Jacek Wolak
Któż z nas jeżdżąc rowerem po małopolskich ścieżkach WTR nie pomyślał, że wspaniale byłoby dotrzeć na dwóch kółkach do samego ujścia najdłuższej polskiej rzeki. Sposobów na osiągnięcie wymarzonego celu jest kilka. Ten najbardziej spektakularny, poprzez maraton Wisła1200, nie jest dla każdego w zasięgu (mnie się marzy – może już za rok?), ale przecież są i inne opcje. No i taką możliwość, przy okazji wakacyjnej wizyty w krzyżackim Malborku, postanowiłem skrzętnie wykorzystać i opisać czytelnikom bloga „Wiatr w szprychach”.
Jako rowerzysta niezbyt znany z dokładnego planowania swoich wypraw dość optymistycznie założyłem, że zerknę na mapę Wiślanej Trasy Rowerowej w Województwie Pomorskim i po dotarciu do Tczewa, z ich wykorzystaniem popędzę do Mikoszewa, a wrócę drugą stronę, może przez Stegnę, a może przez Lubieszewo i Nowy Staw. W trasie nastawiłem się na żuławskie klimaty i niezwykle lubiane przeze mnie nizinne pejzaże, zupełnie odpuszczając sobie liczne atrakcje turystyczne, jakie po drodze trudno byłoby zliczyć.
Ambitna wycieczka rozpoczęła się tam, gdzie w Malborku musiała się zacząć – wystartowałem z przyzamkowego parkingu, z którego rozpościera się piękna panorama największej atrakcji niegdysiejszej stolicy Zakonu Krzyżackiego. Do kas zamkowych jest blisko, ale perspektywa ponad trzygodzinnego zwiedzania zupełnie nie wchodziła w rachubę – kilometry same się nie zrobią…
Od rzeczonego parkingu, mało obleganą i przeciętnie komfortową ścieżką rowerową, trasa prowadzi – przez Kościeleczki i Nowy Staw aż po Lichnowy. Osobom zainteresowanym historią regionu, już na początku wycieczki polecam odbicie do Stogów, gdzie znajduje się największy w Polsce cmentarz mennonicki, przypominający ponad 300-letnią historię osadnictwa holenderskiego na Żuławach. Tych pamiątek po pracowitej społeczności zamieszkującej okoliczne tereny do zakończenia drugiej wojny światowej w trakcie wycieczki można zobaczyć więcej, w szczególności mowa o kojarzących się chyba każdemu domach podcieniowych, które w różnym stanie minę po drodze jeszcze kilkukrotnie.
W Lichnowach warto pokusić się o chwilę odpoczynku i odwiedzenie jednego z najcenniejszych zabytków gotyckich położonych na Żuławach, XIV-wiecznego kościoła pod wezwaniem św. Urszuli.
Po przerwie przyszedł czas na osiągnięcie kolejnego celu wyprawy – dotarcie do prawobrzeżnej nitki pomorskiej WTR (EV9). Korzystając z dróg lokalnych o niskim natężeniu ruchu samochodowego przemieściłem się aż do mostu Knybawskiego, choć ostatnie trzy kilometry tego odcinka prowadzą zawsze ruchliwą drogą krajową nr 22. W mojej opinii był to zdecydowanie najmniej komfortowy fragment trasy (choć trzeba uczciwie przyznać, że dość szerokie pobocze zmniejszało dyskomfort bycia mijanym przez kolejne ciężarówki), ale chcąc zatoczyć pętlę, nie miałem innej możliwości na przekroczenie Wisły.
Tuż za mostem skręciłem w prawo i od razu humor wrócił, moim oczom ukazała się piękna i szeroka droga rowerowa w stronę Tczewa.
Muszę przyznać, że przyjemność z jazdy Bulwarem Nadwiślańskim oraz możliwość zobaczenia, niestety wciąż remontowanego zabytkowego mostu na Wiśle (został on zbudowany w połowie XIX wieku i swego czasu był najdłuższym mostem w Europie), dodały sił do dalszej jazdy i choć oznakowanie kilkukrotnie nieco mnie zmyliło, to z dużym zapałem minąłem miasto, i skierowałem się w stronę wiślanych wałów prowadzących na Wyspę Sobieszewską.
I tutaj pora na ciekawostkę: zupełnie niedawno byliśmy świadkami budowy przekopu Mierzei Wiślanej, a okazuje się, że ten pomysł nie był w tych stronach pionierski. W końcu XIX wieku, a dokładniej w 1895 roku, dla skrócenia szlaku po Wiśle na Bałtyk, ale przede wszystkim w celu zapobieżenia licznym powodziom na Żuławach dokonano pierwszego przekopu przez Mierzeję Wiślaną, którego efektem było między innymi powstanie Wyspy Sobieszewskiej.
Można byłoby narzekać, że jazda po drogach zbudowanych z płyt yomb nie jest pożądana (ja nie narzekam), ale trzeba uczciwie dopowiedzieć, że płyty są dobrej jakości, a dodatkowo na trasie były dwa całkiem długie odcinki szerokiej asfaltowej ścieżki.
Poza gustownie wyglądającym MOR, duże wrażenie w tej części wyprawy zrobiło na mnie namalowane na asfalcie miejsce, w którym ujście Wisły znajdowało się historycznie (obecnie trzeba jeszcze kilku minut kręcenia).
Cel wyprawy to naprawdę ciekawy widok i z przyjemnością go podziwiałem tak z brzegu, jak i pokładu promu w Mikoszewie, którym dostałem się na drugą stronę rzeki. Jeśli chodzi o sprawy techniczne związane z promem, to warto pamiętać o tym, że rowerzysta zapłaci 5 zł (byłem mile zaskoczony, że można płacić blikiem), a w sezonie kursy odbywają się co pół godziny. Mnie z czasem oczekiwania na prom udało się o tyle, że był czas i na kawkę (Mikoszewo to na dobrą sprawę pierwsze miejsce za Tczewem, gdzie można było coś kupić) i na zdjęcia i na krótki odpoczynek.
Po przeprawie, nieco już wypoczęty, zacząłem kręcić dalej wykorzystując drugą nitkę WTR. Kilka pierwszych kilometrów to fantastyczna ścieżka rowerowa, lecz na wysokości Drewnicy należy zjechać w dół i otoczenie znacząco się zmienia. Druga część trasy bowiem prowadzi nieco dalej od brzegu, a jadąc lokalnymi drogami, nie sposób nie było podziwiać żuławskich klimatów…
Czego się spodziewać? Przede wszystkim jest płasko, mijane wsie nie są z reguły zbyt rozległe, a między nimi typowe dla tego rejonu uprawy (m.in. pszenica, kminek, buraki cukrowe i powoli dominująca także i w tej części kraju kukurydza). Ja jednak swe oczy kierowałem raczej w kierunku zabudowań ze szczególnym uwzględnieniem charakterystycznych, choć już nielicznie zachowanych domów podcieniowych. Co warte podkreślenia, w ostatnim czasie zaczynają być one remontowane i w konsekwencji powoli odzyskują swój blask. Urok architektury Żuław wyrasta jednak ponad domy podcieniowe. Można podziwiać tak bogato zdobione drewniane, jak i nieco nowsze murowane zabudowania, słowem duża przyjemność dla oka.
Tę część trasy przebyłem bardzo szybko, a sprzyjał nie tylko dogodny wiatr w plecy, ale również dobrej jakości asfalty i pojawiające się jak grzyby po deszczu nowe ścieżki rowerowe. Ostatni etap z Nowego Stawu to już powrót ścieżką do mety.
Choć na liczniku wielkości zacne, a i zmęczenie w ostatniej fazie wyjazdu zaczęło dawać się we znaki, to wycieczkę uważam za bardzo udaną. Może tym razem było nieco mniej zwiedzania, ale piękne widoki, różnorodna trasa (ścieżki, asfalty, ale i płyty) no i coś, o czym marzyłem od dawna – na dobre wypróbowałem większy fragment pomorskiego odcinka WTR. Polecam każdemu!
Czy się spieszyć? Chyba nie ma potrzeby. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że w nadchodzącym sezonie powinno być jeszcze więcej dobrej jakości ścieżek rowerowych, a przede wszystkim wydaje się, że tę trasę zupełnie spokojnie można podzielić sobie na wycieczkę dwudniową. Wtedy nie braknie czasu na zwiedzanie. Muzeum Zamkowe w Malborku, piękne gotyckie kościoły w Lichnowach i Nowym Stawie, a także wartościowe muzea w Tczewie (polecam Muzeum Wisły) czy Żuławski Park Historyczny w Nowym Dworze Gdańskim (to tylko kilka kilometrów od trasy, którą można też w ostatniej części poprowadzić nieco inaczej – przez Myszewo i Tragamin) są z pewnością tego warte.
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ
Super trasa.
Zgadza się.