Joanna Kapel
Wakacje, złoty czas roku, kiedy to ludzie wyjeżdżają na wycieczki i myślą o wypoczynku, dobiegają końca. Powrót do szkoły to raczej nie marzenie, ale wielkiego wyboru nie ma. Toteż mój artykuł chciałabym poświęcić właśnie temu tematowi. A ściślej rzecz biorąc, kwestii dojazdu do szkoły…
Mieszkając w Krakowie doskonale zdaję sobie sprawę z dwóch rzeczy: po pierwsze, wszędzie łatwo dojechać ze względu na komunikację miejską, po drugie – to pierwsze to nie do końca prawda. Wszechobecne korki samochodowe niejednokrotnie były powodem spóźnień i zszarpanych nerwów. Po pół roku dojeżdżania do liceum autobusem (i tramwajem), miałam już serdecznie dość. Potem drugie pół roku minęło na zdalnym nauczaniu, ale wraz z nadejściem jesieni i rozpoczęciem drugiej klasy, postanowiłam przerzucić się na rower.
Moja szkoła mieści się około 7km od miejsca zamieszkania. Zarówno dystans, jak i trasa, którą mam do przejechania nie są więc problemem. Co prawda wyjeżdżając od siebie z domu, jestem zmuszona uważać, aby nie rozjechać nierozważnych pieszych, ale wkrótce potem pojawiają się szerokie chodniki, a w końcu ścieżka rowerowa. Dojazd zajmuje mi ok 25 minut – biorąc pod uwagę obecną sytuację na drogach, jest to niemal dwa razy szybciej niż komunikacją miejską.
Zmiana sposobu dojeżdżania do szkoły pociągnęła za sobą inne. Zaczęłam dostrzegać więcej rzeczy, na które wcześniej nie zwracałam uwagi, szczegóły otaczającego mnie świata. Przestałam się spieszyć. Lawirowanie między pieszymi i innymi rowerzystami oraz światła drogowe nauczyły mnie szacować czas i odległość. Rower stał się moim nowym przyjacielem i otrzymał imię – Zielony Wicher. Był nieraz świadkiem moich humorów – zwłaszcza wtedy, gdy denerwował mnie wiejący w twarz wiatr albo jakiś wyjątkowo irytujący pieszy. Na szczęście podróże na Zielonym Wichrze okazały się niejednokrotnie ujściem dla negatywnych emocji. Cóż, mój towarzysz doli wie, jak przetworzyć złość czy smutek na energię mechaniczną.
Jeżdżenie na rowerze ma swoje plusy i minusy. Z pewnością nie da się wtedy pomylić autobusu i pojechać w drugą stronę ?. A mówiąc poważnie, jest to mniej stresu – nie jestem uzależniona od korków na drodze, nie muszę się martwić, że jeśli spóźnię się o minutę, następny pojazd będzie dopiero za 20 minut. Albo że przez nadmiar ludzi nie dam rady wsiąść do środka. Mój czas dojazdu jest w miarę stały, plus mogę chwilę dłużej spać (co w wypadku licealistów ma ogromne znaczenie). Przemieszczanie się po mieście na rowerze jest dla mnie ważne również z innego powodu – a mianowicie jest to zdrowie. Nie będę wspominać o świeżym, czystym powietrzu, gdyż takowym Kraków raczej nie dysponuje, ale jest to przede wszystkim kwestia ruchu. Nie ukrywam, że siedząc w książkach, jak wiele pewnie osób nie mam ani zbytnio czasu, ani motywacji, aby chodzić na siłownię lub w tego typu miejsca, a przy trzech godzinach wf-u tygodniowo nie na wiele można liczyć. Jest to więc sposób na utrzymanie formy.
Teraz pora na mniej ciekawy aspekt jeżdżenia rowerem do szkoły. Wszystko fajnie, dopóki jest ładna pogoda i w miarę ciepło, ale problem zaczyna się, gdy słoneczne dni zostają wyparte przez te ponure i deszczowe. Dla zapalonych fanów z pewnością nie jest to wielka przeszkoda, jednak ja, chociaż uwielbiam deszcz w normalnych warunkach, nienawidzę jeździć na rowerze, gdy jest mokro. Peleryna i zapadane okulary ograniczają widoczność, a do tego nigdy nie uda mi się dojechać suchej na miejsce. O ile gdy wracam do domu, nie jest to wielki kłopot, tak cały dzień w szkole w zamokniętych ubraniach nie należy do najprzyjemniejszych. Kwestia podręczników również nastręcza pewnych problemów. Odkąd przerzuciłam się na pojazd dwukołowy, mam zamontowany kufer na bagażniku, do którego wkładam torbę. Nie jest ona jednak w stanie pomieścić wszystkich podręczników, które zresztą są dość ciężkie, dlatego wraz z rodzicami podjęliśmy decyzję o zakupie drugiego kompletu książek, tak, abym jeden trzymała w domu, a drugi w szkolnej szafce. Nie była to tania impreza, ale z pewnością zwiększyła komfort jazdy.
Co do kwestii parkowania rowerów – nasza szkoła posiada stojaki, ale w obliczu rosnącej liczby osób wsiadających na rower, jest to za mało. W minionym roku szkolnym zwiększenie ich liczby było jednym z projektów, gdy szkoła dostała dofinansowanie, jednakże pomysł ten nie został wybrany podczas głosowania. Trzeba więc póki co pogodzić się z polityką „kto pierwszy, ten lepszy”.
Druga klasa co prawda nie pozwoliła mi zbyt długo cieszyć się nowym środkiem transportu (przez kontynuację zdalnego nauczania), natomiast trzecia klasa przyniosła mi towarzystwo – moja koleżanka z klasy, która mieszka niedaleko, postanowiła jeździć ze mną. Pod koniec roku dowiedziałam się, że inna dziewczyna od nas również przerzuciła się na rower, a z nadejściem kolejnego roku prawdopodobnie zdecyduje się na to kolejna. Tak oto nasz krąg klasowych rowerzystów powiększa się z każdym rokiem. Mam nadzieję, że oni również będą cieszyć się możliwościami, jakie daje podróż na rowerze.