Bartłomiej Pawlak
Trochę przewrotnie zatytułowałem pierwszy odcinek naszego bloga. Coś się kończy, coś się zaczyna – to tytuł jednej z książek wiedźmińskiej sagi Andrzeja Sapkowskiego. Tak jest i w naszym przypadku. Koniec ubiegłego sezonu stał się początkiem nowego projektu pod nazwą Wiatr W Szprychach. Za sprawą wspólnych wycieczek, rozmów i przeżyć zaczęło kiełkować coś niesprecyzowanego, co z nowym rokiem przybrało realne kształty i zmaterializowało się w postaci tego oto bloga. Stąd pomysł, aby punktem wyjścia stała się ostatnia wycieczka 2019 roku – rok się kończy, a z nim sezon wyjazdowy, za to zaczyna się nowa rowerowa przygoda, która nie wiadomo jeszcze gdzie nas zaprowadzi…
Niby późna jesień, a może raczej wczesna zima? Trudno powiedzieć, ostatnimi laty ciężko to jednoznacznie określić. Grunt, że to początek grudnia. Prognozy na sobotę były raczej przeciętne – przed południem jako tako, ale od południa z zachodu miały nadciągnąć opady deszczu. Mimo wszystko zdecydowaliśmy się z Jackiem na wycieczkę z Krakowa do Tarnowa. Rok temu, też przemierzaliśmy trasę do Tarnowa, tyle że korzystając z Wiślanej Trasy Rowerowej i VeloDunajec. Tym razem wybór padł na równie atrakcyjną VeloMetropolis, lub jak kto woli EuroVelo 4, czy też w skrócie EV4.
Jako że to początek grudnia, to temperatury nas nie rozpieszczają. Wskazówka termometru wychyla się niewiele ponad zero na plus. W nocy był przymrozek i wszystko dookoła jest siwe od szronu. Obawiałem się jednego – temperatury poniżej zera i padającego deszczu, który marznie na nawierzchni. Póki co jest zimno, ale deszcz jeszcze nie pada. Zbiórka zwyczajowo przed klasztorem SS Norbertanek na krakowskim Salwatorze. Ponieważ grupa z różnych przyczyn jest w mocno okrojonym składzie (jesteśmy z Jackiem w sile dwóch), to po szybkim powitaniu, bez zbędnych ceregieli, niezwłocznie wyruszmy w drogę.
Mijamy Wawel, bulwary zazwyczaj tłoczne i gwarne dzisiaj puste i spokojne dają przyjemność z jazdy wzdłuż Wisły. Kiedy mijamy Białuchę jesteśmy zupełnie sami, cisza i spokój. Obracamy się za siebie i widzimy ławicę ołowianych chmur nadciągającą nad miasto. Mamy obawy, że w Niepołomicach trzeba będzie zakończyć wycieczkę i do domu wrócić pociągiem. Jakby na potwierdzenie w okolicach Mogiły czujemy na sobie pierwsze krople deszczu, które kapią nam za kołnierz. Na razie bez paniki kręcimy dalej. Zmieniamy brzeg Wisły na prawy, dalej przez Brzegi i Grabie aż do ujścia Podłężanki, gdzie wskakujemy wreszcie na ścieżkę prowadzącą po wale przeciwpowodziowym. Stąd już parę obrotów koła i jesteśmy w Niepołomicach. Krótka przerwa na kawę na stacji benzynowej pozwala skontrolować prognozę pogody, aktualną sytuację meteo i naszą motywację. Decyzja mogła być tylko jedna – jedziemy dalej, na szczęście już bez deszczu. Wracamy na Wiślaną Trasę Rowerową, która przez najbliższych kilka kilometrów pokrywa się z naszą VeloMetropolis. Trasy jednak rozchodzą się szybko, drogowskazy kierują nas na lokalną drogę prowadzącą do Woli Batorskiej. W centrum miejscowości czeka nas nie lada zaskoczenie, na finiszu budowy jest MOR, ale taki na wypasie. Wkrótce przecinamy w poprzek drogę nr 964 czyli starą trasę na Szczurową oraz Tarnów i dojeżdżamy do Leśniczówki Sitowiec na skaju Puszczy Niepołomickiej. Skręt w lewo i już prowadzi nas dobrze znana Droga Królewska, a dalej Żubrostrada. W puszczy całkowita cisza i spokój, szron na trawie wcale się nie topi, termometr w liczniku pokazuje wartość na minusie. Żubrostrada kończy się w Mikluszowicach, szlaban, domy i droga na Bochnię, którą przejeżdżamy na drugą stronę. Zaraz jest osiedle Bajoro i Góra św. Jana, którą objeżdżamy lewą stroną po czym stajemy nad rzeką Rabą. Na drugą stronę prowadzi kładka, która czasy świetności ma już dawno za sobą, o czym świadczą tabliczki ostrzegawcze przed wejściem na nią. Długość kładki budzi szacunek, podwieszona konstrukcja ciągnie się miedzy wałami przeciwpowodziowymi Raby, za to stan techniczny przyprawia o szybsze bicie serca i ciarki na plecach podczas przeprawy na drugi brzeg. Zbutwiałe deski, czasami którejś z nich brakuje, dziury w deskach pokazują taflę wody pod spodem, liczne wstawki z płyt OSB maskujące braki w poszyciu, a do tego lekki lodzik po porannym deszczyku i mrozie wzmagają koncentrację do maksimum. Na drugim brzegu oddychamy z ulgą, ocieramy perlący się na naszych czołach pot i stwierdzamy, że kawy na pewno na jakiś czas nie potrzebujemy. W nagrodę czeka nas fantastyczny, trzykilometrowy, szutrowy odcinek VeloRaba, który chwilowo ma wspólny przebieg z naszym szlakiem. Tak dla ścisłości to VeloRaba biegnie akurat drugim brzegiem, ale to mały szczegół. Oba szlaki rozchodzą się w miejscowości Bogucice, gdzie zjeżdżamy z wału rzeki Raby i po kilku kilometrach przez Okulice docieramy do autostrady A4 na wysokości Brzeska. Stąd następne około 20 km wiedzie serwisowymi drogami wzdłuż autostrady. Dla urozmaicenia trasa prowadzi raz prawą, raz lewą stroną i tak kilka razy zmieniamy stronę. Po drodze są ze dwa podjazdy, ale nic strasznego zarówno pod względem długości jak i różnicy wysokości, ot kolejne urozmaicenie na gładkim jak stół asfalcie. Droga umyka nam błyskawicznie na rozmowie, a i wiatr tym razem jest naszym sprzymierzeńcem, bo dmucha nam w plecy. Nawet nie spostrzegliśmy się kiedy dotarliśmy do Bogumiłowic. Tutaj konieczna była zmiana planów w związku z zamknięciem mostu na Dunajcu w Ostrowie zaraz za Bogumiłowicami. Przeprawa została zamknięta gdzieś dwa tygodnie wcześniej ze względu na jej katastrofalny stan. W efekcie trzeba pokonać koło piętnaście kilometrów, żeby znaleźć się miejscu oddalonym o niespełna pięć kilometrów. Przez najbliższy rok raczej nie ma co liczyć na zmianę. Z Bogumiłowicach na rondzie odbijamy na prawo, za stacją kolejową w lewo i przez okoliczne miejscowości dojeżdżamy do starej dziewięćdziesiątki czwórki. Przejeżdżamy na światłach i skręcamy w lewo, by boczną drogą, a potem chodnikiem kontynuować jazdę w kierunku Tarnowa. Mając sto kilometrów w nogach trochę się krzywimy na podjazd, który przyszło nam pokonać, ale na szczęście nie wyczerpuje on naszych pokładów sił do zera. Szczyt podjazdu to Zgłobice, w których po raz kolejny zmieniamy kierunek jazdy, tym razem w lewo i przez Zbylitowską Górę pędzimy na dół. Dojeżdżamy do miejsca, w którym znaleźlibyśmy się, gdyby nie feralny, zamknięty most. Stąd prosta droga wydzieloną ścieżką rowerową wiedzie w kierunku centrum Tarnowa. Nie narzekamy, że ścieżka z fazowanej kostki, że trzeba zmieniać strony drogi, bo koniec trasy jest na wyciągnięcie ręki.
Ustrojony świątecznie Tarnów wita nas piękną iluminacją. Rynek niestety jest w remoncie więc przemykamy szybko ku naszej przystani, bo z głodu już nam burczy w brzuchach. To położona na przylegającej do rynku ulicy Wekslarskiej restauracja Pyza. Bardzo miła obsługa po raz kolejny pozwala nam się wtoczyć do lokalu wraz z rowerami. Jedzenie palce lizać niczym w kuchni u mamy albo babci. W międzyczasie kupujemy bilety na powrotny pociąg do Krakowa i po wyśmienitym posiłku obieramy kierunek na odrestaurowany, klimatyczny dworzec PKP. Tam niespodzianka, mamy okazję dłużej niż to było planowane podziwiać tą perełkę architektury i piękne jego wnętrza, bo pociąg, na który czekamy ma ponad pół godziny opóźnienia. Dobrze, że nie więcej. Podjeżdża spóźnione Intercity do którego pakujemy się z rowerami. Okay, niech będzie, wybaczamy PKP spóźnienie, bo podstawili elegancki wagon rowerowy, z dwunastoma wieszakami na sprzęt i przeszkloną ścianą, żebyśmy mieli na widoku nasze rowery. Fik-mik, godzinka i wypakowujemy się na peronie dworca w Krakowie. Czas się rozstać, przybijamy piątkę i każdy z nas obiera kurs na dom, marząc o ciepłej kąpieli oraz kolacji. Pokonany dystans na naszych licznikach zwiększył się o około 130 kilometrów.
Podsumowując, jest to świetna propozycja na całodniową wyprawę. Trasa jest jednoznacznie i konsekwentnie oznakowana zgodnie ze standardami Velo i WTR, czyli ani przez chwilę nie ma wahania, w którą stronę należy jechać. Oznakowanie prowadzi jak po sznurku, nie było potrzeby ani razu zerkać na mapę czy GPS. Po drodze mijamy tak zwane MOR-y czyli miejsca odpoczynku rowerzystów, co sprawia, że można odpocząć w godziwych warunkach. Część trasy prowadzi wydzielonymi drogami dla rowerów, ale w przewadze są drogi publiczne. Nam to zupełnie nie przeszkadzało, ponieważ na odcinkach, które współdzieliliśmy z samochodami ich częstotliwość była tak znikoma, że wprost niezauważalna. Spokojnie można było jechać obok siebie bez obawy, że coś nas rozjedzie. Nawierzchnia w 99% asfaltowa – jeden procent przyjmuję na szutrowy, gładki jak stół odcinek wzdłuż Raby. Na pewno powtórzymy tą trasę tylko w liczniejszej grupie i w cieplejszej porze roku.
Tak oto zakończył się ubiegły sezon. Coś się skończyło… Teraz oczekujemy z niecierpliwością tego co się zaczyna… I znowu będzie jakaś przewrotność w tym co piszę. Chociaż to koniec wpisu, to nie żegnamy się z Wami, a wręcz przeciwnie, mówimy witajcie i cieszymy się że jesteście z nami.
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ
super opis, skorzystam na pewno, a czy most w Ostrowie już otwarty ?
Most nadal oczekuje na remont, zatem konieczny objazd przez Zgłobice i Zbylitowską Górę. Możemy podesłać ślad w gpx – proszę pisać na maila podanego na stronie.