy nimi, zwane Czarcimi Wrotami.

Po dotarciu na dno Doliny Będkowskiej drogą wijąca się jej dnem zmierzam na południe. Po prawej stronie mijam urokliwy wodospad Szum, a kawałek dalej po lewej Sokolicę z rozlokowana u jej stóp Brandysówką.

To miejsce na trwałe wrośnięte w klimat Doliny Będkowskiej – schronisko, gospodarstwo, gastronomia, pole namiotowe i camping. Zmierzając ku wylotowi doliny, warto odwiedzić jeszcze jedno miejsce, a mianowicie Gospodarstwo Rybackie, z pysznymi pstrągami i daniami rybnymi. Nie raz zatrzymywaliśmy się tutaj na odpoczynek i posiłek nad wodą.

Po opuszczeniu Doliny Będkowskiej mijam Brzezinkę oraz Rudawę, by po przekroczeniu ruchliwej DK79 odbić na lewo w kierunku Młynki. Na pograniczu Młynki oraz Nielepic znajduje się funkcjonujący w latach 1970-2015, a obecnie nieczynny kamieniołom wapienia „Nielepice”. Na jego obrzeżach przystaję na dłuższą przerwę i posiłek. Stosując się do tablic ostrzegawczych nie zapuszczam się do wnętrza kamieniołomu, ale w trakcie odpoczynku stwierdzam, że chyba jestem jedną z nielicznych osób, które te zakazy potraktowały poważnie. Rekordzistą był jeden z okolicznych mieszkańców wywożący taczkami wapienne skały z odciśniętymi jurajskimi skorupiakami.

Kolejne kilometry umykają mi pod kołami, w otoczeniu złociejących bukowych lasów Doliny Borowca. Wkraczam w Tenczyński Park Krajobrazowy. Zmierzam w stronę Frywałdu, gdzie rozchodzą się liczne drogi i szlaki rowerowe, między innymi w kierunku zamku Tenczyn w Rudnie i dalej przez Puszczę Dulowską do Młoszowej i Trzebini.

Można też obrać kierunek przez Tenczynek do Krzeszowic lub Doliną Sanki w stronę Mnikowa i Cholerzyna. Ja jednak wybieram leśny wariant szutrową drogą pośród mieniących się jesiennymi kolorami drzew przez Kamyk do Brzoskwini.

Między Brzoskwinią a Chrosną rozciąga się kolejna jurajska dolina na Garbie Tenczyńskim – Dolina Brzoskwinki. Jedzie mi się tak dobrze, że nawet nie wiem kiedy z niej wyjechałem. Miałem wypatrywać charakterystycznych formacji skalnych, ale się zagapiłem i było po temacie.

Kolejnym punktem na trasie jest Dolina Mnikowska, ale zanim tam dotrę, czeka mnie dość forsowny 3 km podjazd przez Chrosną o nachyleniu 8-10%. Nagrodą za włożony wysiłek jest relaks podczas zjazdu po przekroczeniu mostem autostrady A4. Gdy rower dotacza się do skrzyżowania skręcam w prawo by po kilkuset metrach skręcić w lewo wprost do Doliny Mnikowskiej. To jedna z moich ulubionych jurajskich dolinek. Jej płaskim dnem wjeżdżam pomiędzy wapienne skały.

Dla osób, które tu wcześniej nie były zaskoczeniem jest polana na zboczu doliny z naskalnym malowidłem Matki Boskiej Skalskiej i umieszonym poniżej niego ołtarzem polowym. Oryginalny, namalowany na skale przez Izydora Jabłońskiego obraz pochodził pierwotnie z 1863 roku. Jeśli ktoś ma ochotę, to można sobie podejść schodkami pod sam ołtarz i obraz, po czy z góry spojrzeć w dół doliny oraz na otaczające ją skały. Dalej ścieżka przez dolinę robi się węższa, prowadzi przez jej zalesioną część, a po przekroczeniu drewnianego mostku przytulona jest do samego brzegu potoku. Na koniec czeka mnie przeprawa rodem z filmu o Indianie Jones, przez spróchniały mostek, w którym jest więcej dziur niż desek. Ot i kolejny przygodowy akcent.

Ostatni etap wycieczki prowadzi przez Mników, Cholerzyn i Kryspinów do granic Krakowa. Po drugiej stronie autostrady A4 droga odbija pomiędzy pola uprawne pomiędzy Olszanicą, a Zakamyczem. Następnie przez Chełm zmierzam w kierunku Mydlnik, by ostatnie kilometry mojej rowerowej pętli przemierzyć nową, rowerową ścieżką po wałach przeciwpowodziowych rzeki Rudawy. W taki sposób docieram do Błoń i dalej na Salwator, skąd rano wyruszyłem na trasę.

Podsumowując wycieczkę – pokonane 96 km oraz 1200 metrów przewyższenia, klasyfikuje ją jako wymagającą oraz męczącą pod względem fizycznym. Jest to trasa niełatwa nawet w sprzyjających warunkach, a w niekorzystnych warunkach pogodowych i terenowych, jej pokonanie może stanowić spore wyzwanie. Na szczęście uwzględniłem potencjalne zagrożenia na etapie układania trasy dzięki czemu na mocnym zmęczeniu, ale bezpiecznie pokonałem całą zaplanowaną pętlę. Jak zapamiętamy tą trasę, w dużej mierze zależy od czasu i warunków, w jakich będziemy jechać. Słoneczna pogoda, suche lato – na pewno nie zaskoczy nas błoto, a zalesione fragmenty zapewnią ochronę przed upałem. Jesienią i po ulewnych deszczach błoto może okazać się naszym wrogiem. Po przejściu intensywnej burzy przejazd przez dolinki mogą tarasować powalone drzewa. Nie ulega wątpliwości, że w Dolinki Krakowskie warto wybrać się na rowerach i odkrywać je z perspektywy rowerowego siodełka. Na pewno kluczowy jest dobór roweru, który zapewni odpowiedni komfort jazdy w czasami trudnym terenie. Porę roku i warunki atmosferyczne  należy wybierać tak, żeby w połączeniu z naszymi umiejętnościami zapewniały bezpieczną jazdę i zachowanie sił do samego końca trasy. Warto rozważyć podzielenie wycieczki na etapy i realizowanie jej partiami. Kto ma odpowiednie doświadczenie, kondycję fizyczną i nie boi się bólu mięśni, ten powinien sobie poradzić z trasą w większości przypadków. Pamiętajcie przede wszystkim o własnym bezpieczeństwie, tak żebyście nie musieli korzystać z pomocy Grupy Jurajskiej GOPR.

PODSUMOWANIE

MAPA

GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ

Dolinki KrakowskiePobierz

Może Cię również zainteresować:

Sześć dolin, trzy parki.

☕ WSPÓLNA KAWA ☕

Cieszymy się, że przeczytałaś/eś nasz tekst do samego końca. Jeśli Ci się podobało i stwierdzisz, że warto postawić nam kawę, to będzie nam niezmiernie miło:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ostatnie wpisy

  • DOLINKI KRAKOWSKIE – JURA NA ROWERZE
  • DOLINA SUCHEJ WODY I HALA GĄSIENICOWA
  • WIERZCHOSŁAWICE I CZTEROLISTNA KONICZYNA

Kontakt

Cześć,

Jeśli jesteś zapaloną rowerzystką/ rowerzystą, lubisz pisać lub robisz piękne zdjęcia, jeśli w jakikolwiek inny sposób tak jak i my pasjonujesz się rowerami NAPISZ DO NAS. Z chęcią opublikujemy twój artykuł, zdjęcia, zrobimy z tobą wywiad lub pojedziemy razem na wycieczkę.

Nasz mail to: wiatrwszprychach@gmail.com

©2025 Wiatr w Szprychach | Powered by SuperbThemes