Skip to content
Menu
Wiatr w Szprychach
  • Strona główna
  • Relacje
  • Rozmowy
  • Różne Różności
  • Kontakt
Wiatr w Szprychach

DOLINA SUCHEJ WODY I HALA GĄSIENICOWA

Opublikowano 17 kwietnia 202517 kwietnia 2025

Bartłomiej Pawlak

Na hasła „góry” oraz „rower” zawsze reaguję zainteresowaniem, a co dopiero, gdy występują one łącznie? A gdyby tak rozbudować temat do „rower+góry+Tatry”? No właśnie, wtedy nie ma uproś, przygoda wzywa i brak przestrzeni na negocjacje.

Jeśli mówiąc „jedziemy w Tatry” mamy na myśli ogólnie Podhale i Podtatrze, to ilość możliwości rowerowych wycieczek jest niezliczona, natomiast jeżeli nasze polskie Tatry potraktujemy bardzo precyzyjnie, to sprawa mocno się komplikuje, gdyż ich większość leży w granicach Tatrzańskiego Parku Narodowego. Ze względu na ogromny ruch turystyczny w najwyższych polskich górach oraz kwestie związane z bezpieczeństwem i ochroną przyrody, na terenie TPN obowiązuje zakaz poruszania się rowerami. Od tej reguły jest jednak pewne odstępstwo i ruch rowerowy jest dopuszczony na poniższych odcinkach szlaków:

1) Droga Pod Reglami od Siwej Polany w Dolinie Chochołowskiej po skocznie narciarskie w Kuźnicach
2) Dolina Chochołowska od Siwej Polany aż po schronisko
3) Szlak z Kuźnic po schronisko na Polanie Kalatówki
4) Dolina Suchej Wody po schronisko Murowaniec na Hali Gąsienicowej
5) Małe Ciche – Zazadnia – Zgorzelisko – Tarasówka
6) Małe Ciche – Lichajówki – Murzasichle

            Dzięki suchej, ciepłej i łagodnej jesieni, trzecia dekada października okazała się całkiem dobrym wyborem na wyjazd z rowerem do Zakopanego. Celem była Hala Gąsienicowa, ale pętlę zaplanowałem tak, żeby na Tatry spojrzeć z różnych miejsc i perspektyw. Planując wypad pod schronisko Murowaniec na rowerach, trzeba pamiętać, że nie możemy skorzystać ze szlaku z Kuźnic, tylko z Brzezin przez Dolinę Suchej Wody.

  Zgodnie z prognozami pogody dzień zapowiadał się słoneczny i dość ciepły biorąc pod uwagę koniec października. Mankamentem tej pory roku jest już dość krótki dzień, więc trzeba było dobrze rozplanować czas wycieczki, bo plan był ambitny – dystans 64 km i 1500+ m przewyższenia.

Z Krakowa wyruszyłem przed 7:00, zanim jeszcze słońce wzeszło nad horyzont. Pogoda jak dzwon, ale im bliżej Zakopanego, tym robiło się zimniej. W Nowym Targu termometr w aucie pokazał -5ºC. Chociaż liczyłem na piękne widoki tego dnia, to poranny pejzaż z zakopianki w okolicach Klikuszowej stanowił nie lada zaskoczenie i przebił wszystko. Dno Kotliny Nowotarskiej zaścielone oparem porannej mgły, na tle masywu Tatr kilka unoszących się balonów, a wszystko to podświetlone promieniami porannego słońca padającymi pod ostrym kątem znad horyzontu. Aż chciało by się powtórzyć za Goethem  „…i wtedy mógłbym rzec: trwaj chwilo, o chwilo, jesteś piękną!”.

W Zakopanem parkuję samochód przy Al. 3 Maja, tuż przy Równi Krupowej. Zbieranie się idzie mi jakoś niesporo, bo ręce grabieją, chłód kłuje swoimi igiełkami – nastawiony byłem raczej a +5 a nie -5 stopni. Na Równi Krupowej trawa cała pokryta siwizną szronu, biegaczy, spacerowiczów i turystów jak na lekarstwo, za to nie niepokojone przez nikogo trzy łanie oraz dorodny rogacz skubały sobie trawę za nic mając moją obecność. Oczywiście trzymam się od nich w stosownej odległości. Jak widać, nie tylko krakowskie dziki upodobały sobie miejski styl życia. Równia Krupowa to też ten jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny widok na Giewont, od którego aż trudno oderwać wzrok.

Zainspirowany serią odcinków podcastu Tatrzańskiego Parku  Narodowego „Z miłości do gór” poświęconych hrabinie Jadwidze z Działyńskich Zamoyskiej, założycielce Szkoły Domowej Pracy Kobiet, postanowiłem odwiedzić dawne dobra Zamoyskich w Kuźnicach. Oprócz siedmiu odcinków podcastu, postać generałowej, jej męża, syna oraz wychowanek Szkoły szeroko opisuje kwartalnik Tatry w wydaniu (86) 4/2023.

Od ronda w Kuźnicach wzdłuż Alei Przewodników Tatrzańskich ścieżka rowerowa nieustannie pnie się w górę, trzymając jednostajne, umiarkowane nachylenie. W sam raz takie, aby ustąpił dyskomfort porannego chłodu, serwując rozgrzewkę przed późniejszymi podjazdami.

W Kuźnicach nie było mnie dobrych kilka lat, więc widok placu poniżej stacji kolei na Kasprowy Wierch mocno mnie zaskoczył. Dawny parking z „przyległościami” zastąpił brukowany plac, pod którym znajdują się przystanki komunikacji zbiorowej. Uporządkowanie placu i otoczenia wpłynęło pozytywnie na wyeksponowanie modernistycznego budynku dolnej stacji kolei linowej.

Warto również zwrócić uwagę na obelisk z postaciami trzech narciarzy spiętych liną – to Kurierzy Tatrzańscy, których pamięci poświęcony jest ten pomnik. Podczas II Wojny Światowej, ryzykując życie własne oraz swoich rodzin przerzucali przez granicę emisariuszy, dokumenty, pieniądze i rozkazy.

Poniżej dolnej stacji kolei linowej znajduje się zespół dworsko-parkowy w Kuźnicach. Zabudowania dworskie powstały w pierwszej połowie XIX wieku, gdy w tym miejscu gospodarowali Homolacsowie prowadzący działalność metalurgiczną. W drugiej połowie XIX wieku dobra nabył hrabia Władysław Zamoyski, tutaj też przeniosła się z Kurnika w Wielkopolsce Szkoła Domowej Pracy Kobiet.

Krótko po II Wojnie Światowej w budynku przedwojennej Szkoły mieściło się Gimnazjum i Liceum Gospodarcze, a w późniejszym okresie budynki przeszły pod zarząd szpitala. Początkiem XXI wieku park został poddany rewitalizacji, w wyremontowanych budynkach mieści się obecnie Dyrekcja Tatrzańskiego Parku Narodowego, w dawnym spichlerzu i wozowni urządzono przestrzenie wystawiennicze i muzealne.

Po drobnej reorganizacji odzieży wierzchniej adekwatnie do temperatury, zaczynam zjazd w dół, odbijając w prawo w ul. Karłowicza i kierując się na Bystre. Wcześniej jednak przystaję na chwilę przy kamiennej zaporze na potoku Bystra.

Skręcając w ul. Oswalda Balzera, powoli przymierzam się do opuszczenia Zakopanego. Po drodze mijam liczne pensjonaty i wyciągi narciarskie ulokowane u stóp Nosala. W tym miejscu warto przypomnieć postać Oswalda Balzera (jego imię nosi droga którą właśnie podążam), reprezentującego rząd Galicji w sporze z Węgrami o Morskie Oko. Dzięki wygranej przez niego rozprawie przed sądem w Grazu oraz wsparciu wielu ważnych osobistości jak m. in. hrabia Władysław Zamoyski najbardziej rozpoznawalne tatrzańskie jezioro obecnie znajduje się na terenie Polski.

Obowiązkową przerwę robię sobie na Jaszczurówce, przy pięknej, zabytkowej, drewnianej kaplicy w stylu zakopiańskim, autorstwa Stanisława Witkiewicza. Na kamiennej podmurówce posadowiony jest niewielki, ale bogato zdobiony detalami snycerskimi kościółek. Wnętrze rozświetlają promienie słoneczne wpadające przez kolorowe witraże projektu ojca Stanisława Witkiewicza.

Droga serpentynami zaczyna się piąć w górę, z każdą chwilą nabieram wysokości. Na Toporowej Cyrhli robię szybki rzut oka przez ramię – otwierają się widoki na Tatry, ale przede wszystkim na pasmo Gubałówki. Dalej, droga Oswalda Balzera prowadzi już bez większych górek, a po minięciu skrzyżowania na Murzasichle docieram do parkingu w Brzezinach. Póki co nie parkuje jeszcze zbyt wiele aut, ale sytuacja ulegnie zmianie, gdy będę wracał – nie będzie wtedy ani jednego wolnego miejsca.

Mijam kasę wejściową do TPN, gdzie uiszcza się stosowaną opłatę i wyruszam ku celowi mojej wyprawy, czyli Hali Gąsienicowej. Przede mną 7 km podjazdów i 500 m różnicy wzniesień. Nachylenie drogi oscyluje między 8-10%, zdarzają się odcinki płaskie lub nawet ze spadkiem, ale są też takie gdzie licznik wskazuje przeszło 16%. Na plus należy zaliczyć bardzo dobrą jakość drogi, z równą i gładką nawierzchnią.

Rowerzyści na analogach są w mniejszości, ale za to mogą liczyć na miłe słowa i wsparcie od mijanych turystów. Jadąc spokojnym tempem jestem nieznacznie szybszy od piechurów, czego nie można powiedzieć o rowerzystach na elektrykach, których prędkość pod górę jest znaczna i od czasu do czasu słychać pomruki niezadowolenia pieszych.

Szlak prowadzi Doliną Suchej Wody i faktycznie, w korycie potoku nie płynie nawet jedna jej kropla. O nieujarzmionej sile wody z opadów lub roztopów świadczą ogromne kamienie leżące w korycie potoku, pnie porwanych nurtem drzew oraz podebrane zbocza, w miejscach, gdzie potok zmienia kierunek.

Mimo, że temperatura zbliżona jest bardziej do wiosennej i jadę teraz w cienkich ciuchach, to w zacienionych miejscach wciąż trzyma mróz, a rośliny pokrywa szron.

Gdy przystaję na chwilę dla złapania oddechu lub zrobienia zdjęć mijają mnie turyści, których ja chwilę wcześniej wyprzedzałem – pozdrawiamy się, zamieniamy kilka słów i taka sytuacja powtarza się kilkukrotnie.

Mijam Psią Trawkę, gdzie z prawej dochodzi szlak z Toporowej Cyrhli, a w lewo odchodzi w stronę Gęsiej Szyi, Doliny Rybiego Potoku i Roztoki. Początkowo nieśmiało, później bardziej zdecydowanie na bezleśnych fragmentach drogi moim oczom ukazują się górskie szczyty, z oddali słychać dźwięk nadlatującego helikoptera, a po chwili na niebie ukazuje się biało-czerwona „ważka”, czyli śmigłowiec Sokół TOPR-u.

Po około 90 minutach niespiesznej jazdy od momentu wyjazdy z parkingu w Brzezinach zameldowałem się pod schroniskiem Murowaniec. Położone na wysokości 1505 m.n.p.m. schronisko obchodzi właśnie stulecie swojego istnienia – zostało oddane do użytku 12 lipca 1925 roku. Charakterystyczna, surowa, kamienna budowla nakryta zielonym dachem, leży u zbiegu wielu szlaków turystycznych na Hali Gąsienicowej, stąd tłum turystów dookoła jest rzeczą normalną.

W poszukiwaniu względnej ciszy i mniejszego zagęszczenia ludzi na metr kwadratowy, rower przypiąłem do jakiegoś słupka i pieszo udałem się nad schronisko w kierunku Betlejemki. Znalazłem odpowiednie miejsce, gdzie pogryzając kanapkę, popijając herbatą z termosa, mogłem się cieszyć pięknem i majestatem otaczających mnie szczytów –  Granatów, Kościelca, Świnicy, Kasprowego Wierchu i innych.

Powrót do Brzezin odbywa się ekspresowo. Droga, którą chwilę wcześniej mozolnie piąłem się do góry, teraz daje radość z jazdy w dół. Oczywiście mam na uwadze, że szlakiem porusza się spora ilość pieszych turystów, więc dostosowuję prędkość do panujących warunków, tak aby nie naruszać niczyjego komfortu i nie generować niepotrzebnych spięć. Na parkingu wszystkie miejsca zajęte, co też było widać na szlaku po ilości osób zmierzających na Halę Gąsienicową.

Zgodnie z planem, aż do centrum Poronina czeka mnie teraz nieustający zjazd. Z Hali Gąsienicowej do Brzezin było 7 km zjazdu i 500 metrów utraty wysokości, a przede mną kolejne 10 km w dół i jeszcze kolejnych -300 metrów na pionowej osi – łącznie 800 metrów deniwelacji na 17 kilometrach. Przejazd przez Murzasichle, to dla mnie sentymentalna podróż w czasie – druga połowa lat ’90 to czas naszych licznych wyjazdów tutaj, od wrześniowych wypadów w góry w czasach studenckich, zimowe wyjazdy na narty, po Sylwestry i kuligi z pochodniami w śniegu do pasa.

W Murzasichlu robię dłuższą przerwę na obiad i odpoczynek przed czekającym mnie podjazdem na grzbiet Gubałówki. Wybór miejsca jest dla mnie oczywisty – restauracja „U Studniara”. Wnętrze drewnianego budynku sprzed 100 lat wykończone jest klimatycznie, ze ścianami i powałą z desek, drewnianym barem, kamiennym kominkiem oraz mnóstwem zdjęć oprawionych w drewniane ramy, dokumentujących historię rodziny. Zazwyczaj nie potrafię sobie odmówić pysznej pizzy, ale tym razem wybór padł na kwaśnicę i hałuski ze skwarkami. W sezonie, przy ładnej pogodzie warto posiłek spożyć na tarasie, z widokiem na Tatry i Gubałówkę.

Ponieważ restauracja znajduje się w górnej części miejscowości, to przede mną przejazd przez całe Murzasichle. Mijam skrzyżowanie na Budzów i Majerczykówkę, zatrzymuję się jeszcze na chwilę, bo między domami  dostrzegam idealne miejsce z widokiem na Hawrań, którego kształt zawsze kojarzył mi się z piramidą. Życie miejscowości  w większości skupia się przy głównej ulicy, z licznymi pensjonatami, sklepami i wypożyczalniami. Pośród murowanych budynków, można dostrzec sporo drewnianej zabudowy wsi, w tym miejscowy, drewniany kościół.

W Poroninie przekraczam Zakopiankę i rzekę Biały Dunajec, po czym rozpoczynam czterokilometrowy podjazd przez Suche do Zębu Na tym dystansie zarabiam około 250 m w pionie. Nachylenie jest w miarę wyrównane, więc  jedzie się jednostajnym tempem. Po lewej stronie, nad grzbietami wzgórz z wolna wyłaniają się tatrzańskie szczyty. W centrum miejscowości znajduje się skrzyżowanie i cztery możliwe kierunki jazdy – oprócz tego, z którego przybyłem (czyli z Poronina) na prawo na Sierockie i Bańską Wyżną, na wprost do Ratułowa przez Nowe Bystre, albo co było moim wyborem, na lewo w kierunku Gubałówki.

Wyjeżdżając z Zębu coraz częściej zaczynają się wyłaniać między domami fragmenty Tatr, z kulminacyjnym widokiem na masyw Giewontu centralnie w osi drogi. Tuż po minięciu tablicy oznaczającej koniec miejscowości znajduje się parking, przy którym odbijam na prawo, kierując się wprost na widoczny z oddali biało-czerwony maszt radiowo-telewizyjny na Gubałówce. Przy kaplicy św. Brata Alberta zjeżdżam na chwilę z drogi, by usiąść na skraju łąki i nacieszyć oczy fenomenalną panoramą Tatr – od Hawrania po lewej przez centralne partie Tatr Wysokich, aż po widoczny na pierwszym planie Giewont i Czerwone Wierchy jeszcze bardziej na prawo. Widoki prawie takie same jak z tarasu przy górnej stacji kolejki na Gubałówce, z tą jednak różnicą, że tutaj mogę się rozkoszować nimi w samotności i ciszy.

Miałem wrażenie, że pośredni cel, czyli Gubałówka jest na wyciągnięcie ręki, ale de facto wyszły jeszcze dwa kilometry jazdy. I tak, niby prawie po równym, ale od skrzyżowania w Zębie dołożyłem kolejnych 150 m wzniosu. Na Gubałówce przystanąłem jedynie na chwilę – widoki na góry, nie różnią się wiele od tych które podziwiałem chwilę wcześniej (no fakt, widać trochę więcej na zachód, za Czerwone Wierchy), za to bezsprzecznie stąd najlepiej widać całe Zakopane, leżące poniżej.

Jest piękne słoneczne popołudnie, temperatura pewnie koło 20 stopni, w efekcie czego na Gubałówce są nieprzebrane tłumy. Przejazd Drogą Stanisława Zubka w kierunku Butorowego Wierchu jest prawie niemożliwy i sprowadza się do lawirowania pomiędzy tłumem pieszych. Jestem o krok od zejścia z siodełka i prowadzenia roweru. Odwrotnie proporcjonalnie do odległości od górnej stacji kolejki zmienia się ilość spacerowiczów i straganów z pamiątkami. Przy stacji wyciągu z Polany Szymoszkowej jest już całkiem znośnie, a jeszcze lepiej przez Butorowym Wierchem, przy skrzyżowaniu na Dzianisz i Kościelisko. Zjazd do Kościeliska jest świetny, ale za każdym razem toczę wewnętrzna walkę, czy puścić heble i dać się porwać, czy dać na wstrzymanie i podziwiać widoki.

Tym razem wybieram widoki, starając się utrwalić w pamięci jak najwięcej kadrów. Popołudnie przeszło w późne popołudnie, tarcza słońca coraz bardziej przybliża się ku graniom, szczyty zaczynają rzucać długie cienie i wszystko w takim oświetleniu wydaje się bardziej wyraźne, ostre, poważne i majestatyczne. Przez Kościelisko jadę ulicami Nędzy-Kubińca, Rysulówka i Królewską, po drodze mijam jeszcze stadion biathlonowy z drewnianą kładką rozpiętą nad drogą, po czym docieram do Kir, dokładnie na wprost wejścia do Doliny Kościeliskiej.

Stąd, dobrze mi znaną Drogą Pod Reglami, wracam do centrum Zakopanego. Jest już po 17:00, słońce zaszło za granią, temperatura raptownie spadła o dobre 10 stopni, więc skończył się komfort termiczny. W związku z tym musiałem narzucić na siebie cieplejszą bluzę i wiatrówkę. Gdy dwa lata wcześniej jechaliśmy tędy z Dominikiem wracając z Doliny Chochołowskiej, to trwał akurat remont Drogi Pod Reglami. Obecnie wszystkie mostki na trasie są naprawione, a ścieżka na całej długości wysypana jasnym, drobnym kruszywem.

Mijając kolejne tatrzańskie doliny: Małej Łąki, Za Bramką, Stążyską, Ku Dziurze, Białego docieram pod kompleks skoczni narciarskich w Kuźnicach. Widoki na Gubałówkę i Zakopane w gasnących blaskach słońca skrytego już za horyzontem robią niesamowite wrażenie. Las pachnie opadłymi liśćmi i wilgocią, nad łąkami zaczyna się snuć biała kołderka mgły.

Żeby nie psuć sobie miłych wrażeń z całego dnia, odpuszczam przejazd przez Krupówki, wybierając lubianą przeze mnie drogę opłotkami przez Zamoyskiego, Makuszyńskiego, Grunwaldzką, Orkana i Kasprusie do Powstańców Śląskich, po czym dalej na parking przy Al.3 Maja.

Do samochodu docieram już w dobrej szarówce wczesnego wieczoru i pakowanie roweru wraz z całym majdanem robię przy świetle okolicznych latarni. Uczucie chłodu jest dojmujące, rozgrzane i zmęczone mięśnie zaczynają protestować dreszczami, ale na całe szczęście na dnie termosu znalazło się jeszcze kilka łyków ciepłej herbaty z cytryną i sokiem malinowym. Wskakuję w suche ciuchy, odpalam silnik, podkręcam ogrzewanie i obieram kierunek na Kraków. Zerkam na termometr, a na zewnątrz już tylko +5 stopni…

To był intensywny, pełen wrażeń i widoków wypad. Pokonany dystans zgodnie z założeniami wyniósł 64 km, przewyższenie 1540 m, czas trwania wycieczki wyniósł 9 godzin, a samej jazdy netto było 6 godzin. Ponownie druga połowa października okazała się trafionym pomysłem na wypad w Tatry. Biorąc po uwagę, że szczyt sezonu turystycznego dawno minął, a mimo to ilość osób chętnych do korzystania z uroków Tatr i okolic było bardzo duża, to nie wyobrażam sobie takiej wycieczki w najbardziej obleganych miesiącach, czyli od czerwca do września.

Ze względu na długie podjazdy, przewyższenia oraz różnego rodzaju nawierzchnię, należy mieć na uwadze, że chociaż trasa jest piękna, to nie jest ona odpowiednia dla wszystkich. Oprócz odpowiedniej kondycji i sił do pokonania dystansu, trzeba posiadać podstawowe umiejętności jazdy rowerem poza asfaltem oraz dostosowany do tego rower. Na pewno nie jest to wycieczka dla rodzin z dziećmi, przyczepkami i fotelikami.

Chociaż może się to wydawać oczywiste i nie wymagające przypominania, ale uważam, że należy mieć świadomość, że częściowo jedziemy po terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego, gdzie zasady poruszania się, odpoczywania, biwakowania, załatwiania potrzeb, pozostawiania śmieci są ściśle określone.

Żeby zamknąć temat miejsc, gdzie po polskiej stronie Tatr legalnie można poruszać się rowerem, pozostaje mi jeszcze wizyta na Polanie Kalatówki i leżące na terenie TPN fragmenty szlaku w okolicach Małego Cichego i Murzasichla, ale to temat na kolejna wycieczką. A co dalej, to się okaże. Może czas spoglądnąć na mapę Tatr po słowackiej stronie…

FILM

PODSUMOWANIE

MAPA

GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ

Hala GąsienicowaPobierz

Może Cię również zainteresować:

Dolina Chochołowska – nie tylko na krokusy

☕ WSPÓLNA KAWA ☕

Cieszymy się, że przeczytałaś/eś nasz tekst do samego końca. Jeśli Ci się podobało i stwierdzisz, że warto postawić nam kawę, to będzie nam niezmiernie miło:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ostatnie wpisy

  • DOLINKI KRAKOWSKIE – JURA NA ROWERZE
  • DOLINA SUCHEJ WODY I HALA GĄSIENICOWA
  • WIERZCHOSŁAWICE I CZTEROLISTNA KONICZYNA

Kontakt

Cześć,

Jeśli jesteś zapaloną rowerzystką/ rowerzystą, lubisz pisać lub robisz piękne zdjęcia, jeśli w jakikolwiek inny sposób tak jak i my pasjonujesz się rowerami NAPISZ DO NAS. Z chęcią opublikujemy twój artykuł, zdjęcia, zrobimy z tobą wywiad lub pojedziemy razem na wycieczkę.

Nasz mail to: wiatrwszprychach@gmail.com

©2025 Wiatr w Szprychach | Powered by SuperbThemes