Bartłomiej Pawlak
Czy warto wybrać się jesienią na rower w Beskid Wyspowy? Ja znam odpowiedź, a Wy? Kto, stojąc na jednym z wierzchołków Beskidu Wyspowego, będzie miał okazję zobaczyć wyłaniające się z mgły szczyty gór, niczym wyspy tajemniczego archipelagu z białego jak mleko morza, ten w pełni zrozumie pochodzenie nazwy tego pasma górskiego. Ja, chociaż nie jeden raz miałem okazję doświadczyć gęstej, osiadającej wilgocią na wszystkim wokół mgły, to jednak nigdy w tym czasie nie stanąłem na żadnym ze szczytów, aby spojrzeć na beskidzkie wyspy wystające z białego całunu. Miałem za to przyjemność podziwiać przy pięknej pogodzie z Łopienia i Mogielicy górskie pasma Tatr, Pienin, Gorców, a może nawet i Bieszczadów.

Moją rowerową przygodę z Beskidem Wyspowym zacząłem na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Potem nastał przeszło dwudziestoletni rozbrat, by od kilku lat ponownie czuć radość i przyjemność z jego eksploracji. Wiele się zmieniło w ciągu tych lat. Powstały wieże widokowe na szczytach, szlaki rowerowe; w pandemii ludzie ponownie odkryli te – jakże piękne – góry. Poprawiła się jakość lokalnych dróg, wybudowano setki, a może i tysiące nowych domów, ale jedno pozostało niezmienne – fenomenalne widoki, których nie sposób zapomnieć.

Ilekroć piszę o Beskidzie Wyspowym, zawsze podkreślam, że w tych górach – tak na rowerze, jak i pieszo – należy zachować pokorę i szacunek dla ich majestatu. Szczyty oscylujące wokół 1000 m n.p.m. wydają się niegroźne, łatwe do pokonania, ale nic bardziej mylnego – przewyższenia, jakie trzeba pokonać, żeby z dolin wejść na przełęcze i dalej na szczyty, rozciągnięte na kilometrach podejścia, potrafią nieźle zmęczyć. Kto ich nie doceni, a co gorsza – zbagatelizuje, ten bolesną lekcję odbierze na własnej skórze.

Drogi Czytelniku, jeśli mimo tego, że lojalnie Cię ostrzegłem, zdecydowałeś się tutaj przybyć, to jest prawie pewne, że zachwycisz się pięknem Beskidu Wyspowego i pokochasz go całym sercem. Na końcu tego tekstu znajdziesz linki do pozostałych moich tekstów z poleceniami rowerowych wycieczek pośród beskidzkich wysp, a tymczasem zapraszam na kolejną słowno-zdjęciową relację z wycieczki.
DOBRA
Jest połowa listopada. Pogoda, choć słoneczna, to poranny przymrozek zabielił szronem łąki i pola. Chłód jest mocno odczuwalny, bo słońce, podążające nisko po nieboskłonie, powoli ogrzewa powietrze. Tam, gdzie dotarły jego promienie, szron się roztopił, ale w cieniu wciąż biało.

Wycieczkę rozpoczynam w Dobrej, przy zabytkowym, drewnianym kościele pw. św. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza. Drewniana świątynia pochodzi z końca XVII wieku, mimo że początki parafii sięgają jeszcze trzy wieki wcześniej. Niestety, pożar strawił pierwotny kościół. Wnętrze obecnego obiektu wykończone jest w stylu barokowym, z rokokowym ołtarzem głównym i amboną. Kościelny teren otacza kamienny mur z wbudowanymi w niego kapliczkami ze stacjami drogi krzyżowej. Przy murze rosną stare drzewa, ale ich wiek i stan sprawiają, że co kilka lat któreś z nich pada pod naporem wiatru. Wciąż mam w pamięci z dzieciństwa obraz drewnianej dzwonnicy, którą niestety strawił pożar. Powyżej drewnianego kościoła znajduje się zabytkowa plebania, w której mieści się Muzeum Parafialne z licznymi zabytkami sakralnymi, dziełami sztuki ludowej i księgami kościelnymi.

Zanim opuszczę Dobrą, zaglądam jeszcze w dwa interesujące miejsca. Pierwsze z nich to położony w sąsiedztwie Urzędu Gminy Park im. Stanisława Małachowskiego – jednego z twórców Konstytucji 3 Maja – który pod koniec XVIII wieku władał tymi włościami. Centralnym punktem parku jest muszla koncertowa, regularnie wykorzystywana przy okazji różnego rodzaju imprez, takich jak dożynki czy akcja „Odkryj Beskid Wyspowy”.

Powyżej parku znajduje się drugie z miejsc, które postanowiłem odwiedzić, a mianowicie stacja kolejowa na trasie Galicyjskiej Kolei Transwersalnej. Mimo że kursowe pociągi przestały tędy jeździć w latach 90. XX wieku, to później okazjonalnie pojawiały się tutaj składy retro z Chabówki. Dzięki temu na stacji zachowało się wiele charakterystycznych obiektów kolejowych, takich jak: budynki dworcowe i socjalne, plac ładunkowy z rampą, semafory kształtowe oraz zarośnięte trawą i krzakami stare tory. Ze stacji rozciąga się rozległa panorama na masyw Łopienia, Jasienia, Ćwilina i Śnieżnicy.


TYMBARK
Kolejny punkt na trasie to Tymbark – znany z produkcji owocowych soków. Chyba nie ma osoby, która nie kojarzyłaby zrywanych kapsli z sentencjami pod spodem. Początkowo korzystam ze spokojnej, bocznej drogi przy oczyszczalni ścieków w Dobrej, następnie mostem przeskakuję na lewy brzeg Łososinki, by po minięciu Podłopienia wskoczyć na świeżo oddaną ścieżkę rowerową poprowadzoną wzdłuż rzeki.


Co prawda liczy ona zaledwie 1800 metrów, ale w połączeniu z będącym w budowie fragmentem Jurków–Dobra, bocznymi drogami i serwisówkami, które niewątpliwie powstaną przy okazji budowy linii kolejowej Podłęże–Piekiełko, daje to całkiem fajny kawałek rowerowej trasy. Na chwilę obecną ścieżka rowerowa kończy się przy miasteczku rowerowym w Tymbarku. Po drodze do dyspozycji jest MOR ze sporych rozmiarów wiatą, stojakami i stacją serwisową.



Po opuszczeniu Tymbarku, przez Piekiełko, Koszary i Łososinę Górną, droga cały czas wije się w rytm zakrętów rzeki Łososinki. Od czasu do czasu zauważam pozostałości Galicyjskiej Kolei Transwersalnej – to jakiś kratownicowy most kolejowy, to stacja w Piekiełku, to stare słupy telegraficzne wzdłuż nasypu.



W Łososinie Górnej, przy XVIII-wiecznym, zabytkowym kościele pw. Wszystkich Świętych, skręcam w prawo, z głównej drogi. Jako że jest niedziela i akurat trwa msza, nie przeszkadzam w nabożeństwie i jadę dalej. Na jednej z wcześniejszych wycieczek obejrzałem już kościół i jego otoczenie za kamiennym murem. Po raz kolejny wykorzystuję boczne drogi, gdzie ruch samochodowy jest znikomy, po czym docieram do Sowlin – będących dzielnicą Limanowej.

LIMANOWA
Do centrum miejscowości najwygodniej dostać się rowerem ścieżką spacerową wzdłuż rzeki – to przyjemny i spokojny odcinek, w przeciwieństwie do głównej drogi DK28, prowadzącej przez środek Limanowej.

Lubię klimat limanowskiego rynku – fontanna, Buzodrom, stare domy towarowe, zwarta zabudowa kamienic wokół głównego placu miasta i dominująca nad otoczeniem kamienna bryła bazyliki Matki Boskiej Bolesnej.

Warto przy okazji zajrzeć do Centrum Informacji Turystycznej mieszczącej się w Buzodromie – zawsze znajdzie się tam coś ciekawego z regionu. Stojąc na rynku, widać Miejską Górę z połyskującą w słońcu konstrukcją Krzyża Jubileuszowego, postawionego pod koniec XX wieku. Krzyż, wraz z tarasem widokowym i postumentem, mierzy 37 metrów.

Z Limanowej wyjeżdżam drogą w kierunku Starej Wsi i Przełęczy pod Ostrą. Stroma i kręta szosa od wielu lat jest areną zmagań samochodowego Wyścigu Górskiego, zaliczanego do Mistrzostw Europy w Wyścigach Górskich. Tędy przebiegał również jeden z etapów 78. Tour de Pologne w 2010 roku – tyle że w przeciwnym kierunku. Tym razem nie planuję zdobywać przełęczy (kilka wjazdów mam już na swoim koncie), bo na granicy Limanowej i Starej Wsi odbijam w prawo, w kierunku Słopnic. Przede mną trzy kilometry podjazdu – wyrównanego, bez morderczych fragmentów. Po wyjechaniu na otwartą przestrzeń mam rewelacyjną panoramę 360 stopni – jak na dłoni widać szczyty Beskidu Wyspowego i Pasma Łososińskiego.

Gdybym kontynuował jazdę prosto, czekałby mnie dynamiczny zjazd do Słopnic, ale zamiast tego skręcam w lewo i grzbietem wzniesienia kieruję się w stronę Cichonia i Przełęczy Słopnickiej. Powoli, lecz systematycznie, nabieram wysokości.

Jadąc grzbietem, nic nie zasłania mi widoczności – krajobraz bez przerwy serwuje widoki na masywy Łopienia, Mogielicy, Cichonia, Ostrej, a za plecami Jaworza i Sałasza. Co jakiś czas przystaję, żeby spokojnie się porozglądać i nacieszyć oczy pięknem przyrody. Mimo że południe minęło już jakiś czas temu, temperatura powietrza przekroczyła 10 stopni, to w zacienionych miejscach mróz wciąż trzyma, oplatając oszronione trawy i krzewy lodową skorupą.


SŁOPNICE
Jadę, jadę i jadę tym grzbietem – w końcu pewnie dotarłbym na szczyt, ale przecież nie taki mam plan. Wobec tego odbijam w prawo i zjeżdżam do Słopnic Górnych. Teraz czeka mnie kilka kilometrów spokojnego zjazdu aż do centrum Słopnic. Ruch na drodze jest umiarkowany – nie ma żadnych wyścigów, nikt nie trąbi, nie spycha do krawędzi – jedzie się naprawdę miło.

Na chwilę przystaję w Słopnicach przy zabytkowym, XVIII-wiecznym, drewnianym kościele pw. św. Andrzeja Apostoła. Objeżdżam kościół dookoła, ale tym razem jest on zamknięty i widać, że wokół toczą się jakieś prace remontowe. Na szczęście wiosną, przejeżdżając Trasę Trzech Przełęczy, miałem okazję obejrzeć jego wnętrze.

PRZEŁĘCZ MARSZAŁKA RYDZA-ŚMIGŁEGO
Przede mną ostatni podjazd – jakieś 7 km i 250 m w pionie, żeby się wdrapać na Przełęcz Rydza-Śmigłego. Bardzo lubię ten odcinek: mijane po drodze kapliczki, stare domy, pasiekę, ogromną lipę o kształtnej koronie, skalną ścianę, stromo nachylone pola uprawne i łąki poniżej granicy lasu.

Miałem w planie zrobić jeszcze dłuższy postój, powygrzewać się w jesiennym słoneczku, ale nie wziąłem pod uwagę, że w listopadzie słońce szybko chowa się za wierzchołkami, okrywając cieniem doliny. Wraz z cieniem nadszedł chłód, więc ograniczyłem postój do szybkiej kanapki i gorącej herbaty z termosu, po czym ponownie ruszyłem w górę. Pedałując jednostajnie, kolejne metry drogi przesuwają się pod kołami, a wraz z nimi – kadry widoków. Trzeba docisnąć jeszcze ostatnie kilkaset metrów przed przełęczą, bo nachylenie dochodzi tam do kilkunastu procent.

Na przełęczy bez zmian – obelisk, tablica pamiątkowa, krzyż legionowy – tylko zniczy dookoła mnóstwo, wieńców i kwiatów. Wszak kilka dni wcześniej, 11 listopada, świętowaliśmy rocznicę odzyskania niepodległości.

Jeszcze ostatni rzut oka na Mogielicę, Ćwilin, Śnieżnicę i Łopień, na położone w dole zabudowania Chyszówek oraz Jurkowa – i zaczynam trzykilometrowy zjazd. Droga znana, tyle razy pokonana w każdym kierunku, że puszczam hamulce, intuicyjnie składam się w zakrętach, a adrenalina krąży w żyłach – 30, 40, 50, 60, 70+ km/h. Taaak, tego mi było trzeba. Piękne zakończenie wycieczki.

Mijam szkołę w Jurkowie, długa prosta, rozpędzam rower i luz – niech się toczy łagodnie w dół. Przypomniała mi się zabawa z młodzieżowych czasów – dotoczy się do skrzyżowania z DK28 w Dobrej, czy nie? Czy dobrze wyliczyłem rozpęd, siłę i kierunek wiatru? Udało się – tym razem.
Domykam pętlę, zatrzymuję się tam, skąd wyruszyłem. Słońce za chwilę skryje się za górami, chłód powoli zaczyna skubać i wbijać swoje szpileczki. Ot, po prostu jesień. Mimo że słoneczna, to jednak jesień – w dodatku późna, bo w końcu to połowa listopada.

Wyszła kolejna fajna pętla po Beskidzie Wyspowym. Mimo że wszystkie miejsca, w których byłem, drogi, którymi się przemieszczałem, nie były dla mnie nowe, to w takiej konfiguracji dały mi sporo radości i przyjemności z jazdy. Pogoda sztos, landszafciki jak z pocztówek, droga raz z górki, raz pod górkę. Zmęczenie – w sam raz takie, żeby zresetować głowę, ale też mieć siłę wstać następnego dnia do pracy. Niecałe 60 km i 700 m przewyższenia. Okazało się, że była to ostatnia trasa w 2024 roku. Lepszego zakończenia sezonu nie mógłbym sobie wymarzyć.
PODSUMOWANIE

MAPA
GPX – POBIERZ I ROZPAKUJ
Może Cię również zainteresować:
☕ WSPÓLNA KAWA ☕
Cieszymy się, że przeczytałaś/eś nasz tekst do samego końca. Jeśli Ci się podobało i stwierdzisz, że warto postawić nam kawę, to będzie nam niezmiernie miło:
